niedziela, 24 grudnia 2017

Rozdział 16

Mroźne powietrze musiało ją trochę ocucić, ponieważ zmarszczyła brwi i zamrugała kilka razy.
-Mooja głoowa - przyłożyła dłonie sio skroni i odeszła kawałek od klubu. Opuściliśmy teren klubu i ruszyliśmy powoli chodnikiem w stronę miasta.
- I jak się podobał taniec z nieznajomym?- zapytałem w pewnym momencie, może trochę zbyt kąśliwie.
- Słucham?- dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona.
- Wiesz chociaż jak miał na imię? Kim był?
- Ale o co ci chodzi? - spojrzała na mnie ostro.
- Obcy chłopak, starszy od ciebie, poprosił cię  do tańca. Dobra, okey, to jeszcze nic złego. Ale on cię tam obmacywał. Mógł zdobić ci krzywdę.
- Ale nic się nie stało -wzruszyła ramionami.
- Ale coś mogło się stać. Co jakbym cię nie zabrał...
- Dymitr. Wiedziałam, że jesteś i nas pilnujesz. Ufam ci i wiem, że nie pozwolisz żadnej z nas skrzywdzić. Chciałam, żeby przestał, ale mnie nie słuchał, ale jak zawsze ktoś mnie w porę uratował - spojrzała na mnie z wdzięcznością i nagle przytuliła.
Automatyczne również ją objąłem, choć nie wiedziałem, co powiedzieć. Jednak ona była pierwsza.
- Dziękuję. Nie tylko za ratunek. Ale za pomoc przy zorganizowaniu kolacji dla rodziców, za wyciągnięcie z domu. Jak ja ci się odwdzięczę? Dziękuję- uniosła się na palcach i swoimi ustami delikatnie musnęła mój policzek.
Przez chwilę byłem jak sparaliżowany, gdy ona z rumieńcem odsunęła się i ruszyła dalej. Po chwili szok minął i pobiegłem do niej.
- Zabranie tu dziewczyn i ich uśmiechy to najlepsza nagroda. Dawno nie widziałem Karoliny tak upitej - oboje się zaśmialiśmy.
Zauważyłem, że nastolatka stara się opatulić rękoma, ale jej to nie wychodziło. Nie wiem czemu, to był odruch, ale zdjąłem kurtkę i zarzuciłem dziewczynie na ramiona. Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Zmarzniesz - zaczęła ściągać kurtkę, ale powstrzymałem ją, kładąc ręce na jej ramiona.
- Spokojnie, nie takie temperatury się znosiło. Po za tym, ja mam spodnie i długi rękaw.
- No tak. Zimniejsza część Rosji? - spytała.
- Tak, dokładnie Syberia.
- Uhuhu. Biedacy. Nigdy nie umiałam sobie wyobrazić, jak ktokolwiek może tam żyć. Przecież to jak Arktyka - wyrzuciła ręce w górę.
- Wcale nie - zaśmiałem się.- mieszkam w cieplejszej części Syberii, gdzie wiosna czy jesień nie różnią się od tych tutaj. Tylko lato i zima są trochę chłodniejsze.
- Tak, wmawiaj sobie - uśmiechnęła się.
Miałem ochotę ją pocałować. Była taka piękna. Brązowe włosy opadały jej delikatnie na plecy, teraz schowane pod moją kurtką. Tylko kilka kosmyków spadało na jej twarz, gdy patrzyła pod nogi. Ukryta w cieniu wyglądała tak tajemniczo, a jednocześnie magiczne. Brązowe oczy nabrały głębi, gdy patrzyła zamyślona nieobecnym wzrokiem. Tak bardzo chciałem w tym momencie móc przeczytać jej myśli. Mimo, że dość lekko ją znałem, już zdążyła mnie oczarować swoją osobą. Tak, ja Dymitr Bielikow, zakochałem się w Rose Mazur. O 7 laty młodszej córce szefa. Ale nie pozwolę jej nigdy się o tym dowiedzieć. To nierealne i nie możliwe. Jestem tylko służącym w ich domu. Może i jest miła, nawet mówi, że traktuje mnie jak przyjaciela, ale na pewno ma inne ideały. Bo co ja jej mogę dać? Jesteśmy biedniejsi niż myszy kościelne. A jej potrzeba kogoś, kto będzie umiał zadbać majątkowo o nią i rodzinę jaką założą. Trochę zakuła mnie myśl, że kiedyś będzie z kimś innym, ale co poradzić. Ja nie jestem jej godny. Po za tym ja już myślę o rodzinie, a ona na pewno chce się jeszcze wyszaleć. Jest młoda, jeszcze całe życie przed nią. Uśmiechnąłem się. Myślę już jakbym miał 60 lat.
- O czym tak myślisz? - spytałem, aby przerwać ciszę.
- Co? - otrząsnęła się. - A, nic istotnego. Możemy już wrócić? Zaczyna mi być zimno w nogi. 
-Pewnie. I tak zaszliśmy daleko.
Od razu zawróciliśmy. Łapałem się na tym, że co chwilę zerkam w stronę Rose. Nie mogłem się na nią napatrzeć. Mam nadzieję, że w przyszłości znajdzie odpowiedniego chłopaka, który nigdy jej nie skrzywdzi.
- O nie... - jęknęła nagle Rose. Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Co jest?
- Na którą jutro przychodzisz do pracy? - spytała.
- Na szóstą trzydzieści.
- Świetnie - westchnęła z ulgą, a ja nadal nie wiedziałem, o co chodzi.
- Odpowiesz mi na pytanie? - mimowolnie uśmiechnąłem się.
- Prawdopodobnie zapomniałam zrobić zadanie z matmy, a ty umiesz matematykę, to mi pomożesz - uśmiechnęła się szeroko,  patrząc na mnie.
- Pewnie - zaśmiałem się.
Doszliśmy do klubu. Rose odwiesiła kurtkę do szatni, po czym weszliśmy na salę. Od razu uderzyła nas głośna muzyka. Odnaleźliśmy nasz stolik i siedzące przy nim dziewczyny.
- Gdzie byliście? - spytała od razu Karolina. - Już miałam iść was szukać!
- Spokojnie, Karolcia, byliśmy tylko zaczerpnąć świeżego powietrza - powiedziałem, uśmiechając się.
Nagle podeszła do nas grupka nastolatków. Poznałem paru przyjaciół Rose.
- Lissa, Mason? Co wy tu robicie? - zapytała Rose, uśmiechając się szeroko. Uśmiech rozpromienił jej twarz. Wyglądała ślicznie z tym uśmiechem na twarzy.
- Przyszliśmy się trochę zabawić - wyjaśnił chłopak z kruczoczarnymi włosami. Z tego, co pamiętam, nazywał się Christian.
- I ja o niczym nie wiem? - Rose skrzyżowała ramiona na piersi.
- Sorki, Rose, ale wiedziałam, że masz szlaban, więc nic ci nie mówiłam, żeby nie było ci przykro, że nie możesz z nami iść. Właśnie, co ty tu robisz? - spytała Lissa.
Rose wzruszyła ramionami.
- Udało mi się wyrwać z domu, bo rodzice mają rocznicę ślubu i nie miałam zamiaru słuchać tych wszystkich odgłosów - wzdrygnęła się teatralnie.
- Kim są twoi przyjaciele? - zapytał rudowłosy chłopak, patrząc na moje siostry z zaciekawieniem.
- Oh, tak, to jest Dymitr, ale jego już znacie. A to jego siostry: Karolina, Sonia i Wiktoria - przedstawiła nas Rose.
-Cześć - nastolatkowie uśmiechnęli się przyjaźnie.
- Hej - odpowiedziały moje siostry.
- To może bawmy się razem, co? - zaproponowała Rose. Wszyscy się zgodzili.

***

Wyszliśmy z klubu bardzo późno. Dziewczyny trochę się upiły, chociaż najbardziej Rose. Wiktoria za to czuła, że w domu będzie musiała wysłuchać mojego kazania na temat picia alkoholu w tak młodym wieku.
Dobrze, że Sonia była całkowicie trzeźwa. Pomogła mi doprowadzić dziewczyny do samochodu. Przyjaciele Rose byli wstawieni, ale nie pijani. Wyszli z klubu razem z nami, ale wracali do domu pieszo.
Najpierw odwiozłem siostry pod dom i zostawiłem je pod opieką Soni. Dziewczyny całkiem trzymały się na nogach, więc nie bałem się o nie. Następnie ruszyłem do willi pana Mazura.
- Ale przyznaj, że zabawa była genialna - zaśmiała się Rose. Dobry humor jej nie opuszczał. Dobrze wiedziałem, że to sprawka alkoholu. Ale jedno muszę przyznać. Ma dziewczyna silną głowę.
- Tak, była - odparłem.
Wjechałem na teren willi i zaparkowałem w podziemnym garażu. Rose wysiadła z samochodu w tym samym momencie co ja. Dziewczyna chciała iść sama, jednak zachwiała się i gdyby nie oparła się o samochód, to by się przewróciła. Zaczęła się głośno śmiać.
Podszedłem do niej. W duchu modliłem się, żeby pan Mazur nie zabił mnie za to, w jakim stanie Rose wróciła do domu. Chociaż już raz widziałem ją skacowaną i pan Mazur nie wyglądał na zbytnio przejętego.
-Może pomogę? - spytałem, łapiąc ją za nadgarstki.
- Z chęcią - zaśmiała się.
Byłem ciekaw, czy będzie jutro wszystko pamiętać. Wziąłem ją na ręce niczym pannę młodą i ruszyłem w stronę jej pokoju.
W domu było ciemno. Państwo Mazur musieli już spać. Ostrożnie przechodziłem przez korytarze, starając się nie zrzucić żadnego z drogocennych wazonów.
-Wiesz co ci powiem? - zachichotała Rose, odchylając głowę do tyłu.
Uniosłem jedną brew, chociaż wiedziałem, że tego nie widzi, bo jest za ciemno.
- Kocham cię - powiedziała, opierając głowę na moim ramieniu.
Wiedziałem, że Rose jest pijana i będzie teraz wygadywać głupoty. Dobrze o tym wiedziałem. Więc czemu moje serce zaczęło szybciej bić? Dlaczego kąciki moich ust uniosły się w delikatnym uśmiechu? Ale nie mogłem zaprzeczyć, że miło było to usłyszeć.
Zaśmiałem się cicho. Na trzeźwo nigdy by tego nie powiedziała, jestem tego pewien. W końcu jestem tylko pomocą domową, a ona dziewczyną, której rodzice są najbogatszymi ludźmi w okolicy. Można powiedzieć, że wręcz spali na pieniądzach. Co ja bym mógł Rose zaoferować?
Doszedłem z dziewczyną do jej sypialni i po cichu wszedłem do środka. Położyłem Rose na jej łóżku. Już chciałem odejść, jednak dziewczyna nie chciała mnie puścić. Obejmowała moją szyję, śmiejąc się coraz ciszej.
- Naprawdę cię kocham - powiedziała, spoglądając mi prosto w oczy. Pokręciłem głową.
- Gadasz głupoty. Musisz się wyspać. No już - uśmiechnąłem się.
Wtedy Rose nagle przyciągnęła mnie bliżej i złączyła nasze usta. Stało się to tak szybko, że nawet nie zdążyłem zareagować. W pierwszej chwili nie wiedziałem co robić. Jednak sekundę później oddałem pocałunek ze zdwojoną siłą.
Rose miała ciepłe i miękkie usta. Z każdą chwilą chciałem więcej. Pocałunek był słodki. Zatraciłem się całkowicie. Nic mnie teraz nie obchodziło. Była tylko Rose.
Nie poznawałem się. Co się ze mną stało? Co Rose ze mną zrobiła?
Po chwili odsunąłem się od dziewczyny.
- A teraz już śpij - zarządziłem stanowczo, przykrywając ją kołdrą.
- Taak. Dobrano - mruknęła.
Uśmiechnąłem się pod nosem i opuściłem jej pokój. Po cichu wyszedłem z willi, a potem ruszyłem do siebie. Czekała mnie kilkuminutowa wędrówka sam na sam z myślami. 
____________________________________________
I oto kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się podoba taki na święta 😁😁
Razem z Martą chcemy wam życzyć wesołych i udanych świąt, dużo jedzenia, rodzinnej atmosfery, śniegu i waszego wymarzonego Dymitra. Pochwalcie się, co znaleźliście pod choinką.
~Karinga 💖💖💖💖

wtorek, 12 grudnia 2017

Rozdział 15

- Ta będzie idealna!- wykrzyknęłam w zachwycie, kiedy Karolina weszła z przymierzalni w czerwonej, obcisłej sukience do połowy uda.
- Myślisz? - spojrzała na siebie niepewnie.
- Rose, co myślisz o... Wow! - obok nas pojawiła się Wiki z czarnym materiałem. Ale on już leżał na ziemi, gdy dziewczyna patrzyła z zachwytem na najstarszą siostrę.- Wow. Karo, wyglądasz w tym jak bomba sexu. Bierzesz ją!
Spojrzałam na kobietę w sukience z uśmiechem mówiącym "Widzisz?". Ta już bez słowa wróciła za zasłonę.
- Pokazuj co tam masz - zwróciłam się do nastolatki.
Przybliżyła do ciała czarną sukienkę z poziomymi wycięciami u góry pleców. Na dekolcie była wiązana przy dekolcie. Zastanowiłam się chwilę.
- A przymierz ją.
Bielikówna od razu weszła do pomieszczenia. Sekundę później z przymierzalni obok wyszła smutna Karolina. Dotknęłam jej ramienia.
- Co się stało?- spytałam zmartwiona.- Nie podoba ci się?
- Nie, jest piękna, ale... nie stać mnie mną nią.
- O to się nie martw. Ja was wyciągam, ja płacę.
- Ale...
- Żadnego ale. I nie przyjmuję odmowy, bo każe ojcu zwolnić Dymitra- mrugam do niej.
- Dziękuję Rose - przytuliła mnie niespodziewanie. - Tak dawno nigdzie nie wychodziłam.
- Nie liczcie, że to ostatni raz. Kogo raz wyciągam na imprezę, ten się od następnych nie wymiga- obie zaczęłyśmy się śmiać.
- I co myślicie - naszą uwagę zwróciła Wiktoria.
- Wow - Karolina otwierała i zamykała usta. - Jeśli ja jestem bombą sexu, to ty już jesteś jego wulkanem.
- Nie wiem co wybrać - przed nami pojawiła się trzecia z Bielikówn. Dopiero po chwili zauważyła Wiki i zamarła, skanując ja od dołu do góry - Dimka cię zabije.
- Emm - najmłodsza przeglądała się w lustrze, pozując, po czym odwróciła się do nas i wzruszyła ramionami - Przeżyję.
- Bierzesz ją. A teraz pomożemy tobie - pociągnęłam Sonię na sklep.- Sukienka, spódnica czy spodnie?
- Chyba wolę spodnie - stwierdziła niepewnie.
Poszłyśmy na dział damski i stanęłyśmy przy spodniach. Szybko wybrałam ciemne jeansy z przetarciami na udach i dziurami w poprzek na kolanach. Podałam je Soni i pociągnęłam ją do działu z bluzkami dla ciężarnych. Przeglądałam dużo i wybrałam idealny, żółty top crop z koronką. Pokazałam to Soni, ale jej chyba się nie spodobało.
- Wolę coś skromniejszego i wolę niebieski.
-Jak chcesz. - Znowu zaczęłam przeglądać ubrania. W końcu znalazłam śliczną, błękitną bluzkę z rękawami trzy czwarte. - Ta może być?
Sonia pokiwała głową, wzięła bluzkę i poszła w stronę przymierzalni. Czekałam na nią chwilkę. Kiedy wyszła, uśmiechnęłam się szeroko.
-Wyglądasz cudnie! - klasnęłam szczęśliwa w dłonie. 
-Może i tak, ale widzisz tą cenę? - spytała smutna, spoglądając na metkę.
-Na to nie patrz. A teraz przebierz się w swoje ciuszki. No już - popchnęłam ją delikatnie w stronę przymierzalni.
Podczas gdy Sonia się przebierała, ja poszłam poszukać czegoś dla siebie. Nie chciałam iść do klubu w spodniach, kiedy siostry Dymitra będą miały sukienki. No, poza Sonią, ale ona jest w ciąży i to jest inna sytuacja.
Znalazłam piękną, czarną, obcisłą sukienkę na ramiączkach z dość dużym dekoltem. Od razu się w niej zakochałam i wiedziałam, że muszę ją mieć. Była prosta, ale niezwykle piękna.
Ruszyłam do przymierzalni. Sonia już wyszła i stała przy swoich siostrach, rozmawiając o czymś. Każda trzymała swoje nowe ubrania. Uśmiechały się od ucha do ucha. Aż zrobiło mi się ciepło na sercu.
Czmychnęłam do przymierzalni i ubrałam sukienkę. Przejrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że jest to idealne ubranie do klubu. Ściągnęłam ją z siebie, założyłam swoje ciuchy i wyszłam zza kurtyny.
-No, chodźcie do kasy - powiedziałam do dziewczyn i ruszyłam przodem.
Przy kasie zapłaciłam za nasze zakupy. Nadal widziałam niezdecydowanie na twarzach Karoliny i Soni. Gdyby wiedziały, ile Abe ma pieniędzy, nie byłyby takie niepewne.
Wyszłyśmy ze sklepu prosto na parking. Odnalazłyśmy w ciemnościach samochód, w którym czekał na nas Dymitr i wsiadłyśmy do niego.
-Już myślałem, że się was nie doczekam - mruknął Rosjanin, spoglądając na naszą czwórkę.
-Musiałyśmy wybrać idealne stroje. I tak poszło nam szybko - odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko.
-Rozumiem. - Dymitr przekręcił klucz w stacyjce i wyjechał z parkingu. Poinstruowałam go jak dojechać do klubu i już po chwili zaparkowaliśmy pod budynkiem.
-Świetnie. To my idziemy się przebrać, a ty tu czekaj, bo będziemy musiały tu przynieść ciuchy - powiedziałam, odpinając pas.
-Dobrze, tylko się pospieszcie, błagam - poprosił, udając załamanego.
-Jasne. I tak wiem, że lubisz siedzieć w tym samochodzie - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
-Właśnie że nie. Boję się, że coś dotknę i popsuję i będę musiał zapłacić za naprawę.
-Słuchaj, skoro ja tu jeszcze niczego nie zepsułam, to ty tym bardziej nie zepsujesz.
Wysiadłam z dziewczynami z samochodu i od razu poszłyśmy w stronę wejścia do klubu. Tak jak myślałam, o tej porze przed drzwiami była dość długa kolejka. I - również jak myślałam - swoją zmianę miał teraz Jack - ochroniarz, który dobrze mnie znał. Całkiem go lubiłam.
-Cześć, Rose - uśmiechnął się. - Dzisiaj przyszłaś z koleżankami?
-Jak widać. Musimy tylko szybko się dostać do łazienki, żeby się przebrać - uśmiechnęłam się słodko.
-Wchodźcie - Jack się zaśmiał i pozwolił nam wejść.
Łazienki znajdowały się jeszcze na korytarzu, więc muzyki nie było zbytnio słychać, choć wiedziałam, że na sali będziemy musieli się nieźle wydzierać, żeby się usłyszeć.
W pomieszczeniu było dość kabin, żebyśmy mogły się przebierać w tym samym czasie. Następnie podeszłyśmy do umywalek i przejrzałyśmy się w lustrze.
-Może trochę tuszu do rzęs? - wyciągnęłam z kieszeni kurtki tusz do rzęs. Chyba wszędzie miałam tusze: w kurtkach, samochodach, torebkach i plecakach.
-Z chęcią.

Dymitr
Wysiadłem z samochodu, żeby rozprostować kości. Tak naprawdę to nie wierzyłem, że dziewczyny się pospieszą. Miały się streszczać w sklepie i jeżeli to było dla nich szybko, to teraz pewnie też będę czekał z pół godziny.
Przed drzwiami do klubu była ogromna kolejka, ale widziałem, jak ochroniarz wpuścił dziewczyny poza nią. Przynajmniej nie będę musiał czekać na wejście. 
Zacząłem rozglądać się po okolicy. Klub znajdował się na obrzeżu miasta, przez co panowała tu względna cisza. Jednak nie wyobrażam sobie jakiejś młodej dziewczyny, która wraca po ciemku do domu. Tu jest bardziej niebezpiecznie niż w centrum miasta. 
Odwróciłem się z powrotem w stronę klubu, kiedy dziewczyny już wracały. Nie powiem, zamurowało mnie. Wszystkie wyglądały oszałamiająco. 
Podeszły do samochodu i wrzuciły ubrania do auta. Nadal nie odrywałem od nich wzroku. 
-I co Towarzyszu? Tym razem się pospieszyłyśmy - powiedziała Rose, uśmiechając się. Ciekawe, czy była świadoma tego, jak bardzo ten uśmiech rozpromieniał jej twarz. 
Starałem się skupić całą uwagę na jej twarzy, a nie na tym, jak bardzo sukienka podkreślała jej kształty. No i na to, że teraz miała odkryte nogi. Cóż, jestem tylko mężczyzną, tak?
Lampy były daleko, więc staliśmy w cieniu. W skromnym świetle księżyca, twarz Rose wyglądała jeszcze piękniej niż za dnia. O ile to było jeszcze możliwe. Jej długie rzęsy rzucały cienie na jej policzki. Wyglądała niczym anioł.
-Tak, teraz tak - przyznałem. 
-Świetnie. Możemy już iść. Zimno mi w nogi - powiedziała, spoglądając na moje siostry.
Również na nie spojrzałem. Zatrzymałem swój wzrok na Wiktorii.
-Nawet nie myśl, że gdzieś cię puszczę w tej sukience - skrzyżowałem ramiona na piersi. 
-Oj, Dimka, nie przesadzaj - westchnęła.
-Przesadzam? To nie jest sukienka dla ciebie. Ile ty masz lat?
-Przyszłam się tu bawić, a nie szukać chłopaka - burknęła, zaczynając bitwę na spojrzenia.
-Właśnie - wtrąciła się Rose - przyszliśmy się tu bawić! Chodźcie, bo zamarznę!
Tym razem odpuściłem Wiktorii. Ruszyliśmy do klubu. Weszliśmy poza kolejką. Zostawiliśmy kurtki w szatni i weszliśmy do sali.
Muzyka była bardzo głośnia. Wszędzie migały światła. Na parkiecie tańczyli ludzie, ocierając się o swoje ciała. W powietrzu czuć było pot. 
Szliśmy za Rose. Zaprowadziła nas pod ścianę, gdzie były stoliki i kanapy. Znaleźliśmy wolne miejsca i usiedliśmy.
-Chcecie coś do picia? - zapytała nas Rose. Musiała krzyczeć, żebyśmy w ogóle coś usłyszeli.
Dziewczyny powiedziały co chcą, a ja poszedłem z Rose do baru. Musieliśmy się przeciskać między ludźmi, żeby tam dojść. 
Rose złożyła zamówienie i zapłaciła za napoje. Wzięliśmy szklanki i wróciliśmy do dziewczyn.
Przez dwie godziny się bawiliśmy. Uśmiechałem się, widząc szczęśliwe twarze sióstr. Byłem Rose niezwykle wdzięczny, za wzięcie ich do klubu. 
Po tych dwóch godzinach wróciliśmy na kanapy, żeby trochę odpocząć. Rose, Karolina i Wiktoria miały już trochę wypite. Wyraźnie zabroniłem Wiktorii pić, ale i tak piła, kiedy akurat nie patrzyłem. Obiecałem sobie później to z nią wyjaśnić. Po niecałej minuty do naszego stolika podszedł jakiś chłopak. Był trochę młodszy ode mnie. Na sobie miał rozpiętą do połowy koszulę i jeansy. Wyciągnął rękę w stronę Rose.
-Zatańczysz ze mną? - usłyszałem.
Przez chwilę Rose nie odpowiadała, ale ostatecznie się zgodziła. Wstała i poszła z chłopakiem na parkiet. Nie odrywałem od niej wzroku. Przyznam szczerze, że ten typek mi się nie podobał. 
Rose wyglądała przepięknie, kiedy tańczyła. Można by ją pomylić z zawodową tancerką. 
Kiedy DJ puścił kolejną piosenkę, chłopak zaczął się bardziej zbliżać do dziewczyny. Nie podobało mi się to. I to bardzo. 
Wkroczyłem, kiedy stwierdziłem, że chłopak zaczyna się powoli dobierać do Rose. Złapałem dziewczynę za nadgarstek i po prostu odciągnąłem ją od chłopaka.
-Masz ochotę na krótki spacer? - spytałem, patrząc na chłopaka, który wyglądał, jakby miał się zaraz na mnie rzucić.
Rose zachichotała i przysunęła się do mnie. Stanęła na palcach, opierając dłonie na mojej klatce piersiowej. Nachyliła się i szepnęła mi do ucha:
-Z tobą zawsze.
Jej usta muskały moje ucho, bo w klubie było za głośno i inaczej nic bym nie słyszał. Nie wiedziałem co myśleć o jej zachowaniu.
Otarła się delikatnie o mnie, puściła oczko i ruszyła do drzwi. Pospiesznie ruszyłem za nią, żeby nie zrobiła czegoś głupiego.

środa, 6 grudnia 2017

Rozdział 14

Może trochę późno, ale   postanowiłyśmy, że pobawimy się w Mikołajki. A oto świeżo upieczony prezent dla was. Co jeszcze dostaliście? Pochwalcie się swoimi prezentami. A może ktoś dostał od was prezent? Czekamy na komentarze i miłego czytania kochani 💖💖💖💖
 ______________________________________________________________________________
- To gdzie jedziemy?- spytałam Dymitra, chcąc zacząć jakąś rozmowę.
Zdjęłam kurtkę i chustę, po czym rzuciłam je na tylne siedzenie. On sam miał swoją rozpiętą do końca mostka.
- Na razie przed siebie. A masz jakieś konkretne życzenia?- spojrzał na mnie ciekawy.
- Nie wiem... - zamyśliłam się.
- Zrobimy tak. Pojedziemy do najbliższego miasta i pokażesz mi uroki okolicy.
- Zgoda- spodobała mi się ta propozycja.- Powiedz mi coś jeszcze o sobie. Na przykład w jakim wieku nauczyłeś się gotować, albo coś o swoich siostrach?
- Jesteś bardzo ciekawska- zauważył z uśmiechem.
- Wiesz, chyba zaczynam traktować cię jak przyjaciela i chciałabym trochę o tobie wiedzieć -wyznałam, odwracając wzrok.- Chyba, że nie chcesz.
- Nie, nie przeszkadza mi to - uśmiechnął się przyjaźnie.- W sumie ja też cię tak chyba traktuję. To hem... Gotować zacząłem mając 10 lat. Już wtedy z Karoliną, moją najstarszą siostrą, pomagaliśmy mamie w kuchni.
- Naprawdę?
- Tak. Od zawsze mnie to intrygowało, jak z kilku składników robiła tak pyszne potrawy- mówił z wielkim zaangażowaniem, co wywołało mój uśmiech. Było widać, że kocha ten temat.
- No i sam się nauczyłeś.
- To prawda, choć mojej mamie i tak wychodzi lepiej.
- Lepiej niż tobie?! - nie wierzyłam, ale na potwierdzenie Bielikow kiwnął głową.- O ja cie! Chciałabym spróbować jej kuchni.
- Nie wiem, czy wtedy nie zostałby zwolniony na jej rzecz - zaśmiał się.
- Nie sądzę. Ewentualnie mogłaby tylko gotować, a ty byś dalej sprzątał. A co mi powiesz o siostrach?
- Jak wiesz mam ich trzy. Najstarsza Karolina ma już dwójkę dzieci. Zoję zdążyłaś poznać- spojrzał na mnie, nie przestając się uśmiechać.
- Tak. Urocza - wspomniałam wizytę młodej Bielikówny.- A co z jej ojcem? Bo mówiłeś, że mieszkasz z samymi kobietami.
- Ojciec jej, jest też ojcem starszego syna Karoliny, Pawki. Uwiódł ją dwa razy i dwa razy porzucił z brzuchem - zacisnął dłonie na kierownicy.
- Oł. Przepraszam, nie powinnam pytać.
- Nic nie szkodzi. Po prostu nienawidzę takiego zachowania mężczyzn - trochę się rozluźnił.
- Dlatego tak bardzo chciałeś żebym rozstała się z Jessem?- zrozumiałam.
- Żadna kobieta nie zasługuje na takie traktowanie. I nie chciałem, żebyś skończyła jak Karolina. To nic przyjemnego.
- Wyobrażam sobie...
- Mówiłem jej, żeby do niego nie wracała, ale ona nie słuchała, mówiąc, że się zmienił. A niestety i tak wyszło na moje.
- Przykro mi. Ale przynajmniej macie takie słoneczko jak Zoję - uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- To prawda, kochamy ją, ale ile Karolina przepłakała nocy, to ona tylko wie.
- A co z kolejnymi siostrami? - zmieniłam temat
- Wiki już poznałaś, przelotem. Jest od ciebie o rok młodsza. Za to trzecia, Sonia jest między mną, a Wiki. Ona jest w pierwszej ciąży. Zanim zapytasz, ma chłopaka, a nawet narzeczonego, ale nie mógł wyjechać. Ale obiecał jej, że jak zarobi, to przyjedzie i kupi jej dom i zrobią skromne wesele.
- Ciekawe.
- On chciał, żeby została z nim, ale Sonia nie chciała nas zostawiać bez dodatkowego źródła pieniędzy.
- To trochę smutne. Musi za nim tęsknić.
Zaczęłam się zastanawiać nad sobą. Czy ja kiedykolwiek tęskniłam za chłopakiem? Czy kiedykolwiek miałam prawdziwego chłopaka, który by mnie kochał? Czy ja w ogóle wiem, co to miłość? Większość moich kontaktów z płcią męską to był taniec na imprezie i całowanie w kącie. Dotychczas mi to nie przeszkadzało, ale nagle poczułam smutek. Co ja ze sobą zrobiłam? Lissa ma już chłopaka od roku, a ja tylko szlajam się po imprezach. Niby moje życie jest super, rozrywkowe, towarzyskie, a jednak teraz widzę, jak bardzo puste i nie ważne. Bo co mi dawało? Poranki z bólem głowy i zaniki pamięci. Co mi daje popularność, jak i tak kiedyś będę miała tylko małą grupę prawdziwych przyjaciół? Czy to na prawdę jest tego warte? Jestem w ostatniej klasie, chyba powinnam się w końcu ogarnąć w życiu.
- Ziemia do Rose - usłyszałam śmiech z boku i machającą mi przed nosem rękę.
- C-co? - ocknęłam się.
- Zawiesiłaś się - zauważył.
- Wybacz - uśmiechnęłam się przepraszająco. - Zamyśliłam się.
- A o czym, jeśli można wiedzieć?
- A nic takiego, robiłam bilans swojego dotychczasowego życia.
- Nie za młoda jesteś? Przed tobą jeszcze całe życie - zaśmiał się.
- No właśnie nie. Dzięki naszym rozmową zauważyłam, że nie mam nic oprócz najbliższych przyjaciół i rodziny. Moje życie to ciągłe imprezy. Nawet nigdy nie byłam zakochana. Co to za życie?
- Nie jest złe, nie masz czego żałować. Też nie można popadać ze skrajności w skrajność. Jesteś młoda, baw się, korzystaj z życia póki możesz. Karolina wiele by oddała, żeby jak kiedyś móc iść na imprezę, dobrze się bawić i nic nie pamiętać.
Nagle wpadłam na pomysł.
- Zawieź mnie do waszego domu - zarządziłam.
- Co?!- spojrzał na mnie zdziwiony i trochę wystraszony.
- No to - uśmiechnęła się i skierowałam mu głowę na drogę. Ale i tak ukradkowo patrzył na mnie.- Chętnie poznam twoją rodzinę i gdzieś wyciągniemy dziewczyny. Chyba, że twoja mama nie zechce się zająć dziećmi.
- Raczej będzie chciała, ale nie wiem, czy one będą chciały iść - wciąż nie był przekonany.
- No nie daj się prosić. Sam mówiłeś, że chciałyby iść się zabawić.
- Ehh... no dobrze - skręcił na odpowiednią drogę.- Tylko nie wystrasz się, gdy będziemy na miejscu. Nie mieszkamy w najlepszych warunkach.
- Spokojnie, na pewno nie jest tak źle.
***
Jednak się myliłam. Mieszkali w najgorszej okolicy miasta. Wszędzie obskurne, brudne, obdrapane z farby kamienice. Na każdej ulicy siedział jakiś zarośnięty facet, albo mama z niemowlakiem z kubkiem przed sobą na pieniądze, a w każdej branie stali i palili jacyś podejrzani, zakapturzeni goście. Patrzyłam na to wszystko z przerażeniem i niedowierzaniem. Mając wszystko, nie zastanawiam się o tych, co nie mają nic. Zatrzymaliśmy się przed jedną z kamienic.
- Poczekaj tutaj- poprosił, odpinając pas.
- Nie ma mowy! - zanim zdarzył zareagować, wyszłam i założyłam kurtkę. - Idę tam z Tobą i mnie nie powstrzymasz.
- Na prawdę nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
-Bzdura - odparłam i zapięłam zamek kurtki pod samą szyję. 
Dymitr cicho westchnął.
-No dobra - poddał się. 
Ruszyliśmy w stronę jednej z kamienic, a ja zaczęłam się w duchu modlić, żeby nikt nie zarysował auta ojca, bo inaczej będę miała karę do końca życia. 
W paru mieszkaniach paliło się światło. Latarnie przed drzwiami irytująco migały. Widok jak z filmu. Nawet nie wiedziałam, że w mieście znajduje się takie miejsce jak to. Może jest takich więcej? 
Trzymałam się blisko Dymitra, bo nie podobali mi się mijani faceci. Nie dość, że byli brudni, to śmierdziało od nich alkoholem i moczem. Jak można doprowadzić się do takiego stanu? 
Dymitr otworzył drzwi kamienicy i puścił mnie przodem. Jak w typowej kamienicy, na wejściu znajdowały się skrzynki na listy. Większość była poniszczona, zardzewiała. Poczułam nieprzyjemny zapach, ale nie mogłam stwierdzić, co to takiego. Było tu strasznie zimno. Na ścianie znajdowały się dwa, dość wulgarne graffiti. 
-Dobra, to które piętro? - spytałam, odwracając się do Rosjanina.
-Trzecie - odparł, chowając ręce do kieszeń kurtki.
-Okejka - odwróciłam się  i zaczęłam wchodzić po schodach.
Im wyżej byliśmy, tym więcej graffiti znajdowało się na ścianach. Na pierwszej klatce schodowej, w rogu, leżała mała sterta butelek po tanim piwie. Coraz bardziej śmierdziało. Miałam ochotę otworzyć jedno z tych małych okien i trochę tu wywietrzyć. Odór był nie do zniesienia. Przynajmniej dla mnie. 
Na drugim piętrze już wiedziałam co tak śmierdzi. Mocz. Zapewne ci pijacy, którzy wracali do domów późną nocą, załatwiali swoje potrzeby już na klatce schodowej. Obrzydliwe. To smutne, że Dymitr i jego rodzina muszą żyć w takim miejscu. Z chęcią kupiłabym im lepszy dom, ale jestem jeszcze niepełnoletnia, a ojciec nie za bardzo lubi kupować drogie rzeczy obcym osobom. Nie przekonałabym go. 
Starałam się nie spoglądać na odrzucające graffiti. Rysunki i zboczone teksty jakoś nie wydawały mi się czymś fajnym, jak uważała większość część chłopaków. Mam nadzieję, że Zoja nie umie jeszcze dobrze czytać i nie wie, co oznaczają te rysunki. 
W końcu stanęliśmy przed drzwiami do mieszkania Dymitra i jego rodziny. Numer 6 na drzwiach ledwo się trzymał. Bałam się, że kiedy Dymitr otworzy drzwi, to całkiem odpadnie. 
Rosjanin wyjął z kieszeni klucze i otworzył drzwi. Pokazałam mu, żeby wszedł pierwszy, ja poszłam krok za nim. Zamknęłam za sobą drzwi i stanęłam pod ścianą. Malutki przedpokój prezentował się bardzo ładnie. Było skromnie, ale przytulnie. Stała tu mała szafka na buty, kosz na parasolki oraz wieszak na kurtki. Na podłodze leżała wycieraczka. Było tu troje drzwi, z czego jedne były otwarte. Widziałam kawałek  salonu. O ile się nie mylę, na ziemi siedziała Wiktoria. Trzymała w ręce długopis, a na kolanach miała otwartą książkę i zeszyt.
-Dimka, to ty?
Usłyszałam kobiecy głos. To musiała być mama Dymitra.
-Tak - odpowiedział Rosjanin. - Mamo, chcesz się zaopiekować Zoją i Pawką?
-Czemu? - usłyszałam zdziwienie w jej głosie.
Wiktoria nadal nie odwracała wzroku od książki, marszcząc brwi.
-Chcielibyśmy zabrać gdzieś dziewczyny - wyjaśnił Dymitr, zerkając na mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie. Dlaczego moje serce szybciej zabiło?
-My? - usłyszałam, jak ktoś idzie w stronę przedpokoju.
Wiktoria spojrzała na nas i zrobiła wielkie oczy. Nagle w drzwiach pojawiła się starsza, trochę niższa ode mnie kobieta. Na jej twarzy było już kilka zmarszczek, a na jej głowie pojawiały się pierwsze siwe włosy. Uśmiechnęłam się trochę szerzej. Za plecami kobiety pojawiły się dwie inne dziewczyny. To musiały być Karolina i Sonia. Były niezwykle podobne do swojej mamy. Przysięgam, że oczy i kolor włosów był identyczny jak u Dymitra. Nawet nieznajomy powiedziałby od razu, że są rodzeństwem. 
-To jest Rose, Rose to jest moja mama oraz Karolina i Sonia - przedstawił nas sobie.
-Dobry wieczór - przywitałam się, pamiętając, że o tej godzinie mówi się już "dobry wieczór", a nie "dzień dobry".
-Witaj - przywitała mnie mama Dymitra, uśmiechając się szerzej, przez co na jej twarzy pojawiło się jeszcze więcej zmarszczek.
Następnie zwróciła się do Dymitra.
-Powiesz coś więcej o waszych planach?
Rosjanin uśmiechnął się szerzej.
-Rose wpadła na pomysł, żeby zabrać dziewczyny na jakąś imprezę - wytłumaczył.
Zobaczyłam, jak Karolina i Sonia wymieniają lekko przerażone spojrzenia. Wystraszyłam je?
-No nie wiem. Jutro muszę wstać do pracy, więc odpadam. sorki - powiedziała starsza siostra Dymitra, unosząc ręce.
-A ja... ja się źle czuję - powiedziała Sonia, tak mi się mocno wydaje.
-A ja z chęcią pójdę - zza dziewczyn wyszła uśmiechnięta Wiktoria.
Dymitr skrzyżował ramiona na piersi. 
-Wiem, że kłamiecie. No już, ubierać się.
-Ale Dimka...- Karolina podeszła i szepnęła mu na ucho, jednak wszystko słyszałam- My przecież nie mamy żadnych sukienek...
- O to nie musicie się martwić. Wstąpimy po drodze do sklepu- zapewniłam. - No nie dajcie się prosić.
- Ale...
- No już. Później będziesz marudzić, że cię nie wzięliśmy - przerwał starszej siostrze Rosjanin. Powstrzymałam się przed roześmianiem się.
Po paru minutach takiej wymiany zdań, dziewczyny dały się przekonać i po chwili wychodziliśmy z kamienicy. Na szczęście nikt nie uszkodził auta ojca. Kamień z serca. 
Wyjechaliśmy na główną drogę. Pokierowałam Dymitra do jednego z lepszych centrów handlowych, a później powiedziałam, gdzie idziemy do klubu. Ochroniarz mnie znał i miałam pewność, że wpuści nas poza kolejką. Czas się zabawić!

sobota, 2 grudnia 2017

Rozdział 13

Wróciłam z Dymitrem do domu. Rodziców jeszcze nie było. Od razu zabraliśmy się za robienie romantycznej kolacji. Znaczy się, Dymitr gotował, a ja mówiłam, jak to wszystko sobie wyobrażam.
-O! I gdybyś jeszcze ułożył te krewetki w koło, a w środek położył sałatę i polałbyś to wszystko tym brązowym sosem, to byłoby pięknie! - wyrzuciłam ramiona w górę, a Dymitr zaśmiał się cicho.
-Zrozumiałem, szefowo - zasalutował, po czym wrócił do gotowania.
Uśmiechnęłam się. Sięgnęłam po jabłko i wzięłam potężny kęs.
- Tak dobrze? - pyta.
Spojrzałam na talerz, gdzie wszystko wyglądało tak, jak to sobie wyobrażałam, a nawet lepiej.
- Idealnie - patrzyłam na to jak zaczarowana.- Aż zgłodniałam.
- Cieszę się - powiedział z zadowoleniem w głosie. 
-To ja może pójdę po jakiś ładny obrus, świeczki i te sprawy.
Zeskoczyłam z blatu i poszłam szukać potrzebnych mi rzeczy. Po paru minutach stół w jadalni prezentował się pięknie. Dumna z efektu, wróciłam do kuchni. Dymitr miał już gotowe danie główne i przystawkę, a teraz robił lody według swojego przepisu. Podeszłam do niego i zaczęłam się przyglądać.
-Pamiętaj, że masz zrobić jeszcze porcję dla mnie - przypomniałam mu. 
-Pamiętam - odpowiedział z uśmiechem.
Odsunęłam się trochę i... zrzuciłam mąkę z wyspy kuchennej. Odruchowo przyłożyłam dłoń do ust.
-Ups! - zapiszczałam.
Jednocześnie z Dymitrem ukucnęliśmy, żeby posprzątać. Chwyciłam pierwszą lepszą miskę, żeby do niej wsypywać mąkę. Po chwili sprzątania wpadłam na genialny pomysł.
Wzięłam trochę mąki na rękę i zdmuchnęłam ją na Dymitra. Nie spodziewałam się takiej szybkiej reakcji z jego strony. Niemal natychmiast ja również byłam w mące. Usłyszałam jego śmiech. Przetarłam twarz i rzuciłam w niego drugi raz białym proszkiem. 
Zaczęła się istna bitwa. Po chwili połowa kuchni była w mące. W końcu zrobiłam coś, czego się nie spodziewał. Wzięłam miskę, do której wsypywaliśmy mąkę i całą jej zawartość wysypałam mu na głowę.
-Wygrałam - oznajmiłam, odkładając miskę.
-To było nie fair - odparł Rosjanin.
-Akurat! Po prostu nie możesz znieść myśli, że cię pokonałam.
Wypięłam dumnie pierś do przodu i głośno się zaśmiałam.
Wyciągnęłam rękę i strzepnęłam Dymitrowi nadmiar mąki z czubka głowy. 
-Jesteś siwy - zachichotałam. Wyglądał prześmiesznie.
-Ty też, więc się tak nie ciesz.
Kiedy się trochę opanowaliśmy, na serio posprzątaliśmy podłogę (czytajcie: podłogę i blaty). Następnie poszliśmy do łazienki, żeby ogarnąć włosy. Kiedy wyglądaliśmy już normalnie, wróciliśmy do kuchni.
Dymitr dokończył przygotowywać deser, po czym wstawił go do zamrażalnika, a mi podał moją porcję.
-Dziękuję - wzięłam lody i zaczęłam je jeść. - Niemożliwe, że je przygotowałeś. Przecież one są nieziemskie!
Błyskawicznie zjadłam całą porcję i nadal czułam niedosyt. 
-Jakie to było pyszne!
-Dziękuję - powiedział Dymitr, odbierając ode mnie pucharek.
Usłyszałam otwierane drzwi.
-Rodzice wrócili - oznajmiłam.
 - Postaw mi na wyspę przystawki, a ja ich zaprowadzę do jadalni.
Wyszłam szybko z kuchni i skierowałam się do korytarza. Rodzice akurat zdejmowali kurtki. 
-I jak tam wyjście? - zagadnęłam.
-Było miło. A ty? Byłaś grzeczna? - spytała mama.
Miałam ochotę przewrócić oczami, ale powstrzymałam się.
-Tak. Coś dla was zorganizowałam. Zapraszam do jadalni.
Zaprowadziłam ich do pomieszczenia. Widziałam, że wystrój zrobił na nich wrażenie. Usiedli do stołu i spojrzeli na mnie lekko zaskoczeni. Uśmiechnęłam się szeroko. 
-Zaraz wracam - oznajmiłam, idąc do kuchni.
Dymitr podał mi talerze z przystawkami, posłałam mu uśmiech i poszłam zanieść jedzenie rodzicom.
-Smacznego.
Wycofałam się do kuchni i stanęłam koło Dymitra.
-Czy kiedy rodzice wszystko dostaną, to będziesz chciał mnie wyciągnąć z domu? Rozumiesz, rocznica ślubu i te sprawy... Słychać ich wtedy w całym domu. Nie mam ochoty tego słuchać kolejny rok z rzędu. Jednego razu, gdybym się nie zamknęła w pokoju, to i tam by się zapewne pieprzyli.
Dymitr zdusił chichot. 
-No chyba że będziesz chciał wrócić do domu, bo w sumie to może trochę potrwać, a ty skończysz na dzisiaj pracę i...
-Spokojnie. Jeżeli twoi rodzice się zgodzą, to mogę cię uratować - uśmiechnął się, nadal tłumiąc śmiech.
-Dziękuję! - przytuliłam go mocno.
Zabrałam talerze z głównym daniem i poszłam zanieść je rodzicom. 
-Co wy na to, żeby zostawić wam wolny dom na wieczór? 
Matka spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Cóż, normalnie bym się nie zgodziła, ale ze względu na taką niespodziankę mogę ci pozwolić. Ale tylko ten jeden raz.
-Dziękuję. - Przytuliłam mocno rodziców, całując ich w policzki.
Wróciłam do kuchni i spojrzałam na Dymitra.
-Zgodzili się - powiedziałam radośnie.
-Myślałaś już, gdzie chcesz iść? - zapytał.
-Jeszcze nie, ale coś wymyślę, o to się nie martw. 
Wzięłam prezent, który kupiłam dla rodziców.
-Idę go odłożyć do ich pokoju - oznajmiłam i czmychnęłam na piętro.
Idąc do pokoju zaczęłam się nad czymś zastanawiać. Ostatnio często spędzam czas z Dymitrem. Bardzo go polubiłam i czasem zastanawiam się, czy nie za bardzo. Cały czas się przy nim uśmiecham... Nawet Lissa nie wywołuje u mnie ciągłego uśmiechu. Wydaje mi się, że Dymitr staje się moim przyjacielem. I to nawet lepszym od Lissy.
Zostawiłam prezent w pokoju i powoli wróciłam do kuchni.
- Gotowa na wyjście?- spytał Rosjanin.
- A, no tak. Daj mi jeszcze chwilę.
Szybko wbiegła na górę, prosto do swojego pokoju. Przebrałam się w rurki i fioletowa bluzkę, a do tego wzięłam czarne botki. Poprawiłam makijaż, a włosy splotłam w warkocz. Przejrzałam się ostatni raz w lustrze z myślą, czy spodoba się to Dymitrowi. Szybko jednak wrzuciłam tą myśl z głowy. Pewnie jestem dla niego tylko bogatą gówniarą. Potrząsnęłam głową i zeszłam na dół, wcześniej zamykając drzwi na klucz.
- Dłużej nie można było?- mężczyzna przewrócił oczami, za co dostał ode mnie kuksańca.
- Wyszykowałam się najszybciej jak mogłam - prychnęłam, sięgając po kurtkę.
On już czekał ubrany. Szybko się zapięłam i wzięłam z koszyczka pierwsze, lepsze kluczyki. Poczułam powiew zimna, gdy Rosjanin otworzył drzwi.
- Nie tym razem, Towarzyszu - uśmiechnęłam się cwanie. - Pokaże Ci kochanki mojego ojca.
Poszłam w stronę drzwi koło schodów, nie czekając na Dymitra, ale wiedziałam, że idzie za mną. Przechodząc koło jadalni kontem oka zauważyłam, że rodzice już się obściskują. Przewróciłam oczami. Mogliby chociaż poczekać, aż zostaną sami. Otworzyłam drzwi hasłem i weszli w ciemny korytarz. Nie cierpiałam tych schodów. Od zawsze mówię rodzicom, żeby tu zanotowali światło, ale oni uparli się i teraz musimy iść po ciemku. Nagle potknęłam się i cudem zachowałam równowagę. Jednak Dymitr, idąc tuż za mną nie wiedział, że się zatrzymałam i wpadł na mnie. Oboje polecieliśmy na dół i skończyło się, nie mam pojęcia jak, że na dole on upadł na ziemię siedząc, a ja na jego nogach. Automatycznie chyba złapał mnie, żebym nie upadła. Siedziałam tak na nim patrząc w jego piękne oczy i wybuchłam śmiechem, chcąc ukryć zmieszanie i coś jeszcze, ale nie wiem co. Czułam się tak dziwnie będąc tak blisko niego. Szybko wstałam, wciąż chichocząc.
- Przepraszam... - zaczął lekko zawstydzony, ale ja machnęłam ręką.
- Nie przejmuj się, nie mogłeś mnie zobaczyć. Po za tym to było zabawne. A teraz wstawaj i podziwiaj- pokazałam wokół siebie.
- Wow... - odebrało mu głos.
Mój ojciec, chyba jak każdy miliarder, jest miłośnikiem drogich aut. Trzymał je wszystkie w podziemnym parkingu, w którym teraz staliśmy.
- Każdy ma swoje imię. To jest Katrina- wskazywałam po kolei każde lamborghini.- To Sue, Cornella, Ave, Monica, Demi, Tina, Gween i Amanda. A to tylko część. Ma ich chyba z  dwadzieścia. Ale i tak najważniejsze dla niego jest to. Czerwone ferrari super fast, o imieniu Róża północy. Oczywiście, żeby nie było, ja jestem starsza niż to auto. Jeździ nim tylko na ważne wydarzenia.
- Wow!- powtórzył Bielikow, chodząc między samochodami, bojąc się ich dotknąć.
Wcisnęłam guzik na kluczykach, żeby sprawdzić, jaki samochód wylosowałam. Czarny jaguar. Może być.
- Chodź. Jedziemy Vitą.
Podeszłam do auta i z przyzwyczajenia zajęła miejsce pasażera.
- Ja mam tym czyimś kierować? - wystraszył się.
- Masz prawo jazdy?
- No mam, ale...
- No to dawaj - zachęciłam go. - To może być jedyna okazja, kiedy możesz usiąść za kierownicą tak drogiego auta. A jak coś się  stanie, wezmę to na siebie, tak jak ty ostatnio.
- A ja się przyznam i mnie twój ojciec wytrwali - zaśmiał się, ale usiadł.
- To się nie przyznawaj. Ale na moje oko za bardzo jesteś perfekcjonistą, żeby rozwalić takie auto. A teraz ruszaj - popędzałam go rozemocjonowana.
Nawet nie wiem, czym się tak ekscytuję? Może tą wieczorną wycieczką.
- Ale gdzie? - spyta, rozglądając się dookoła.
- W prawo -wskazuję mu, szukając w schowku pilota do bramy.
Odpalił silnik i wyjechał, używając kierunkowskazu. Zaśmiałam się krótko, kręcąc głową.
- O tym mówiłam. Tu nikt by nie użył kierunkowskazu.
- Nawyk - przyznaje.
- Jedź prosto - mówię, wciskając odpowiedni guzik na pilocie.
W odpowiedniej chwili, bo gdy tylko wjeżdżamy na rampę, górna klapa się otwiera na oścież i już jesteśmy po za garażem.
- Wow...- Rosjanin ogląda się za siebie, z otwartą buzią, na zamykającą się blachą
- Lepiej patrz przed siebie- zaśmiałam się.- To gdzie jedziemy?
- Nie wiem, gdzie nas wywiezie, tam pojedziemy.
Otworzyłam tym samym pilotem bramę i opuściliśmy posesję. Jeszce zdążyłam zauważyć światło zapalone w kuchni i  rodziców w środku. Mama siedząca na blacie, już chyba w samym staniku, a tato napierał na nią z pocałunkiem. Szybko odwróciłam wzrok, czując, że się czerwienię. O Boże, jak dobrze, że dom już zniknął mi z oczu. Westchnęłam głośno. W szybie zobaczyłam, że Dymitr patrzy na mnie z uśmiechem. Jednak, gdy na niego spojrzałam, szybko odwrócił wzrok. Nie skomentowałam tego, tylko wygodnie się rozsiadłam w fotelu, włączając podgrzewanie foteli i radio.

_____________________________________________
Tak wiemy, dawno nie było, za co was bardzo przepraszamy, ale obie kończymy nasze szkoły i z czasem jest jak jest. Po za tym koniec semestru i nie ma dnia, żeby nie było czegoś. Sprawdziany, kartkówki, no jest jak jest. Do tego Marta pisze prace na konkurs literacki (trzymamy za nią kciuki) więc raczej nie liczcie za szybko na rozdział. 

~Pozdrawiam, Karinga 💖💖💖💖

niedziela, 29 października 2017

Rozdział 12

Następnego dnia obudziłam się w dobrym humorze. Była prawie dziesiąta i - o dziwo - przez okno do pokoju wpadały promienie słońca. Podniosłam się i wstałam z łóżka. Wyjęłam z szafy czyste ubrania i poszłam do łazienki.
Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, ubrałam się i uczesałam. Związałam dzisiaj włosy w wysokiego kitka.
Zeszłam powoli do jadalni na śniadanie. Ojciec siedział już przy stole i jadł jajecznicę. Usiadłam na swoim miejscu i sięgnęłam po kanapkę z szynką i sałatą. Wzięłam kęs i popiłam ciepłą, owocową herbatą.
Do pomieszczenia weszła matka.
-Dzień dobry, kochanie - powiedział Abe, całując matkę, kiedy ta usiadła obok niego.
-Dzień dobry - odpowiedziała. Zmierzyłam ich wzrokiem. - Rose, jak ci poszedł sprawdzian z matematyki?
Cóż, nienawidzę elektronicznych dzienników.
-Został przełożony na jutro - odpowiedziałam.
-Mam nadzieję, że się nauczyłaś - mruknęła.
Przewróciłam oczami. Dlaczego ona musi tak długo trzymać urazę? Rodzice zjedli śniadanie i poszli załatwiać swoje sprawy. Po chwili Abe zajrzał do jadalni.
-Rose, porywam mamę. Wrócimy późno, proszę, bądź grzeczna.
-Jasne.
Ojciec uśmiechnął się i wyszedł.
Zebrałam talerze i kubki i zaniosłam je do kuchni. Tam zastałam Dymitra, pijącego kawę. Poczułam, jak na policzki wpływa mi rumieniec. Przełknęłam ślinę. Moje zachowanie zdecydowanie nie jest normalne.
Dymitr usłyszał moje kroki i się odwrócił. Posłał mi promienny uśmiech, który odwzajemniłam. Wstawiłam naczynia do zmywarki i podeszłam do mężczyzny.
-Długo dzisiaj spałaś - odezwał się pierwszy.
-Śpię długo, kiedy tylko mogę - zaśmiałam się.
Oparłam się o blat, stykając się niemal ramionami z Rosjaninem.
-Chcesz mi pomóc? - spytałam.
Dymitr uniósł brew, patrząc na mnie.
-W czym?
-Moi rodzice mają dzisiaj rocznicę ślubu. Chciałabym przygotować im na wieczór romantyczną kolację, ale totalnie nie umiem gotować. Za to ty urodziłeś się kucharzem.
Dymitr parsknął śmiechem.
-Nie przesadzaj. Oczywiście, że mogę ci pomóc, tylko nie wiem, czy będę miał wszystkie składniki. Będę musiał pojechać na zakupy.
Wpadłam na genialny pomysł.
-Wiem! Pojedziemy razem na zakupy i tam stwierdzimy, co w ogóle będzie na kolacji.
-A czy ty przypadkiem nie masz szlabanu?
Przewróciłam oczami.
-No proszę. To nadzwyczajna sytuacja. Rodziców nie ma w domu, więc ani ty, ani ja nie będziemy mieli kłopotów.
Dymitr przez chwilę się zastanawiał.
-Cóż... Myślę, że w takiej sytuacji możemy zrobić wyjątek. Ale musimy się szybko uwinąć.
-Dziękuję! - objęłam go mocno. Zaskoczony, odwzajemnił uścisk. Wczoraj też był zaskoczony. Ja chyba też jestem samą sobą zaskoczona.
Mogłabym się tak do niego przytulać godzinami. Był ciepły i wysoki i ładnie pachniał. Nigdy bym nie pomyślała, że spodoba mi się zapach wody kolońskiej, ale do Dymitra ten zapach bardzo pasował.
-To co, jedziemy? - spytałam, odsuwając się od Rosjanina.
-Tak. Tylko ubierz się cieplej. Mimo iż świeci słońce, jest naprawdę zimno.
-Robi się - zasalutowałam i ruszyłam do swojego pokoju.
Ubrałam ciepły, bawełniany, błękitny sweter. Zeszłam na dół, gdzie czekał już Dymitr. Ubrałam wysokie kozaki i czarną kurtkę.
-Możemy iść - powiedziałam.
Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu.
-Gdzie są w takim razie twoi rodzice? - spytał Dymitr, przekręcając kluczyk w stacyjce.
-Pewnie na randce. Ale na pewno nie w galerii. W przeciwieństwie do mnie, oni nie lubią tam chodzić. Więc możemy być spokojni.
Wyjechaliśmy z terenu willi i skierowaliśmy się do galerii. Po paru minutach wjeżdżaliśmy już na parking. Wysiadłam z auta i poczekałam, aż Dymitr zakluczył pojazd. Weszliśmy do ogromnego budynku.
-No to słucham, co byś chciała zrobić dla rodziców? - spytał mężczyzna.
-Na pewno musimy kupić jakieś dobre wino - zdecydowałam. - Nie chcę podbierać rodzicom alkoholi z barku. Poza tym, w domu nie ma żadnego dobrego wina.
Tak więc naszym pierwszym celem był sklep z alkoholami.
-A skąd ty wiesz, jak powinno smakować dobre wino, skoro nie jesteś jeszcze pełnoletnia? - spytał Dymitr.
Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się pod nosem.
-Po prostu wiem.
Zaczęliśmy przechadzać się pomiędzy półkami z winami, oglądając etykietki.
-To może być dobre - pokazał Dymitr po paru minutach.
-Pokaż.
Wzięłam od niego butelkę i przeczytałam naklejkę.
-Widzisz, jaki masz dobry gust. Bierzemy - zadecydowałam.
Zapłaciliśmy z wino i wyszliśmy ze sklepu.
-Musimy coś zrobić na deser - pomyślałam głośno.
-Co twoi rodzice lubią?
Zamyśliłam się.
-Hmm... Oni zjedzą wszystko, co jest słodkie - stwierdziłam.
Przez chwilę zastanawialiśmy się nad odpowiednim deserem.
-Czyli lubią tiramisu? - spytał po chwili Rosjanin.
-Lubią.
-A lody?
-Też.
-To może zrobię deser lodowy o smaku tiramisu?
Zatrzymałam się w pół kroku i spojrzałam na Dymitra wielkimi oczami.
-Umiesz sam zrobić lody? - spytałam szczerze zaskoczona.
Dymitr uśmiechnął się delikatnie i skinął głową.
-Dobra zrobisz, pod warunkiem, że dla mnie też będzie jedna porcja.
-Dobrze.
Uśmiechnęłam się zadowolona.
-To co potrzebujesz?
Weszliśmy do kolejnego sklepu i wzięliśmy wszystko, co Dymitr potrzebuje do zrobienia lodów o smaku tiramisu.
Przechodząc głównym holem, zauważyłam KFC.
-Chodźmy coś zjeść - poprosiłam.
-Już jesteś głodna? - zapytał Dymitr, a w jego głosie usłyszałam rozbawienie.
-Mało jem, szybko robię się głodna - wzruszyłam ramionami.
Zamówiliśmy jedzenie i zajęliśmy jeden ze stolików tak, aby dobrze widzieć kasę.
Zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją na krześle. Wydawało mi się, że w galerii robi się coraz cieplej.
-To miłe z twojej strony, że chcesz przygotować coś takiego dla rodziców - przyznał Dymitr.
-Wiem - wzruszyłam ramionami po raz setny dzisiaj. - I tak jestem wściekła, że nie mogę nigdzie wychodzić.
Dymitr zachichotał. Po chwili mężczyzna poszedł po nasze zamówienia. Zaczęłam się rozglądać dookoła, kiedy zauważyłam w oddali na holu grupkę chłopaków i dziewczyn. Stali na środku i głośno się śmiali. Rozpoznałam kilka osób z klasy. Jednym z chłopaków był Jesse. Obejmował dwie dziewczyny, uśmiechając się do nich cwanie.
-Na co tak patrzysz? - usłyszałam głos Dymitra.
Odwróciłam wzrok i spojrzałam na jedzenie przed sobą.
-Na nic takiego - odpowiedziałam, zabierając się za jedzenie, jednak i tak obejrzałam się na grupę nastolatków. Te dwie dziewczyny niemal się śliniły.
Z powrotem odwróciłam wzrok i zauważyłam, że Dymitr spojrzał w tamtym kierunku.
-Czy to nie jest ten twój chłopak? - spytał.
Westchnęłam.
-Tak, to on.
Przez chwilę panowała cisza.
-Nie chcę się wtrącać - zaznaczył mężczyzna - ale radziłbym ci z nim zerwać.
-Ale... - już chciałam protestować, ale coś się zmieniło. Dlaczego? Czułam, że zależy mi na opinii Dymitra. Nie chcę, żeby miał o mnie złe zdanie. Zależy mi na nim. Teraz już to wiem. Stwierdziłam, że powinnam mu wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo nie chcę zrywać z Jessem. - Jesteśmy ze sobą tylko dla jednego.
-Chyba wiem o tym - mruknął Dymitr. Coś w tonie jego głosu się zmieniło. Przyjrzałam się mu.
-No właśnie. Więc nie wiem, czemu nikt nie chce tego zrozumieć - powiedziałam powoli.
-Nie uważasz, że powinnaś mieć dla siebie więcej szacunku? Nie możesz dać mu siebie tak traktować - powiedział poważnie Dymitr.
-O czym ty mówisz? - spytałam.
-Przecież już powiedziałaś, że chodzisz z nim tylko dla jednego.
Przez chwilę pomiędzy nami panowała cisza. W końcu zrozumiałam, jak on mógł zrozumieć sformułowanie "jesteśmy razem tylko dla jednego".
-Czy ty pomyślałeś, że jestem z nim tylko dla... Co? - jęknęłam. - Fuj, nie! Nigdy w życiu! Źle mnie zrozumiałeś - wzdrygnęłam się. - Jestem z nim tylko dla sławy. Wiesz, dzięki temu związkowi jestem w szkole popularna.
Nie mogłam uwierzyć, że Dymitr mógł tak o mnie pomyśleć...
-Dla sławy? - spytał, żeby się upewnić.
-Tak i tylko dlatego. Nic więcej nas nie łączy.
-Przecież on cię wyzywał. Nie uważasz, że nie warto być tak poniżanym dla sławy? Jestem pewny, że i bez niego byłabyś popularna. Pomyśl, może któryś z chłopaków naprawdę cię kocha? Mógłby cię traktować jak królową tylko po to, żebyś była szczęśliwa. Tymczasem Jesse tylko cię wyzywa i poniża. To nie jest w porządku. W dodatku szlaja się z innymi dziewczynami, które potem mogą się z ciebie śmiać.
Coś jakby mnie zabolało. Pierwszy raz poczułam, że Dymitr może mieć rację. Fakt, kiedy Jesse wyzywa mnie od najgorszych szmat, czuję się okropnie.
Ma rację. Już dzięki temu, że jestem bogata, jestem popularna. A gdybym jeszcze publicznie zerwała z Jessem, stałabym się jeszcze bardziej sławna.
-Dlaczego w ogóle chcesz być sławna? W domu nie wyglądasz na kogoś, kto chce być przez wszystkich uwielbiany - kontynuował Dymitr.
-No... Cóż... Kiedy jest się popularnym, życie w szkole staje się o wiele łatwiejsze. Ma się więcej przyjaciół i w ogóle.
-Więcej przyjaciół? A czy nie lepiej mieć na przykład tylko jednego, ale za to prawdziwego przyjaciela?
Spojrzałam ponownie na grupę Jessego. Dziewczyny, które tam stały były rzekomo moimi "przyjaciółkami".
-Chyba masz rację - powiedziałam powoli.
-Pamiętaj, on nie jest więcej wart od ciebie, czy w ogóle kogoś innego. Wszyscy są sobie równi, nie ważne, jak bardzo są bogaci, czy jaką pozycję społeczną posiadają.
Uśmiechnął się delikatnie. Przez chwilę jedliśmy w ciszy, podczas gdy ja zbierałam odwagę.
- Dymitr, mogłabym o coś spytać?- powiedziałam w końcu niepewnie.
- Słucham.
- Bo... chodzi o to... Jak pozwoliłam zaprosić Zoję...
- Coś zniszczyła?- martwił się.
- Nie, nie! Tylko - no dalej Rose, wyduś to z siebie.- trochę powiedziała mi o warunkach w jakich żyjecie.
Zauważyłam, że Dymitr się spiął. Jednak kontynuowałam dalej.
- Nie chciałabym się wtrącać, po prostu... żal mi tej małej.  Mimo trudnego początku, chciałabym być twoją przyjaciółką. Co tak naprawdę dzieje się u was? Jeśli mogę wiedzieć oczywiście.
- Nie chciałbym obarczać cię moimi problemami- widzę, że bije się z myślami.
- Chętnie cię wysłucham. Swoich i tak mam za mało - uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- Ehh...- przetarł dłonią włosy.- To prawda, nie do końca nam się powodzi, ale dajemy sobie radę. Moja mama i siostry też pracują, oprócz Wiktorii, jednak najbardziej pomaga nam moja praca u was. To był też główny powód naszego wyjazdu z Rosji. Nasz ojciec był pijakiem i hazardzistą. Narobił nam wiele długów, a później się powiesił. Tydzień po pogrzebie przeprowadziliśmy się tutaj z nadzieją na lepszą przyszłość. Mamy małe mieszkanko, ale mieścimy się. Na nic większego nas nie stać.
Zrobiło mi się żal całej jego rodziny. A co musiała czuć jego matka.
- O Boże, to okropne. Mogę ci jakoś pomóc?- dotknęłam jego ramienia w geście wsparcia.
- Nie trzeba, naprawdę. Jak mówiłem praca u was to największa pomoc.
- Ile macie tego długu?
- Z odsetkami będzie około sto milionów rubli. W przeliczeniu na dolary to ponad 1.720.000$
O matko. Dla moich rodziców to prawie nic, ale dla nich to pewnie całe życie. Nie mogę uwierzyć, że ktoś w takiej sytuacji potrafi być tak wesoły. A ja tak mu utrudniałam życie. Ale mam pomysł jak to naprawić. Nie wierzę, że świat potrafi być tak okrutny.
-A teraz pomyślmy o kolacji - zmienił temat.
Pokiwałam głową, nie do końca przekonana. Ale co zrobić?
-Może jako przystawkę damy jakieś krewetki w sosie? Rodzice bardzo lubią owoce morza.
-Hmm... Dobry pomysł. Znam przepis na pewien dobry sos. A skoro lubią owoce morza, na główne danie może być coś podobnego. Lubią spaghetti?
-Spaghetti z owocami morza? - spytałam z uśmiechem. - Strzał w dziesiątkę. No to zostało nam dokończyć zakupy i wracamy do domu przygotowywać kolację.
Dokończyliśmy jedzenie, po czym ubraliśmy kurtki i odnieśliśmy tace.Szliśmy dalej przez centrum, gdy zobaczyłam na wystawie płaszcz a'la kowbojski prochowiec.
- W tym mógłbyś czytać te swoje westerny - zaśmiałam się.
Rosjanin zatrzymał się i spojrzał na płaszcz.
- Oj tak. Może kiedyś- rozmarzył się.
- Uuu! Widzę, że pasjonat dzikiego zachodu.
- Skąd wiedziałaś?- spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Dobra, ty idź do sklepu po owoce morza, a ja kupię coś dla rodziców.
- Czemu nie pójdziemy razem?- spytał zdziwiony i jakby trochę rozczarowany.
- Wiesz, jak chcesz, to też możesz - wzruszyłam ramionami pokazując sklep za sobą.
Doskonale wiedziałam, że jest tam sklep z ekskluzywną bielizną.
- To co? Spotykamy się przy wyjściu z supermarketu?- uśmiechnął się niewinnie.
Zaśmiałam się.
- Oczywiście.
Oboje się odwróciliśmy i poszliśmy każdy w swoją stronę. Weszłam do sklepu z bielizną, ale gdy upewniłam się, że Rosjanin odszedł, wróciłam do sklepu, gdzie na witrynie stał manekin z prochowcem. Po chwili manekin był pusty, a ja miałam prezent dla mężczyzny na święta. Ale i tak wstąpiłam po bieliznę dla mamy. Co roku kupuję i co roku je niszczą z ojcem. Jak z nimi żyć? Tak jak się umówiliśmy, spotkałam Rosjanina przed sklepem. Pochodziliśmy jeszcze trochę po centrum, po czym wyszliśmy. Czas wracać do domu. 

sobota, 28 października 2017

Rozdział 11

Nie no, ja nigdy się tego nie nauczę. Slęcze nad książką już cały dzień, a dalej tego nie rozumiem. W prawdzie sprawdzian mieliśmy mieć wczoraj, ale dzięki jakiemuś geniuszowi, który włączył alarm przeciwpożarowy, przepadło mam pół lekcji i mamy to napisać w poniedziałek. Nie żebym się nie cieszyła. Dzięki temu mam masę czasu na zrozumienie tego. Ale co to, do cholery, są te pochodne?! To jest bez sensu! Co ja robię na poszerzonej matmie?! A no tak. Tatuś uznał, że jego córeczka musi mieć poszerzone wszystko. Dzięki  mojemu buntowi 4 lata temu skończyło się na matmie. Ale i tak tego nie rozumiem. Dość! Po trzech godzinach wkuwania, mam dość. Z hukiem zamknęłam książkę i wstałam z podłogi. Cholera, ale mi nogi zdręteiały. Ledwo podeszłam do drzwi, podpierając się wszystkiego co na mojej drodze, ale ten krótki odcinek wystarczył abym się rozchodziła. W sumie, rodzice są w pracy, a ja bym se chętnie pobiegała. Nawet się nie dowiedzą. Przebrałam się w strój do biegania i wzięłam że sobą bidon oraz MP4. Powoli zeszłam na dół. W kuchni napełniłam butelkę wodą i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je cicho i już chciałam wyjść, gdy nagle...
- Wybiera się gdzieś Panienka?
Po drugiej stronie stał Steve. Szlag! Mogłam się tego spodziewać.
- Nie no coś Ty!- uśmiechnęłam się niewinnie.- Ja po prostu... Chciałam odetchnąć świeżym powietrzem, a przez drzwi wypada go więcej niż przez okno. To ja może już wrócę do domu.
Zamknęłam drewnianą powłokę i oparłam się o nią. "Przez dzrzwi wypada więcej powietrza. Brawo Rose." Odetchnęłam głęboko i poszłam do ogrodu. Tam też można pobiegać. Tak też zrobiłam. Po tym, jak moja playlista powtórzyła się siedem razy, co równa się 140 kawałkom, wróciłam do środka i pobiegłam na górę. Z garderoby wzięłam świeże ubrania i poszłam do łazienki. Postanowiłam wziąć długi prysznic z użyciem kosmetyków, które do tego czasu tylko leżały w mojej części szafki. Dotychczas wystarczyło mi mydło, szampon i odżywka, ale czemu by nie użyć tego balsamu pachnącego pomarańczą? Albo olejek migdałowy, któreś perfumy, sól do kąpieli. O! To jest to! Kąpiel! Odkręciłam wodę, a do zatkanej wanny wsypałam sól morską i wlałam trochę płynu do kąpieli. Zaczęłam jeszcze przeglądać swoją szafkę. Uuuu... maseczka czekoladowa. Sprawdziłam jak się jej używa i od razu nałożyłam. Znalazłam jeszcze zwykł z peelingiem do twarzy i właśnie balsam. Mydło zmieniłam na płyn do kąpieli, ten który wcześniej wlałam do wanny. Wygrzebałam jeszcze maszynkę i byłam gotowa. Gdy było już dość wody, dla pewności zakluczyłam drzwi, rozebrałam się i zanurzyłam w górze piany. Jak dobrze. Szykuje się lepiej niż na nie jedną randkę. Nie wiem co mnie tak naszło. Jakoś nigdy nie chciałam się specjalnie szykować, żeby komuś się spodobało. Oczywiście, wygląd był i jest dla mnie ważny, ale nie siedziałam specjalnie pięć godzin w łazience. A teraz mnie tak naszło. Pewnie podświadomie chcę jak najbardziej odwlec naukę. Gdy wodą zrobiła się zimna skończyłam się myć, szybko się ogoliłam i umiałam twarz. Jednak maseczki z czekolady nie są tak fajne jak sama czekolada. Zjadłabym czekoladę. Nasmarowałam się jeszcze balsamem, a gdy wysechł, ubrałam się. Przeszłam przez korytarz, myśląc czy jest jeszcze jakaś czekolada w domu. Gdy weszłam do pokoju i zobaczyłam co leży u mnie na dywanie, od razu zepsuł mi się humor. To co z tą czekoladą? Nauka poczeka. Zeszłam na dół i weszłam do salonu, gdzie był barek. Jednak moją uwagę przykuł Dymitr, leżący na kanapie i czytający coś. Chyba tak spędza dnie, gdy już wszystko zdobi. To aż dziwne, że potrafi szybko się uwijać z robotą. Do najmniejszych ten dom nie należy. No nic. Postanowiłam go wystraszyć. Zakradłam się po cichu pod sofę i nagle przeskoczyłam przez oparcie, siadają na wolnej przestrzeni.
- Co czytasz, towarzyszu?
- A nic takiego, Panienko Mazur.- odpowiedział, nie zmieniając nawet pozycji.
Serio?! Nic? Nie możliwe żeby mnie słyszał. Westchnęłam zniecierpliwiona, po czym wyrwałam mu książkę. Jednak była ona pisana cyrlicą, więc mogę pomarzyć o czytaniu.
- Jak  ty to możesz czytać? Może tak?- złapałam za brzeg okładki, tak, żeby zawisała i udawałam, że czytam.
W uszach zadzwięczał mi jego śmiech.
- To Rosyjska książka, nie chińska.- nie mógł się opanować.
- Chwila, czekaj, nawet da się tak coś zrozumieć.
Po chwili oboje zwijaliśmy się ze śmiechu, a ja oddałam mu książkę. Zaznaczył gdzie czytał i odłożył ją na stolik. Powoli się uspokoiliśmu, więc usiadł i przysunął się bliżej mnie, tak, że nasze ramiona były oddalone pod siebie na milimetry. Jednocześnie poczułam się dziwnie nieswojo, ale i szczęśliwie. Nie wiem, czemu. Z jego ciała, emanuoeało przyjemne dla mnie ciepło. Już chciał się odezwać, kiedy usłyszeliśmy krótkie dryń. Mężczyzna wstał i wyszedł, a ja poczułam chłód. Potarłam w zamyśleniu ramiona. Co się ze mną dzieje? Czemu przy nim czuję się tak... inaczej? Lepiej. Czemu chcę, żeby poświęcił mi swoją uwagę? Żeby docenił wszystko co robię? Czyżbym zaczynała coś do niego czuć. Przecież to niedorzeczne. Co prawda jest przystojny, zabawny, mądry, wspaniałe gotuje i ma ładny uśmiech. Nie jedna kobieta chciałaby być blisko niego. Ale to nie ma sensu. On tu pracuje, po za tym, pewnie ma mnie za rozpuszczonego bachora z bogatego domu. W sumie, założyłam sobie na to. Moje przemyślenia przerwał jego powrót z... dwoma kawałkami ciasta czekoladowego! Boże, on mi chuba czyta w myślach. Kocham go! Wzięłam od niego jeden talerz, patrząc na to z uwielbieniem. Nawet nie zauważyłam, jak wrócił na swoje miejsce, pochłonięta pięknym widokiem przede mną. Wzięłam pierwszy widelczyk na spróbowania. O matulu kochana! To jest boskie. Lepsze niż normalna czekolada. Z nutką pomarańczy. Teraz mogę umierać szczęśliwie.
- Uwazaj Rose, bo mi się rozpłyniesz.- zaśmiał się Rosjanin
- Śmiej się śmiej. Wiele mi do tego nie brakuje. Ty się u nas marnujesz. Powinieneś mieć własną restaurację.
- Wiesz, kiedyś nawet o tum myślałem, ale jednak nie.
- Czemu?
- To duża inwestycja, ryzykowna.
- Głupoty gadasz. Same gwiazdy by do Ciebie przychodziły.
Zaśmiał się, choć ja mówiłam poważnie. Postanowiłam sobie dowiedzieć się, czemu tak naprawdę tego nie zrobi i sprawić, żeby to się zmieniło. Nie żebym chciała się go pozbywać, ale powinien spełnić swoje marzenia.

Dymitr

Czesto myślę jakby to było mieć własną restaurację. Jednak do tego potrzeba pieniędzy, których za dużo nie mamy. Nie chciałem jej mówić prawdziwych powodów, bo nie chcę żeby miała mnie za jakiegoś nędznego biedaka. Po prosty to jest nierealne. Nie mam pojęcia czemu tak zależy mi na jej zdaniu. Przecież i tak wiele razu podkreślała że jestem tylko pomocą domową. Nic dla niej nie znaczę. Nie uważam, że mną gardzi, bo jest miła i widać u niej szczerą radość, gdy rozmawiamy. Może z jej punktu widzenia naprawdę przesadziłem, ale ja tylko się o nią martwię. Nie chcę, żeby cierpiała przez chłopaka, bo już coś się naoglądałemu mamy, po tym jak ojciec... Nie. Nie chcę o tym myśleć.
- To powiedz mi w końcu, co to za książka. - Rose wskazała moją lekturę.
- Western- wzruszyłem ramionami, jedząc swój wypiek.- Lubię czytać o dzikim zachodzie.
Między nami zapadła cisza, ale taka przyjemna. Po skończeniu ciasta, odłożyliśmy talerzyki do kuchni. Dziewczyna nalała do dwóch szklanek soku i podała mi jedną. Oparliśmy sie o blaty kuchenne, popijając napój.
- Jak tam dzień?- spytałem z uśmiechem.
- Ciężko - westchnęła, wkładając naczynia do zmywarki.- W poniedziałek mam sprawdzian z matematyki i nic nie umiem.
- Wiesz, żeby coś umieć, trzeba się uczyć.
- Ha ha ha. Jaki ty zabawny dzisiaj - w jej głosie nie dało się nie wyczuć sarkazmu.- A myślisz, że co robię pod rana? Ale nic z tego nie rozumiem.
- Mogę co pomóc - zaproponowałem.
- Ze mną to nie będzie takie proste - ostrzegła, lecz nie zniechęciło mnie to.
- Uczyłem moje dwie siostry, to i z Tobą dam sobie radę.
- No dobrze, ale żeby nie było, że nie uprzedzałam - skierowała się do wyjścia z kuchni- i weź to twoje cudo.
- Najpierw obiad, później ciasto!- zaśmiałem się, wołając za nią
- Obojętnie!- okrzyknęła mi.
Po raz kolejny na moich ustach pojawił się uśmiech. Co ona ze mną robi? Ogarnąłem jeszcze szybko pomieszczenie wzrokiem, ale wyglądało już nienagannie, więc mogłem iść na górę. Drzwi od pokoju Rose czekały na mnie otwarte. Zamknąłem je za sobą i usiadłem obok nastolatki. Uderzył mnie zapach czekolady i pomarańczy. Na dole myślałem, że to ciasto, ale teraz wyraźnie czułem, że to od samej dziewczyny. Był to piękny zapach i musiałem się powstrzymać, żeby nie nachylić się i zaciągnąć tą cudowną wonią.
- To co tam masz?- skierowałem swoje myśli na odpowiedni tor.
- Pochodna funkcji - jęknęła żałośnie.
- To nie jest takie trudne. Spójrz.
Przez kolejne trzy godziny jej to tłumaczyłem i pomagałem rozwiązywać różne typy zadań. Jest ona pojętna i szybko łapie zasady, ale bardzo łatwo się rozkojarza. Po tym czasie umiała wszystko na blachę.
- Świetnie!- pochwaliłem ją.- Jeśli jeszcze sobie powtórzysz wzory, myślę, że dostaniesz przynajmniej piątkę. A może i szóstkę?
Parsknęła śmiechem.
- Błagam Cię. W naszej szkole to nie możliwe. Ale trzy może będzie.
- Jak dla mnie stać cię na pięć.
- Dziękuję. Za pomoc i za to, że tak we mnie wierzysz.
Nagle rzuciła mi się na szyję. Nie spodziewałem się tego, ale odwzajemniłem uścisk. Czułem się... szczęśliwy. Jakbym miał w dłoniach coś ważnego. Ona staje się dla mnie ważna i to mnie przeraża. Mimo wszystko skorzystałem z okazji dyskretnego zaciągnięcia się jej zapachem. Po chwili odsuneliśmy się od siebie.
- Jakich perfum używasz?- spałem, na szybko wymyślając jakiś pretekst, żeby jednocześnie wiedziała, że mi się podobają.- Zbliżają się urodziny mojej siostry i myślę, że do niej też by pasowały.
- To nie są perfumy, a tylko pomarańczowy balsam do ciała i czekoladowa maseczka. Cieszę się, że ci się podoba.
Ona była już bardziej bezpośrednia, co mnie trochę rozbawiło.
- Idę robić obiad - oświadczyłem wstając.- Będzie gotowe za jakieś dwie godziny.
- A co dziś dobrego?- spytała.
- Kaczka z jabłkami.- uśmiechnąłem się.
- Uuu... już się nie mogę doczekać.
Posłałem jej lekki uśmiech i opuściłem pokój.

niedziela, 22 października 2017

Rozdział 10

Zeszłam powoli po schodach na parter. W korytarzu natknęłam się na Dymitra.
-Widziałeś gdzieś Zoję? - spytałam niewinnie.
-Wydaje mi się, że pobiegła do jadalni. Coś się stało?
Uśmiechnęłam się.
-Nie, oczywiście, że nie - odwróciłam się i poszłam do jadalni.
Od razu zajrzałam pod stół, gdzie siedziała dziewczynka.
-Mam cię - zaśmiałam się, widząc zaskoczoną minę Zoji.
-Tak sybko? - zapytała.
-Tak.
Dziewczynka wyszła spod stołu i złapała mnie za rękę. Miała taką malutką rączkę. Chyba lubię małe dzieci.
-Mozemy polysować? - spytała.
-Jasne, chodź - zaprowadziłam ją do swojego pokoju. Z szuflady w biurku wyciągnęłam czyste, białe kartki i zabrałam pisaki.
-Przy biurku czy na podłodze? - spytałam.
-Na podłodze - poprosiła.
Położyłam przed nią wszystkie rzeczy i usiadłam obok.
-Chcesz może coś zjeść, albo wypić?
Spojrzała na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczkami.
-A mas coś słodkiego? - spytała z nadzieją.
-Oczywiście - zaśmiałam się. - To ty rysuj, a ja coś przyniosę - uśmiechnęłam się.
Zeszłam do kuchni i zaczęłam grzebać w szafce z ciastkami, czekoladami i innymi słodkościami. W końcu wyciągnęłam paczkę żelków i cukierków, oraz mleczną czekoladę. Wróciłam do pokoju i pokazałam Zoji.
-Może być? - spytałam.
-Tak! - wykrzyknęła i sięgnęła po czekoladę. - Mama zadko kupuje słodyce, bo są dlogie.
Zrobiło mi się trochę przykro. Rodzina Dymitra jest chyba w nie najlepszej sytuacji.
Po dwóch godzinach rysowania i jedzenia słodkości, do mojego pokoju ktoś zapukał.
Otworzyłam drzwi. Przede mną stał Dymitr.
-Chciałem tylko powiedzieć, że Zoja musi się już zbierać - uśmiechnął się delikatnie.
-Jasne - odpowiedziałam. Odwróciłam się do dziewczynki. - Chodź, Zojka.
Mała podbiegła do mnie i złapała mnie za rękę.
-Idziemy się ubielać? - spytała.
Pokiwałam głową, po czym wyszłyśmy z pokoju. Zeszłyśmy na parter. Dymitr chciał pomóc Zoji się ubrać, ale powiedziałam, że ja to zrobię.
-Wie wuja, ze jadłam zelki? I cukielki! I cekoladę! - śmiała się, wyrzucając ramiona w górę. Uśmiechnęłam się.
-Naprawdę? - spytał Dymitr, również się uśmiechając.
-Tak i to było pysne - pogłaskała swój brzuch, na co zachichotałam.
Wtedy ktoś zapukał do drzwi.
-To pewnie Wiktoria - powiedział Dymitr, otwierając drzwi. W progu stała jego siostra.
-Dzień dobry - zwróciła się do mnie.
-Cześć - odpowiedziałam.
Zoja podbiegła do nastolatki i przytuliła się do niej.
-Dziękuję, do zobaczenia - powiedziała Wiktoria, uśmiechnęła się do Dymitra i razem z dziewczynką ruszyła do bramy.
Rosjanin zamknął drzwi i odwrócił się do mnie.
-Jeszcze raz dziękuję. Bardzo nam pomogłaś.
-Naprawdę, nie ma sprawy. To nic takiego.
Znowu rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzałam na zegar na ścianie.
-Kto to? - spytałam sama do siebie. Otworzyłam drzwi. Przede mną stał Mason, Eddie, Christian i Lissa.
-Cześć, Rose! - przywitali się, mocno mnie przytulając.
-Co wy tu robicie? - spytałam zaskoczona.
-Dzwoniliśmy do ciebie, ale nie odbierałaś, więc postanowiliśmy wbić bez zaproszenia - wytłumaczył Christian.
-Miło - mruknęłam. - Wchodźcie.
Weszliśmy do mojego pokoju. Przez kolejne półtorej godziny śmialiśmy się, plotkowaliśmy i wygłupialiśmy. Po tym czasie, przyjaciele musieli wracać do domu.
-Dzięki za odwiedziny - powiedziałam, odprowadzając ich do drzwi.
-Zawsze do usług, Rosiu - zaśmiał się Mason.
-Odwal się - powiedziałam, uśmiechając się słodko.
-Okej - chłopak wzruszył ramionami. Wybuchnęliśmy śmiechem.
Kiedy wyszli, wróciłam do pokoju i... przeraziłam się. W pomieszczeniu panował kompletny chaos.
-Przecież ja to będę sprzątać całą noc! - jęknęłam do siebie.
Przez chwilę wpatrywałam się w ten bałagan ze zrezygnowaniem. Potem do głowy wpadł mi pewien pomysł.
Zeszłam na parter i zaczęłam szukać Dymitra. Odnalazłam go w jadalni, gdzie kończył nakrywać do stołu.
-Hej, hmm - zaczęłam, opierając się o framugę drzwi - ja wiem, że ostatnio bardzo ci dokuczałam i w ogóle, ale nie chciałbyś mi pomóc w czymś? - spytałam najsłodziej jak się dało.
Dymitr uniósł jedną brew.
-W czym?
Uśmiechnęłam się z nadzieją.
-W posprzątaniu mojego pokoju? Normalnie bym o to nie prosiła, ale zrobili mi taki bałagan, że w życiu tego nie posprzątam - wytłumaczyłam.
Dymitr uśmiechnął się lekko, chociaż starał się to ukryć.
-Jasne.
Weszliśmy na górę i do mojego pokoju. Ten widok był okropny. Ja nawet nie wiem, kiedy tak nabrudzili...
-Tylko proszę, nie grzeb mi po szafach ani szufladach - zastrzegłam.
-Yhym - Dymitr skinął głową i wzięliśmy się za sprzątanie.
Razem posprzątaliśmy wszystko w mgnieniu oka. No dobra, zajęło nam to około godziny, ale sama sprzątałabym to kilka razy dłużej.
-Dziękuję - uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.
-Nie ma za co.
Zeszliśmy na parter w złym momencie. Przynajmniej dla mnie. Do domu weszła matka.
-Rose, chyba musimy pogadać - powiedziała, krzyżując ramiona na piersi.
-To może po kolacji? - spytałam z niewinnym uśmiechem, chociaż wiedziałam, że to nic nie da.
-Może być, ale to cię i tak nie ominie. Ojciec mi o wszystkim powiedział.
Westchnęłam. Trochę sobie nagrabiłam...
Krótko po matce, do domu wrócił Abe. Dymitr gdzieś się zaszył. Zostałam sam na sam z wkurzonymi rodzicami.
Usiedliśmy do stołu. Nałożyłam sobie na talerz trochę spaghetti. Za wszelką cenę unikałam wzroku rodziców. Nie wiem czy dożyję następnego dnia. Może lepiej pójdę napisać testament?
Jadłam kolację jak najdłużej. Za wszelką cenę starałam się opóźnić naszą rozmowę.
Jednak po chwili przyszedł czas, kiedy wszystko było zjedzone i Dymitr zebrał naczynia. Rozglądałam się dookoła, albo bawiłam się palcami, byleby nie patrzeć na rodziców.
-Rose, co ci dzisiaj odbiło? - spytała matka ze złością.
-Nic, już tłumaczyłam - odpowiedziałam najspokojniej, jak umiałam.
-Przez ciebie niemal musieliśmy szukać nowego pracownika!
-Ale nie musicie. Przecież wszystko wytłumaczyłam - jęknęłam.
-Ja nie wiem, po kim ty taka jesteś - mruknęła matka, kręcąc głową.
Przewróciłam oczami. Czy "przepraszam" już nie wystarcza? Jak byłam młodsza, to jedno słowo załatwiało całą sprawę.
-Za karę, przez najbliższy tydzień nie wychodzisz nigdzie ze znajomymi. Idziesz do szkoły, wracasz i resztę dnia spędzasz w domu. Rozumiemy się? - spytała matka.
Otworzyłam usta ze zdziwienia.
-Słucham? Przecież... Muszę spotykać się z rówieśnikami! - krzyknęłam.
-Nie, nie musisz. Kiedy ja byłam w twoim wieku, nie potrzebowałam żadnych spotkań. Więc ty też przeżyjesz.
-Tak było kiedyś! Teraz każdy gdzieś wychodzi po szkole!
-Nie jesteś każdy! Marsz do pokoju! - matka zerwała się z krzesła.
Również wstałam i niemal biegiem ruszyłam do swojego pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.
Usiadłam na łóżku z naburmuszoną miną. Abe tylko zwrócił mi uwagę, a ona nie. Zawsze musi pokazać, że to ona tu rządzi. Mam jej czasami dość.
Po jakimś czasie wyszłam z pokoju i skierowałam się do łazienki. Za oknem było już ciemno, ale dojrzałam jeszcze znikającą postać Dymitra. Ten to ma dobrze. Nikt mu nie mówi, jak ma żyć. Sam podejmuje decyzje i nie pyta się innych o zdanie. Chcę już być dorosła i mieć własny dom!

***

-Hej, wpadniesz dzisiaj do mnie? - zagadnęła Lissa. - Pouczymy się razem do jutrzejszego sprawdzianu z matematyki.
Uśmiechnęłam się przepraszająco, odkładając książkę na półkę.
-Przepraszam, ale nie dam rady. Nie mogę przez tydzień wychodzić z domu - powiedziałam cicho, żeby nikt nie usłyszał.
-Czemu?
-Trochę... Dałam się ostatnio we znaki. Bardzo chciałabym przyjść, ale naprawdę nie dam rady. Wybacz.
-Nie, no, nic się nie stało - powiedziała szybko Lissa.
Wyszłyśmy z biblioteki i ruszyłyśmy do szatni.
-Czyli do jutra? - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie.
-Tak - potwierdziłam, biorąc kurtkę.
Wyszłyśmy ze szkoły prosto na deszcz.
-Nienawidzę jesieni - mruknęłam.
-Ja też nie - zawtórowała mi Lissa. - Może cię odprowadzę? Będziemy mogły trochę dłużej pogadać.
-Jasne, skoro chcesz - wzruszyłam ramionami.
Przeszłyśmy przez ulicę i poszłyśmy w stronę mojego domu. Poprawiłam szalik i plecak, rozglądając się dookoła.
-Jeszcze raz, z czego jest jutro sprawdzian? - spytałam.
-Z matematyki - powtórzyła Lissa.
Jęknęłam.
-Dlaczego ja nigdy nie mogę się uczyć na bieżąco? - spytałam z westchnieniem.
-Bo jesteś leniwa - odpowiedziała.
-Dzięki - dałam jej kuksańca w bok, po czym obie zachichotałyśmy.
Doszłyśmy do mojego domu.
-To ja idę do swojego więzienia - mruknęłam.
-Oj, nie przesadzaj. Przynajmniej masz tam ciepło, masz co jeść, masz kochane łóżko i wszystko o czym tylko marzysz! - wyliczyła na palcach.
-Taa... To do jutra.
-Do jutra. Trzymaj się - Lissa mnie przytuliła. - I nie zapomnij się uczyć.
-Jasne.
Lissa odeszła w swoją stronę, a ja weszłam na teren willi. Za chwilę mam randkę z matmą.

niedziela, 15 października 2017

Kłamstwa

Macie, jako że nie było dzisiaj rozdziału. Z dedykacją dla kochanej Klaudii, za przeczytanie w końcu, po bólach i cierpieniach do kończą AW. Mówiłam już, że jestem z Ciebie dumna? 
___________________________________
Dymitr
Jak każdego dnia wracam ze służby. Tak bardzo stęskniłem się za moją Rozą. Już nie mogę się doczekać, aż wezmę ją w ramiona. Z szerokim uśmiechem wchodzę do domu.
- Kochanie, już jestem!- krzyczę od progu.
Czekam tylko, aż na przedpokój wbiegnie Rose, wpadając w moje ramiona. Nic takiego jednak się nie stało. Zmartwiony wszedłem do salonu.
- Kochanie?
Jednak i tu jej nie było. Z sypialni usłyszałem cichy szloch. Wystraszony po chwili znalazłem ją tam.
- Roza, coś się sta...- przerwałem na widok, jaki tam zastałem.
W całym pokoju, jakby przeszło tornado. Poduszki porozwalane, meble nadawały się tylko do kominka, a różne rzeczy leżały w kawałkach na podłodze. W tym całym bałaganie, przed szafą siedziała załamana moja ukochana, pakując moje rzeczy do walizki.
- Roza, co ty robisz?!- spytałem ze strachem.- Gdzieś wyjeżdżamy?
Włożyła moją ostatnią bluzkę, zamknęła walizkę i wstała, wpychając mi ją w ręce.
- Ty wyjeżdżasz! Z mojego życia!- warknęła i przeszła do salonu.
- Słucham?!
Na chwilę stałem jak zamurowany. Rzuciłem walizkę i chwyciłem Rose za nadgarstek i odwróciłem w swoją stronę. Jednak zanim stanęła ze mną twarzą w twarz, zrobiła coś, czego się nie spodziewałem. Zamachnęła się i uderzyła mnie. Złapałem się za bolący policzek, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami. Dała mi z liścia. W tym czasie, ona się wyrwała i z mordem w oczach, wycedziła przez zęby:
- Nie dotykaj mnie tymi łapkami i nie mów do mnie więcej Roza. Idź do swojej kochanki!
- Co? O czym ty mówisz?
Nic nie rozumiałem, oprócz tego, że świat mi się wali. Moja Roza mnie wyrzuca.
- Nie udawaj idioty, bo ci się to nie uda. Co? Myślałeś, że to przede mną ukryjesz? Ale ja byłam naiwna.
- Ale, skarbie...
- Wyjdź!- złapała moją walizkę i zaczęła wypychać mnie nią z mieszkania.- Wynoś się z mojego domu!
Wyrzuciła mnie na korytarz i zatrzasnęła drzwi. Po chwili otworzyła je i wyrzuciła jakąś kartkę. Gdy chciałem dobiec do drzwi, znowu się zamknęły. Nic nie rozumiałem.
- Roza, błagam, wysłuchaj mnie! Proszę! Ja nie mam pojęcia, o co chodzi. Nie mam żadnej kochanki.
- Akurat! - krzyknęła.
Teraz już nie była tyle wściekła, a zrozpaczona. Czułem jej ból. Uderzył mnie prosto w serce. Odwróciłem się tyłem do drzwi i zjechałem po nich.  Moja Roza cierpi. Ktoś naopowiadał jej głupot i myśli, że ją zdradzam. Dorwę tego, kto za tym stoi, a wtedy nie chciałbym być w jego skórze. Nagle moją uwagę zwróciła biała koperta, która Rose wyrzuciła. Wystawiła z niej biała kartka. Wziąłem ją i zacząłem oglądać. Z tyłu widniało imię i nazwisko mojej ukochanej zapisane znajomym pismem, jednak nie mogłem powiązać go z żadną osobą. Wyciągnąłem zawartość koperty. Była to złożona kartka, która rozłożyłem.  Czytając kolejne zdania drukowanego tekstu, serce mi przyspieszało, a z twarzy odpłynęła cała krew. Zabiję.

Droga Rose

Piszę do ciebie w bardzo przykrą sprawą. Nie powinnam mieszać się w twoje życie, ale piszę jako kobieta i chyba powinnaś o tym wiedzieć. Już od kilku dni widziałam strażnika Bielikowa w towarzystwie innych kobiet. Raz z szacunku do strażniczki królowej, postanowiłam to sprawdzić. Niestety moje przypuszczenia się potwierdziły. Dymitr po służbie spotyka się z innymi kobietami i... po prostu Cię zdradza. Przykro mi z tego powodu. Masz już  dowód, że wszyscy mężczyźni są tacy sami.

XYZ

Kto śmiał tak okłamać moją Różyczkę? Przez nią ona teraz cierpi. Zerwałem się ma równe nogi, pełen złości i chęci zemsty.
- Jeszcze ci udowodnię Roza, że to wszystko to kłamstwo!- krzyknąłem przez drzwi i wybiegłem z budynku.
Pognałem do kwatery straży i kiwnąwszy głową strażnikom, wszedłem do skrzydła śledczego. Otworzyłem trzecie drzwi po prawej.
- Witaj Xavier.- przywitałem się z mężczyzną za biurkiem.
- Dymitr!- blondyn wstał i uścisnął mi dłoń.- Co Cię do mnie sprowadza?
- Wiesz, mam do Ciebie prośbę. Dzisiaj ktoś przyniósł Rose tą kopertę- wyciągnąłem wspomniany przedmiot z prochowca, a przyjaciel założył rękawiczki, po czym wziął kartkę i zaczął czytać.- Chciałbym wiedzieć, kto niszczy mój związek.
Westchnął ciężko.
- Zobaczę, co da się zrobić. Mamy teraz trochę zamieszania i dużo próbek.
- Postaraj się to zrobić jak najszybciej. Trup ci nie ucieknie, za to mogą miłość cierpi i mnie nienawidzi.
- Zrobię co będę mógł.
***
Przez cały tydzień starałem się wszystko wytłumaczyć Rozie, że to nie prawda, ale ona nie chciała mnie słuchać. Albo mnie unikała, albo ignorowała. Gdy była na służbie, Lissa nie pozwalała mi z nią porozmawiać. Jedyne zadanie jakie usłyszałem od ukochanej sprawiło, że poczułem się dumny.
- Mogłabym wybaczyć ci wszystko, tylko nie zdradę.- oznajmiła mi po kolejnej próbie dobicia się do niej.
To było wczoraj. Dzisiaj po raz kolejny zmierzam do jej domu. Mam nadzieję, że szybko zdobędę dowody swojej niewinności. Bardzo za nią tęsknię. Każdy dzień bez mojej Rozy to dzień samotności i smutku. Ale jeszcze ją odzyskam. Byłem już przy jej pokoju, gdy ktoś mnie zatrzymał.
- Strażniku Bielikow!- usłyszałam za sobą.
Odwróciłem się i zaczekałem, aż Mason do mnie dobiegnie.
- Strażnik Fox kazał mi cię znaleźć i powiadomić, że są wyniki.
Otworzyłem szeroko oczy.
- Dzięki Ashford- klepnąłem go w ramię i pognałem do Xaviera.
Bez płukania wpadłem do jego gabinetu. W ręce trzymał jakąś kartkę, pewnie z wynikami. Jednak wyglądał na zmartwiony. Spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby miał powiedzieć, że został mi jeden dzień życia. Jednak głęboko w sercu miałem nadzieję, że odkrył, kto przyniósł ten list.
- Przykro mi-  odpowiedział, jakby czytał w mojej głowie.- Jedyne odciski palców, jakie znaleźliśmy to twoje i Rose. Naprawdę mi przykro.
- Dzięki, za pomoc.  Doceniam co dla mnie zrobiłeś- uścisnąłem mu rękę.
- Nie ma sprawy stary. Spróbuj z nią jeszcze porozmawiać.
- To nie jest takie łatwe- westchnąłem, przeciągając dłońmi po twarzy.- Rose nie chce mnie słuchać.
- No tak, to Hathaway. Bywa czasem uparta.
- Nawet nie wierz jak bardzo- powiedziałem ze smutnym uśmiechem
***
Wróciłem do swojego pokoju i myślałem, co dalej. Hathaway. Podszedłem do komody i wyciągnąłem małe pudełeczko. Otworzyłem je, choć doskonale wiedziałem, co jest w środku. Od dwóch tygodni noszę ze sobą najpiękniejszy, wysadzane brylantami, srebrny pierścionek z różą, a w jej środku serce. Hathaway. Miałem nadzieję, że za jakiś czas Bielikow. Czekałem na najlepszą okazję. Ale nie.  Los chciał inaczej. Hathaway.
***
Jak każdego dnia wracam ze służby. Tak bardzo stęskniłem się za moją Rozą. Jednak ona nie chce mnie widzieć. Minęło 10 dni odkąd wyrzuciła mnie z domu i trzy od czasu wyników odcisków palców. Jednak nie podałem się. Próbuje z nią porozmawiać, ale też pilnuję jej, żeby żaden facet się do niej nie przyczepił. To tylko moja Roza.
- Dimka!- usłyszałem czyjś wesoły krzyk.
Po chwili stałą przede mną uśmiechniętą morojka.
- Witaj Nataszo.- zdobyłem się na uśmiech.
- Coś się stało? Wyglądasz, jakby ktoś ci umarł.
Westchnąłem i postanowiłem przed nią nie udawać.
- I trak się czuję. Ale to nie ważne. Co tu robisz?
- A przyjechałam odwiedzić Christianka. Trochę się za nim stęskniłam. Nie no, widzę, że coś Cię męczy. Proszę, powiedz mi, o co chodzi?
Szybko to przemyślałem. W sumie ufam jej. Nie tak jak Rozie, ale mimo wszystko to moja przyjaciółka.
- Dobrze, ale nie tu.
- To może chodźmy do mojego pokoju. Muszę się jeszcze rozpakować. Mam nadzieję, że Rose nie będzie na Ciebie zła. Na pewno to wielka zazdrośnica.
- Oj nawet nie wiesz, jak wielką- roześmiałem się.- No to prowadź.
Poszliśmy do skrzydła dla gości i weszliśmy do małego pokoiku.  Stała już tam niebieska, duża walizka.
- Na ile przyjechałaś?- spytałem, widząc rozmiary jej bagażu.
- Na weekend. Później muszę wracać do pracy.
- To coś Ty tam napakowała?
- Wszystko co potrzebne.- uśmiechnęła się niewinnie.
Tylko pokręciłem głową z uśmiechem i usiadłem na łóżku, patrząc, jak się rozpakowuje. Jednak po odłożeniu kosmetyczki do łazienki, usiadła obok mnie.
- To powiedz mi co się stało?
Westchnąłem ciężko.
- Związek mi się wali. Jeśli jeszcze mogę to nazwać związkiem.
- A co się stało?- spojrzała mi w oczy.
Wyglądała na przejętą. Cieszę się, że mam taką przyjaciółką i od razu zaatakowały mnie wyrzuty sumienia, że tak zaniedbałem tą przyjaźń. Trochę przestraszyłem się, że skoro jej się podobam, to nie będzie między nami jak dawniej, albo, że dam jej nadzieję i ją zranię. Ale teraz widzę, że mimo uczuć jakimi mnie darzy, widzi jak z Rose jesteśmy szczęśliwi i pozwoliła mi odejść.
- Ktoś zostawił Rose list, że ja zdradzam, a ona w to uwierzyła i wyrzuciła mnie z domu.- powiedziałem na jedynym wydechu.
Poczułem się trochę lepiej, że komuś to powiedziałem.
- A ja już planowałem jak jej się oświadczyć- wyznałem z bólem.
- Spokojnie Dymitr- przytuliła mnie.- Jeszcze wszystko się ułoży, zobaczysz. Próbowałeś się dowiedzieć kto to?
- Tak. I odciski palców na kopercie, pytałem strażników, czy nie widzieli kogoś tam się kręcącego, a nawet przeglądałem cały monitoring z tamtego dnia, ale nigdzie nic nie widziałem. Rose znalazła list w biurze Hansa, a on powiedział, że po prostu przyszedł do Rose bez żadnych danych nadawcy, więc od razu posłał po nią. Wiem, że ktoś chcę zniszczyć mój związek, ale nie wiem kto. To może być każdy.
- To prawda. Jesteś bardzo atrakcyjnym mężczyzna, więc nie dziwię się, że jakaś kobieta mogłaby być zazdrosna o Rose. Jednak, uciekać się do trak wewnętrznych metod? Porażka.
- Ty to rozumiesz- stwierdziłem
- To prawda, chciałabym być z Tobą, ale nigdy bym ci nie zrobiła czegoś takiego. Przecież jakbyś się dowiedział, że to ja, nie miałabym żadnych szans.
- Jesteś kobietą. Wiem, że cię to boli, ale kocham Rose i chciałbym ja odzyskać.  Co mogę zrobić?
- Daj jej czas- powiedziała z uśmiechem.- Kiedy to było?
- 10 dni temu.
- A jak często się spotykacie?
- Codziennie. Wciąż staram się ją przekonać, że jestem niewinny.
- No właśnie.  Nie dajesz jej tego przemyśleć. Posłuchaj, kobieta potrzebuje czasu, aby wszystko przeanalizować. Ale gdy cię widzi, na nowo wzbiera w niej ból i nienawiść, jaką cię darzy. Zagłusza to jej wszelkie przemyślenia na ten temat. Ona potrzebuje czasu. Mam dla ciebie propozycje.  Wyjedź że mną. Na miesiąc. A później zobaczymy co dalej.
Zastanowiłem się. To ma sens. Jeśli będę na dworze, siłą rzeczy będziemy się widywać. Ale jeśli pojadę, to może przemyśli wszystko i  będzie chciała mnie wysłuchać.
- Zgadzam się.
Morojka szczęśliwa rzuciła mi się na szyję.
***
Od miesiąca mieszkam z Taszą, ale codziennie dzwonię na dwór, dowiedzieć się co z Rose. Dalej nie chce mnie widzieć. Do niej też dzwonię, ale nigdy nie odbiera. Jednak to nie był dobru pomysł. Jest na mnie wściekła, że wyjechałem z Taszą. Jeśli nie wskażę, kto wysłał list z oszczerstwami, mogę nie pokazywać się jej na oczy. A tego nigdy się nie dowiem. To koniec naszego związku. Już nigdy nie będę z moją Rozą. Nigdy już jej nie przytulę, nie poczuję pięknej woni jej perfum, nie zasmakuję słodyczy jej ust. Nigdy jej już nie odzyskam. A byliśmy tacy szczęśliwi oddałbym wszystko, żeby było jak dawniej.
- Dimka, szykuj się.- z rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi.
- Dobrze, mamo.- zaśmiałem się.
- Ha ha ha. Bardzo śmieszne.- burknęła morojka.- Tylko ubierz się dobrze. To ważne dla mnie spotkanie.
Idziemy dzisiaj do restauracji, bo Tasza ma się spotkać z przedstawiciele jakiejś firmy. Szef ją o to prosił. Jako strażnik muszę udawać jej chłopaka, żeby być blisko. Ubrałem wcześniej przygotowaną koszulę w kratkę i eleganckie spodnie. Na to mój kochany prochowiec i wyszedłem z pokoju. Na dole czekała już Tasza. Wyglądała pięknie w błękitnej sukience syrence. Jest na prawdę wspaniałą kobieta o dobrym sercu. Ciągle mi pomaga, doradza, pociesza. Cieszę się, że mam taką przyjaciółkę i aż się dziwię, że jeszcze nikogo nie ma. Tak wspaniała kobieta.
- O już jesteś...- przerwała w pół słowa, taksując mnie wzrokiem. - Wow. Ale żeś się odstawił.
- Zwykła koszula i spodnie- wzruszyłem ramionami z uśmiechem.- Za to ty.
Zarumieniła się lekko i uciekła spojrzeniem. Nie wiem czemu, ale jej zatwierdzenie napawało mnie dumą.
- Taksówką powinna już być.- powiedziała, wciąż na mnie nie patrząc.
- Taksówka?- zdziwiłem się.
- Tak. Na takich spotkaniach zawsze jest alkohol. Ty też będziesz musiał wypić chociaż kieliszek.
- No dobrze, ale tylko kieliszek. Muszę cię pilnować, inaczej ktoś mi cię jeszcze zje
Zaśmialiśmy się i wyszliśmy z domu. Spotkanie poszło gładko i Tasza była prze szczęśliwa, bo udało jej się wszystko załatwić. Oboje liczymy, że dostanie na stałe to stanowisko. Wróciliśmy do domu, a ona poszła do swojej sypialni, pokazując, że mam iść za nią. Usiedliśmy na brzegu łóżka, obok siebie.
- Jesteś pewny, że chcesz tam wracać?- spytała, patrząc na mnie smutno.
Spuściłem wzrok.
- Ja... nie wiem. Rose jest wciąż na mnie zła i nic nie da się jej przetłumaczyć. Chyba już nigdy mi nie uwierzy.
- A może tak miało być?- podsunęła się delikatnie.
- Słucham?- spojrzałem na nią.
- No wiesz, może nie byliście sobie pisani. Ona jest młodsza, nic by z tego nie było. Może oboje powinniście zostawić to i żyć dalej.
Dopiero teraz zauważyłem, jak blisko mnie się znajduje. Wystarczyło by się pochylić.  Zacząłem zastanawiać się nad jej słowami. Na myśl o tym, że straciłem Rozę na zawsze, ściska mnie serce. Że już nigdy jej nie pocałuję, nie przytulę, nie zasnę otulony jej ciepłem.  Po tym wszystkim co przeszliśmy... I tak po prostu ma nas nie być? Ale czy to jeszcze jest miłość? Czy ja jąkocham? Czy po prostu się do niej przyzwyczaiłem? Gdyby to była prawdziwa miłość, Rose w końcu powinna mnie wysłuchać, a ja nawet nie powinienem myśleć o dniu wiele kilometrów od niej. Ani o pocałowaniu Taszy. A jednak zrobiłem to. Pochyliłem się i złączyłem nasze usta. Były miękkie. Nie tak, jak Rose, ale też przyjemne. Nie smakowały jakoś szczególnie. Może dlatego, że Roza zawsze używała owocowych pomadek. Jej ulubioną była najsmaczniejsza. Uwielbiałem ja z niej zlizywać. Jedną dłonią zacząłem głaskać jej gładka skórę na policzku, a drugą szukałem na plecach aksamitne, długie kosmyki, układające się w lekkie fale.  Gdy napotkałem na policzku wgłębienie, ocknąłem się. Czym prędzej oderwałem się od Taszy. Oboje głośno dyszeliśmy , a morojka, z zarumienionymi policzyłam, leżała bez sukienki. Sam już miałem rozpiętą koszulkę.
- Co...- próbowała uspokoić oddech.- Co się stało?
- Nie mogę.  Czuję się, jakbym zdradzał Rose.
- Musisz o niej zapomnieć. Nie jesteście już razem. Wiem, że potrzebujesz czasu. Za każdym się tęskni po rozstaniu i nie można się z tym aż tak uporać, ale trzeba iść dalej. Choć przyznam, że nie rozumiem Rose. Uwierzyła w jakiś głupi list i kilka zdjęć, a nie tobie.
Już chciałem coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem.
- Zdjęcia? Nie mówiłem ci o zdjęciach- zauważyłem
W jej oczach pojawił się strach.
- J-jak nie?- zaśmiałam się nerwowo.- Oj głuptasku, masz bardzo krótką pamięć. Mówiłeś mi, przy pierwszym spotkaniu.
Na pewno nie mówiłem, bo nawet nie wiedziałem o żadnych. Nie mogłem uwierzyć. Czyżby za wszystkim stała ona? Nie, to nie możliwe. Może coś gdzieś usłyszała. Plotki lubią zabarwiać prawdę. Postanowiłem grać w jej grę.
- Może faktycznie zapomniałem.- uśmiechnąłem się.- Ale i tak chcę pojechać. Spróbuję ostatni raz. A później, zobaczę.
***
Wpadłem do gabinetu Xaviera.
- Dymitr, wróciłeś.- uśmiechnął się.
- Potrzebuję najlepszego informatyka.- oznajmiłem od razu.
- Wow, spokojnie. Chodź za mną.
Wyszliśmy i ruszyliśmy lewo. Kilka razu skręciliśmy, to w jedną, to w drugą stronę. Na końcu zeszliśmy po schodach do metalowych drzwi. Przeszliśmy przez nie. W środku było ciemno, a jedyne światło dawały niebieskie wyświetlacze komputerów. Przy największym siedział moroj. Na dźwięk zamykanych drzwi obrócił się i od razu wstał na baczność. Był w podeszłym wieku, miał czarne włosy i pewne oczy. Blondyn machnął ręką i spojrzał na mnie.
- Potrzebuję włamać się do komputera Taszy Ozery.- oznajmiłem
- Do tego konieczne jest jego IP.- powiedział moroj.
To trochę utrudnia, zwłasza, że nie wzięła go ze sobą. Już chciałem się poddać, gdy coś mi się przypomniało. Trzy dni temu zanosiła go do serwisu i ja miałem odebrać. Wciąż miałem gdzieś kartkę z jego IP. Poszperałem w kieszeni i wyciągnąłem to, czego szukałem. Podałem papier mężczyźnie, a ten usiadł i zaczął coś robić na jednym z bocznych komputerów.
- Szukamy czegoś konkretnego? - spytał, nie odkrywając wzroku od ekranu.
- Folderu z jakimiś przerobionymi zdjęciami, ze mną i listu, tego co ci pokazałem - spojrzałem na przyjaciela, a on kiwnął głową.
- To może chwilę potrwać.- powiedział informatyk.
Westchnąłem, ale przytaknąłem. Z Xavierem opuściliśmy pokój.
- Myślisz, że to ona?- spytał po drodze blondyn.
- Nie chciałbym, ale to bardzo możliwe. Pocieszając mnie, powiedziała coś, że jakby zobaczyła takie zdjęcia, też by była zła. A ja o żadnych jej nie mówiłem. Jednak nie wierzę, żeby to ona zrobiła. Może tylko gdzieś tak usłyszała, albo zaczęła jej wyobraźnia działać na słowa "dowody zdrady".
- Nie wiem, Dymitr, ale dobrze jest sprawdzić każdy trop.
- Mam nadzieję, że to długo nie zajmie, bo jutro już wracamy, a to miała być ostatnia szansa dla Rose.
- Spokojnie. To mój najlepszy informatyk. Wie co robi. To pójdzie szybciej niż myślisz. Może posiedzimy w moim biurze i pogadamy jak za dawnych lat? Mam koniak- spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Ok, i tak nie mam co robić przez ten czas, bo Rose nie chce mnie widzieć, a Tasza chce, żeby jak najszybciej ona dała mi kosza. Więc nie pokazuję się w domu.- zamiarem się, a on mi zawtórował.
Rozsiedliśmy się w jego gabinecie, a mój przyjaciel wyciągnął kieliszek i butelkę bursztynowego trunku. Rozmawialiśmy przez jakieś trzy godziny o tym co się u nas działo i innych sprawach. Powiedziałem mu również o zdarzeniu wczorajszego wieczoru. Nagle zadzwonił telefon na jego biurku. Podniósł słuchawkę i chwilę z kimś rozmawiał. Po odłożeniu jej wstał.
- Chodź, idziemy.- oznajmił z uśmiechem.
- Gdzie?- zmarszczyłem brwi, wstając.
- Daniel zakończył poszukiwania w komputerze. Coś znalazł.
Prawie się przewróciłem o krzesło. Przyjaciel zaczął się za mnie śmiać, ale ja nie zważałem na to, idąc korytarzem. Jednak byłem równie zaniepokojony. Z jednej strony, to znaczy, że mam dowody mojej niewinności.  Ale z drugiej, moja najlepsza przyjaciółką mnie okłamał i chciała zrujnować związek. Na prawdę bałem się, co tam zobaczę. Xaviery dogonił mnie i szliśmy równo. Weszliśmy do pokoju  monitorami i podeszliśmy do moroja.
- Co znalazłeś?- spytał blondyn.
Moroj spojrzał na nas, po czym wstał odsuwając fotel, jakby chciał, żebym zajął jego miejsce.
- Niech lepiej strażnik usiądzie. To może być z lekko szokujące- zrobiłem to i odwróciłem się w stronę ekranu.- Nie było trudno to znaleźć. Gorzej było z hasłem, ale i je złamałem ukryła to w Tajnych, później trzeba wejść w Dane, które są zahasłowane, a w środku jest folder Dimka.
śledziłem na ekranie strzałkę, gdy on robił wszystko co mówił. gdy otworzył folder ze skrótem mojego imienia, aż się odsunąłem. były tu moje zdjęcia. Mnóstwo. Od pierwszego dnia, kiedy z Rose zostaliśmy formalnie parą. Każdy nasz ruch, każdy dzień. zdjęcia ze służby, spacery po parku, lesie, Dworze, w ZOO,  wesołym miasteczku, a nawet naszym mieszkaniu. A na dole... każdego stosunku mojego i Rozy. Całe sesje zdjęciowe, nasz każdy ruch zaobserwowany, utwierdzony, zadokumentowany. Z obrzydzeniem odwróciłem wzrok. Wolę w tym uczestniczyć, niż to oglądać. A myśl, że ktoś to widział, a mało tego robił zdjęcia...
- Dymitr, ona ma na twoim punkcie obsesję- Xaviery powiedział na głos to, co oboje myśleliśmy.
- Na końcu są przerobione zdjęcia i to dość dokładnie, tak, żeby widać że strażnik zdradzał strażniczkę Hathaway oraz list.
- Masz dowody.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, co to znaczy. poderwałem się na równe nogi.
- Poczekajcie tu na mnie.
Nie czekając na odpowiedz, pobiegłem ile sił w nogach do mieszkania, które dzieliłem z Rozą. Teraz mi uwierzy i wszystko będzie dobrze. Ale Tasza... zawiodłem się na niej. Jeszcze perfidnie mi wmawiała, że ona by się nigdy do czegoś takiego nie zniżyła. Zaufałem jej. wierzyłem, że chce mi pomóc, że rozumie, jak Roza jest dla mnie ważna. Nie wierzę, że to zrobiła. Zatrzymałem się przed odpowiednimi drzwiami i zacząłem się do nich dobijać. jest jeszcze wcześnie i z tego co wiem od strażników, do których dzwoniłem przez miesiąc, powinna dopiero szykować się na służbę.
- Już idę!- dobiegł mnie jej krzyk.
Czekałem, aż otworzyła drzwi. Była tak piękna, jak ją zapamiętałem. Gdy mnie zobaczyła, w jej oczach pojawił się gniew i ból.
- Czego tu chcesz?- warknęła.
- Muszę ci coś pokazać- złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem, jednak ona się wyrwała.
- Za kogo ty się uważasz!- wrzasnęła na mnie.- Najpierw mnie zdradzasz, później wyjeżdżasz sobie z Taszą, a teraz sobie przychodzisz do mnie i chcesz coś mi pokazywać!? Żartujesz sobie!?
- Roza, to jest waż...
- Nie obchodzi mnie to! Nie chcę mieć z tobą nic do czynienia. A teraz zostaw mnie, chcę się szykować, zaraz mam służbę.
Chciała zamknąć drzwi, ale zablokowałem je butem. Jestem na prawdę cierpliwy.
- Jeszcze masz czas i zdążysz się wyszykować, a to może bardzo zmienić nasze relacje- powiedziałem spokojnie.
- Jeszcze bardziej cię znienawidzę? Nie dzięki. Już mi wystarczy bólu.
Ale teraz nie mam być cierpliwy, a skuteczny. Wszedłem w głąb mieszkania i złapałem Rose za biodra. Nie spodziewała się tego, więc miałem przewagę. Zacisnąłem mocniej dłonie i przeżuciłem ją sobie przez ramię. Oczywiście nie obyło się bez jej protestów.
- Co ty robisz?! Puść mnie w tej chwili! Słyszysz?! Bielikow, mówię do ciebie! Podstaw mnie w tej chwili! Zacznę krzyczeć.
I tak przez całą drogę wrzeszczała, bijąc mnie po plecach pięściami, co nie robiło na mnie za dużego wrażenia. Mijający nad strażnicy dziwnie się na nad patrzyli, ale gdy im machałem z uśmiechem, sami zaczynali się śmiać i szli dalej. Mam dziś dość dobry humor. Zaniosłem ja do pracowni komputerowe i tam postawiłem.
- Dimka?- usłyszałem głos Taszy.
Dopiero teraz ja zauważyłem. Spojrzałem pytająco na przyjaciela. Zanim jednak on się odezwał, pierwsza zrobiła to Roza.
- No i po co mnie tu przywlokłeś?- warknęła.- Doskonale wiem, że zostawiłes mnie dla tej szmaty.
- Co powiedziałaś, dziwko? Sama go wywaliłaś z domu.
Rose chciała się do niej zbliżyć, ale zasłoniłem ją swoim ciałem, patrząc morderczym wzrokiem na morojkę.
- Nigdy więcej nie mów tak o Rozie, bo sama jesteś podstępną szmatą- warknąłem niskim głosem.
- C-co?- w jej oczach pojawił się strach.
- Już wszystko wiem!- krzyknęłam.- Niby dobra przyjaciółeczka, a tylko myślałaś, jak zniszczyć mi żyje. Zobacz! Zobacz sobie!
Wskazałem na komputer. W tej chwili Roza wyminęła mnie i usiadła przy monitorze. Zaczęła przeglądać zawartość otworzonego folderu. Widziałem jal na jej twarzy odbija się niedowierzanie, szok i na końcu złość. Nim zdążyłem się obejrzeć, rzuciła siew na morojkę i zaczęła ja bić.
- Ty! To wszystko twoja wina! Chciałaś zrujnować mi życie.- biła ją bez opamiętania.
Nie zareagowałem, póki morojka nie zemdlała. Wtedy złapałam Rose i odciągnąłem, przyciskając mocno do siebie, żeby przestała się szarpać.
- Już dość, Roza. Już wystarczy.- szeptałem jej do ucha.
- Ona chciała nas rozdzielić i prawie jej się udało. O Boże!- spojrzała n mnie ze skruchą.- Dymitr, ja tak bardzo przepraszam. Powinnam była ci uwierzyć. Jak mogłam być tak głupia. Przepraszam. Nie wierzę, że Cię wyrzuciłam. Powinnam wiedzieć, że nigdy byś mnie nie zdradził. Ja nie wiem...
Miałem dość jej tłumaczenia się, więc ją do siebie przyciągnąłem i pocałowałam z całą czułością i namiętnością, jaką w sobie chowałem przez ostatnie tygodnie.
- Już dobrze Roza. Nie mam ci tego za złe. A teraz chodźmy do NASZEGO mieszkania.
Kiwnęła głową.
- Mamy wystarczające dowody, aby oskarżyć ją o naruszanie prywatności i staling- naszą uwagę zwrócił Xsavery.- Szybko z pudła nie wyjdzie.
- Teraz już wszystko będzie dobrze Roza. Zobaczysz.