niedziela, 29 października 2017

Rozdział 12

Następnego dnia obudziłam się w dobrym humorze. Była prawie dziesiąta i - o dziwo - przez okno do pokoju wpadały promienie słońca. Podniosłam się i wstałam z łóżka. Wyjęłam z szafy czyste ubrania i poszłam do łazienki.
Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, ubrałam się i uczesałam. Związałam dzisiaj włosy w wysokiego kitka.
Zeszłam powoli do jadalni na śniadanie. Ojciec siedział już przy stole i jadł jajecznicę. Usiadłam na swoim miejscu i sięgnęłam po kanapkę z szynką i sałatą. Wzięłam kęs i popiłam ciepłą, owocową herbatą.
Do pomieszczenia weszła matka.
-Dzień dobry, kochanie - powiedział Abe, całując matkę, kiedy ta usiadła obok niego.
-Dzień dobry - odpowiedziała. Zmierzyłam ich wzrokiem. - Rose, jak ci poszedł sprawdzian z matematyki?
Cóż, nienawidzę elektronicznych dzienników.
-Został przełożony na jutro - odpowiedziałam.
-Mam nadzieję, że się nauczyłaś - mruknęła.
Przewróciłam oczami. Dlaczego ona musi tak długo trzymać urazę? Rodzice zjedli śniadanie i poszli załatwiać swoje sprawy. Po chwili Abe zajrzał do jadalni.
-Rose, porywam mamę. Wrócimy późno, proszę, bądź grzeczna.
-Jasne.
Ojciec uśmiechnął się i wyszedł.
Zebrałam talerze i kubki i zaniosłam je do kuchni. Tam zastałam Dymitra, pijącego kawę. Poczułam, jak na policzki wpływa mi rumieniec. Przełknęłam ślinę. Moje zachowanie zdecydowanie nie jest normalne.
Dymitr usłyszał moje kroki i się odwrócił. Posłał mi promienny uśmiech, który odwzajemniłam. Wstawiłam naczynia do zmywarki i podeszłam do mężczyzny.
-Długo dzisiaj spałaś - odezwał się pierwszy.
-Śpię długo, kiedy tylko mogę - zaśmiałam się.
Oparłam się o blat, stykając się niemal ramionami z Rosjaninem.
-Chcesz mi pomóc? - spytałam.
Dymitr uniósł brew, patrząc na mnie.
-W czym?
-Moi rodzice mają dzisiaj rocznicę ślubu. Chciałabym przygotować im na wieczór romantyczną kolację, ale totalnie nie umiem gotować. Za to ty urodziłeś się kucharzem.
Dymitr parsknął śmiechem.
-Nie przesadzaj. Oczywiście, że mogę ci pomóc, tylko nie wiem, czy będę miał wszystkie składniki. Będę musiał pojechać na zakupy.
Wpadłam na genialny pomysł.
-Wiem! Pojedziemy razem na zakupy i tam stwierdzimy, co w ogóle będzie na kolacji.
-A czy ty przypadkiem nie masz szlabanu?
Przewróciłam oczami.
-No proszę. To nadzwyczajna sytuacja. Rodziców nie ma w domu, więc ani ty, ani ja nie będziemy mieli kłopotów.
Dymitr przez chwilę się zastanawiał.
-Cóż... Myślę, że w takiej sytuacji możemy zrobić wyjątek. Ale musimy się szybko uwinąć.
-Dziękuję! - objęłam go mocno. Zaskoczony, odwzajemnił uścisk. Wczoraj też był zaskoczony. Ja chyba też jestem samą sobą zaskoczona.
Mogłabym się tak do niego przytulać godzinami. Był ciepły i wysoki i ładnie pachniał. Nigdy bym nie pomyślała, że spodoba mi się zapach wody kolońskiej, ale do Dymitra ten zapach bardzo pasował.
-To co, jedziemy? - spytałam, odsuwając się od Rosjanina.
-Tak. Tylko ubierz się cieplej. Mimo iż świeci słońce, jest naprawdę zimno.
-Robi się - zasalutowałam i ruszyłam do swojego pokoju.
Ubrałam ciepły, bawełniany, błękitny sweter. Zeszłam na dół, gdzie czekał już Dymitr. Ubrałam wysokie kozaki i czarną kurtkę.
-Możemy iść - powiedziałam.
Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu.
-Gdzie są w takim razie twoi rodzice? - spytał Dymitr, przekręcając kluczyk w stacyjce.
-Pewnie na randce. Ale na pewno nie w galerii. W przeciwieństwie do mnie, oni nie lubią tam chodzić. Więc możemy być spokojni.
Wyjechaliśmy z terenu willi i skierowaliśmy się do galerii. Po paru minutach wjeżdżaliśmy już na parking. Wysiadłam z auta i poczekałam, aż Dymitr zakluczył pojazd. Weszliśmy do ogromnego budynku.
-No to słucham, co byś chciała zrobić dla rodziców? - spytał mężczyzna.
-Na pewno musimy kupić jakieś dobre wino - zdecydowałam. - Nie chcę podbierać rodzicom alkoholi z barku. Poza tym, w domu nie ma żadnego dobrego wina.
Tak więc naszym pierwszym celem był sklep z alkoholami.
-A skąd ty wiesz, jak powinno smakować dobre wino, skoro nie jesteś jeszcze pełnoletnia? - spytał Dymitr.
Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się pod nosem.
-Po prostu wiem.
Zaczęliśmy przechadzać się pomiędzy półkami z winami, oglądając etykietki.
-To może być dobre - pokazał Dymitr po paru minutach.
-Pokaż.
Wzięłam od niego butelkę i przeczytałam naklejkę.
-Widzisz, jaki masz dobry gust. Bierzemy - zadecydowałam.
Zapłaciliśmy z wino i wyszliśmy ze sklepu.
-Musimy coś zrobić na deser - pomyślałam głośno.
-Co twoi rodzice lubią?
Zamyśliłam się.
-Hmm... Oni zjedzą wszystko, co jest słodkie - stwierdziłam.
Przez chwilę zastanawialiśmy się nad odpowiednim deserem.
-Czyli lubią tiramisu? - spytał po chwili Rosjanin.
-Lubią.
-A lody?
-Też.
-To może zrobię deser lodowy o smaku tiramisu?
Zatrzymałam się w pół kroku i spojrzałam na Dymitra wielkimi oczami.
-Umiesz sam zrobić lody? - spytałam szczerze zaskoczona.
Dymitr uśmiechnął się delikatnie i skinął głową.
-Dobra zrobisz, pod warunkiem, że dla mnie też będzie jedna porcja.
-Dobrze.
Uśmiechnęłam się zadowolona.
-To co potrzebujesz?
Weszliśmy do kolejnego sklepu i wzięliśmy wszystko, co Dymitr potrzebuje do zrobienia lodów o smaku tiramisu.
Przechodząc głównym holem, zauważyłam KFC.
-Chodźmy coś zjeść - poprosiłam.
-Już jesteś głodna? - zapytał Dymitr, a w jego głosie usłyszałam rozbawienie.
-Mało jem, szybko robię się głodna - wzruszyłam ramionami.
Zamówiliśmy jedzenie i zajęliśmy jeden ze stolików tak, aby dobrze widzieć kasę.
Zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją na krześle. Wydawało mi się, że w galerii robi się coraz cieplej.
-To miłe z twojej strony, że chcesz przygotować coś takiego dla rodziców - przyznał Dymitr.
-Wiem - wzruszyłam ramionami po raz setny dzisiaj. - I tak jestem wściekła, że nie mogę nigdzie wychodzić.
Dymitr zachichotał. Po chwili mężczyzna poszedł po nasze zamówienia. Zaczęłam się rozglądać dookoła, kiedy zauważyłam w oddali na holu grupkę chłopaków i dziewczyn. Stali na środku i głośno się śmiali. Rozpoznałam kilka osób z klasy. Jednym z chłopaków był Jesse. Obejmował dwie dziewczyny, uśmiechając się do nich cwanie.
-Na co tak patrzysz? - usłyszałam głos Dymitra.
Odwróciłam wzrok i spojrzałam na jedzenie przed sobą.
-Na nic takiego - odpowiedziałam, zabierając się za jedzenie, jednak i tak obejrzałam się na grupę nastolatków. Te dwie dziewczyny niemal się śliniły.
Z powrotem odwróciłam wzrok i zauważyłam, że Dymitr spojrzał w tamtym kierunku.
-Czy to nie jest ten twój chłopak? - spytał.
Westchnęłam.
-Tak, to on.
Przez chwilę panowała cisza.
-Nie chcę się wtrącać - zaznaczył mężczyzna - ale radziłbym ci z nim zerwać.
-Ale... - już chciałam protestować, ale coś się zmieniło. Dlaczego? Czułam, że zależy mi na opinii Dymitra. Nie chcę, żeby miał o mnie złe zdanie. Zależy mi na nim. Teraz już to wiem. Stwierdziłam, że powinnam mu wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo nie chcę zrywać z Jessem. - Jesteśmy ze sobą tylko dla jednego.
-Chyba wiem o tym - mruknął Dymitr. Coś w tonie jego głosu się zmieniło. Przyjrzałam się mu.
-No właśnie. Więc nie wiem, czemu nikt nie chce tego zrozumieć - powiedziałam powoli.
-Nie uważasz, że powinnaś mieć dla siebie więcej szacunku? Nie możesz dać mu siebie tak traktować - powiedział poważnie Dymitr.
-O czym ty mówisz? - spytałam.
-Przecież już powiedziałaś, że chodzisz z nim tylko dla jednego.
Przez chwilę pomiędzy nami panowała cisza. W końcu zrozumiałam, jak on mógł zrozumieć sformułowanie "jesteśmy razem tylko dla jednego".
-Czy ty pomyślałeś, że jestem z nim tylko dla... Co? - jęknęłam. - Fuj, nie! Nigdy w życiu! Źle mnie zrozumiałeś - wzdrygnęłam się. - Jestem z nim tylko dla sławy. Wiesz, dzięki temu związkowi jestem w szkole popularna.
Nie mogłam uwierzyć, że Dymitr mógł tak o mnie pomyśleć...
-Dla sławy? - spytał, żeby się upewnić.
-Tak i tylko dlatego. Nic więcej nas nie łączy.
-Przecież on cię wyzywał. Nie uważasz, że nie warto być tak poniżanym dla sławy? Jestem pewny, że i bez niego byłabyś popularna. Pomyśl, może któryś z chłopaków naprawdę cię kocha? Mógłby cię traktować jak królową tylko po to, żebyś była szczęśliwa. Tymczasem Jesse tylko cię wyzywa i poniża. To nie jest w porządku. W dodatku szlaja się z innymi dziewczynami, które potem mogą się z ciebie śmiać.
Coś jakby mnie zabolało. Pierwszy raz poczułam, że Dymitr może mieć rację. Fakt, kiedy Jesse wyzywa mnie od najgorszych szmat, czuję się okropnie.
Ma rację. Już dzięki temu, że jestem bogata, jestem popularna. A gdybym jeszcze publicznie zerwała z Jessem, stałabym się jeszcze bardziej sławna.
-Dlaczego w ogóle chcesz być sławna? W domu nie wyglądasz na kogoś, kto chce być przez wszystkich uwielbiany - kontynuował Dymitr.
-No... Cóż... Kiedy jest się popularnym, życie w szkole staje się o wiele łatwiejsze. Ma się więcej przyjaciół i w ogóle.
-Więcej przyjaciół? A czy nie lepiej mieć na przykład tylko jednego, ale za to prawdziwego przyjaciela?
Spojrzałam ponownie na grupę Jessego. Dziewczyny, które tam stały były rzekomo moimi "przyjaciółkami".
-Chyba masz rację - powiedziałam powoli.
-Pamiętaj, on nie jest więcej wart od ciebie, czy w ogóle kogoś innego. Wszyscy są sobie równi, nie ważne, jak bardzo są bogaci, czy jaką pozycję społeczną posiadają.
Uśmiechnął się delikatnie. Przez chwilę jedliśmy w ciszy, podczas gdy ja zbierałam odwagę.
- Dymitr, mogłabym o coś spytać?- powiedziałam w końcu niepewnie.
- Słucham.
- Bo... chodzi o to... Jak pozwoliłam zaprosić Zoję...
- Coś zniszczyła?- martwił się.
- Nie, nie! Tylko - no dalej Rose, wyduś to z siebie.- trochę powiedziała mi o warunkach w jakich żyjecie.
Zauważyłam, że Dymitr się spiął. Jednak kontynuowałam dalej.
- Nie chciałabym się wtrącać, po prostu... żal mi tej małej.  Mimo trudnego początku, chciałabym być twoją przyjaciółką. Co tak naprawdę dzieje się u was? Jeśli mogę wiedzieć oczywiście.
- Nie chciałbym obarczać cię moimi problemami- widzę, że bije się z myślami.
- Chętnie cię wysłucham. Swoich i tak mam za mało - uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- Ehh...- przetarł dłonią włosy.- To prawda, nie do końca nam się powodzi, ale dajemy sobie radę. Moja mama i siostry też pracują, oprócz Wiktorii, jednak najbardziej pomaga nam moja praca u was. To był też główny powód naszego wyjazdu z Rosji. Nasz ojciec był pijakiem i hazardzistą. Narobił nam wiele długów, a później się powiesił. Tydzień po pogrzebie przeprowadziliśmy się tutaj z nadzieją na lepszą przyszłość. Mamy małe mieszkanko, ale mieścimy się. Na nic większego nas nie stać.
Zrobiło mi się żal całej jego rodziny. A co musiała czuć jego matka.
- O Boże, to okropne. Mogę ci jakoś pomóc?- dotknęłam jego ramienia w geście wsparcia.
- Nie trzeba, naprawdę. Jak mówiłem praca u was to największa pomoc.
- Ile macie tego długu?
- Z odsetkami będzie około sto milionów rubli. W przeliczeniu na dolary to ponad 1.720.000$
O matko. Dla moich rodziców to prawie nic, ale dla nich to pewnie całe życie. Nie mogę uwierzyć, że ktoś w takiej sytuacji potrafi być tak wesoły. A ja tak mu utrudniałam życie. Ale mam pomysł jak to naprawić. Nie wierzę, że świat potrafi być tak okrutny.
-A teraz pomyślmy o kolacji - zmienił temat.
Pokiwałam głową, nie do końca przekonana. Ale co zrobić?
-Może jako przystawkę damy jakieś krewetki w sosie? Rodzice bardzo lubią owoce morza.
-Hmm... Dobry pomysł. Znam przepis na pewien dobry sos. A skoro lubią owoce morza, na główne danie może być coś podobnego. Lubią spaghetti?
-Spaghetti z owocami morza? - spytałam z uśmiechem. - Strzał w dziesiątkę. No to zostało nam dokończyć zakupy i wracamy do domu przygotowywać kolację.
Dokończyliśmy jedzenie, po czym ubraliśmy kurtki i odnieśliśmy tace.Szliśmy dalej przez centrum, gdy zobaczyłam na wystawie płaszcz a'la kowbojski prochowiec.
- W tym mógłbyś czytać te swoje westerny - zaśmiałam się.
Rosjanin zatrzymał się i spojrzał na płaszcz.
- Oj tak. Może kiedyś- rozmarzył się.
- Uuu! Widzę, że pasjonat dzikiego zachodu.
- Skąd wiedziałaś?- spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Dobra, ty idź do sklepu po owoce morza, a ja kupię coś dla rodziców.
- Czemu nie pójdziemy razem?- spytał zdziwiony i jakby trochę rozczarowany.
- Wiesz, jak chcesz, to też możesz - wzruszyłam ramionami pokazując sklep za sobą.
Doskonale wiedziałam, że jest tam sklep z ekskluzywną bielizną.
- To co? Spotykamy się przy wyjściu z supermarketu?- uśmiechnął się niewinnie.
Zaśmiałam się.
- Oczywiście.
Oboje się odwróciliśmy i poszliśmy każdy w swoją stronę. Weszłam do sklepu z bielizną, ale gdy upewniłam się, że Rosjanin odszedł, wróciłam do sklepu, gdzie na witrynie stał manekin z prochowcem. Po chwili manekin był pusty, a ja miałam prezent dla mężczyzny na święta. Ale i tak wstąpiłam po bieliznę dla mamy. Co roku kupuję i co roku je niszczą z ojcem. Jak z nimi żyć? Tak jak się umówiliśmy, spotkałam Rosjanina przed sklepem. Pochodziliśmy jeszcze trochę po centrum, po czym wyszliśmy. Czas wracać do domu. 

sobota, 28 października 2017

Rozdział 11

Nie no, ja nigdy się tego nie nauczę. Slęcze nad książką już cały dzień, a dalej tego nie rozumiem. W prawdzie sprawdzian mieliśmy mieć wczoraj, ale dzięki jakiemuś geniuszowi, który włączył alarm przeciwpożarowy, przepadło mam pół lekcji i mamy to napisać w poniedziałek. Nie żebym się nie cieszyła. Dzięki temu mam masę czasu na zrozumienie tego. Ale co to, do cholery, są te pochodne?! To jest bez sensu! Co ja robię na poszerzonej matmie?! A no tak. Tatuś uznał, że jego córeczka musi mieć poszerzone wszystko. Dzięki  mojemu buntowi 4 lata temu skończyło się na matmie. Ale i tak tego nie rozumiem. Dość! Po trzech godzinach wkuwania, mam dość. Z hukiem zamknęłam książkę i wstałam z podłogi. Cholera, ale mi nogi zdręteiały. Ledwo podeszłam do drzwi, podpierając się wszystkiego co na mojej drodze, ale ten krótki odcinek wystarczył abym się rozchodziła. W sumie, rodzice są w pracy, a ja bym se chętnie pobiegała. Nawet się nie dowiedzą. Przebrałam się w strój do biegania i wzięłam że sobą bidon oraz MP4. Powoli zeszłam na dół. W kuchni napełniłam butelkę wodą i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je cicho i już chciałam wyjść, gdy nagle...
- Wybiera się gdzieś Panienka?
Po drugiej stronie stał Steve. Szlag! Mogłam się tego spodziewać.
- Nie no coś Ty!- uśmiechnęłam się niewinnie.- Ja po prostu... Chciałam odetchnąć świeżym powietrzem, a przez drzwi wypada go więcej niż przez okno. To ja może już wrócę do domu.
Zamknęłam drewnianą powłokę i oparłam się o nią. "Przez dzrzwi wypada więcej powietrza. Brawo Rose." Odetchnęłam głęboko i poszłam do ogrodu. Tam też można pobiegać. Tak też zrobiłam. Po tym, jak moja playlista powtórzyła się siedem razy, co równa się 140 kawałkom, wróciłam do środka i pobiegłam na górę. Z garderoby wzięłam świeże ubrania i poszłam do łazienki. Postanowiłam wziąć długi prysznic z użyciem kosmetyków, które do tego czasu tylko leżały w mojej części szafki. Dotychczas wystarczyło mi mydło, szampon i odżywka, ale czemu by nie użyć tego balsamu pachnącego pomarańczą? Albo olejek migdałowy, któreś perfumy, sól do kąpieli. O! To jest to! Kąpiel! Odkręciłam wodę, a do zatkanej wanny wsypałam sól morską i wlałam trochę płynu do kąpieli. Zaczęłam jeszcze przeglądać swoją szafkę. Uuuu... maseczka czekoladowa. Sprawdziłam jak się jej używa i od razu nałożyłam. Znalazłam jeszcze zwykł z peelingiem do twarzy i właśnie balsam. Mydło zmieniłam na płyn do kąpieli, ten który wcześniej wlałam do wanny. Wygrzebałam jeszcze maszynkę i byłam gotowa. Gdy było już dość wody, dla pewności zakluczyłam drzwi, rozebrałam się i zanurzyłam w górze piany. Jak dobrze. Szykuje się lepiej niż na nie jedną randkę. Nie wiem co mnie tak naszło. Jakoś nigdy nie chciałam się specjalnie szykować, żeby komuś się spodobało. Oczywiście, wygląd był i jest dla mnie ważny, ale nie siedziałam specjalnie pięć godzin w łazience. A teraz mnie tak naszło. Pewnie podświadomie chcę jak najbardziej odwlec naukę. Gdy wodą zrobiła się zimna skończyłam się myć, szybko się ogoliłam i umiałam twarz. Jednak maseczki z czekolady nie są tak fajne jak sama czekolada. Zjadłabym czekoladę. Nasmarowałam się jeszcze balsamem, a gdy wysechł, ubrałam się. Przeszłam przez korytarz, myśląc czy jest jeszcze jakaś czekolada w domu. Gdy weszłam do pokoju i zobaczyłam co leży u mnie na dywanie, od razu zepsuł mi się humor. To co z tą czekoladą? Nauka poczeka. Zeszłam na dół i weszłam do salonu, gdzie był barek. Jednak moją uwagę przykuł Dymitr, leżący na kanapie i czytający coś. Chyba tak spędza dnie, gdy już wszystko zdobi. To aż dziwne, że potrafi szybko się uwijać z robotą. Do najmniejszych ten dom nie należy. No nic. Postanowiłam go wystraszyć. Zakradłam się po cichu pod sofę i nagle przeskoczyłam przez oparcie, siadają na wolnej przestrzeni.
- Co czytasz, towarzyszu?
- A nic takiego, Panienko Mazur.- odpowiedział, nie zmieniając nawet pozycji.
Serio?! Nic? Nie możliwe żeby mnie słyszał. Westchnęłam zniecierpliwiona, po czym wyrwałam mu książkę. Jednak była ona pisana cyrlicą, więc mogę pomarzyć o czytaniu.
- Jak  ty to możesz czytać? Może tak?- złapałam za brzeg okładki, tak, żeby zawisała i udawałam, że czytam.
W uszach zadzwięczał mi jego śmiech.
- To Rosyjska książka, nie chińska.- nie mógł się opanować.
- Chwila, czekaj, nawet da się tak coś zrozumieć.
Po chwili oboje zwijaliśmy się ze śmiechu, a ja oddałam mu książkę. Zaznaczył gdzie czytał i odłożył ją na stolik. Powoli się uspokoiliśmu, więc usiadł i przysunął się bliżej mnie, tak, że nasze ramiona były oddalone pod siebie na milimetry. Jednocześnie poczułam się dziwnie nieswojo, ale i szczęśliwie. Nie wiem, czemu. Z jego ciała, emanuoeało przyjemne dla mnie ciepło. Już chciał się odezwać, kiedy usłyszeliśmy krótkie dryń. Mężczyzna wstał i wyszedł, a ja poczułam chłód. Potarłam w zamyśleniu ramiona. Co się ze mną dzieje? Czemu przy nim czuję się tak... inaczej? Lepiej. Czemu chcę, żeby poświęcił mi swoją uwagę? Żeby docenił wszystko co robię? Czyżbym zaczynała coś do niego czuć. Przecież to niedorzeczne. Co prawda jest przystojny, zabawny, mądry, wspaniałe gotuje i ma ładny uśmiech. Nie jedna kobieta chciałaby być blisko niego. Ale to nie ma sensu. On tu pracuje, po za tym, pewnie ma mnie za rozpuszczonego bachora z bogatego domu. W sumie, założyłam sobie na to. Moje przemyślenia przerwał jego powrót z... dwoma kawałkami ciasta czekoladowego! Boże, on mi chuba czyta w myślach. Kocham go! Wzięłam od niego jeden talerz, patrząc na to z uwielbieniem. Nawet nie zauważyłam, jak wrócił na swoje miejsce, pochłonięta pięknym widokiem przede mną. Wzięłam pierwszy widelczyk na spróbowania. O matulu kochana! To jest boskie. Lepsze niż normalna czekolada. Z nutką pomarańczy. Teraz mogę umierać szczęśliwie.
- Uwazaj Rose, bo mi się rozpłyniesz.- zaśmiał się Rosjanin
- Śmiej się śmiej. Wiele mi do tego nie brakuje. Ty się u nas marnujesz. Powinieneś mieć własną restaurację.
- Wiesz, kiedyś nawet o tum myślałem, ale jednak nie.
- Czemu?
- To duża inwestycja, ryzykowna.
- Głupoty gadasz. Same gwiazdy by do Ciebie przychodziły.
Zaśmiał się, choć ja mówiłam poważnie. Postanowiłam sobie dowiedzieć się, czemu tak naprawdę tego nie zrobi i sprawić, żeby to się zmieniło. Nie żebym chciała się go pozbywać, ale powinien spełnić swoje marzenia.

Dymitr

Czesto myślę jakby to było mieć własną restaurację. Jednak do tego potrzeba pieniędzy, których za dużo nie mamy. Nie chciałem jej mówić prawdziwych powodów, bo nie chcę żeby miała mnie za jakiegoś nędznego biedaka. Po prosty to jest nierealne. Nie mam pojęcia czemu tak zależy mi na jej zdaniu. Przecież i tak wiele razu podkreślała że jestem tylko pomocą domową. Nic dla niej nie znaczę. Nie uważam, że mną gardzi, bo jest miła i widać u niej szczerą radość, gdy rozmawiamy. Może z jej punktu widzenia naprawdę przesadziłem, ale ja tylko się o nią martwię. Nie chcę, żeby cierpiała przez chłopaka, bo już coś się naoglądałemu mamy, po tym jak ojciec... Nie. Nie chcę o tym myśleć.
- To powiedz mi w końcu, co to za książka. - Rose wskazała moją lekturę.
- Western- wzruszyłem ramionami, jedząc swój wypiek.- Lubię czytać o dzikim zachodzie.
Między nami zapadła cisza, ale taka przyjemna. Po skończeniu ciasta, odłożyliśmy talerzyki do kuchni. Dziewczyna nalała do dwóch szklanek soku i podała mi jedną. Oparliśmy sie o blaty kuchenne, popijając napój.
- Jak tam dzień?- spytałem z uśmiechem.
- Ciężko - westchnęła, wkładając naczynia do zmywarki.- W poniedziałek mam sprawdzian z matematyki i nic nie umiem.
- Wiesz, żeby coś umieć, trzeba się uczyć.
- Ha ha ha. Jaki ty zabawny dzisiaj - w jej głosie nie dało się nie wyczuć sarkazmu.- A myślisz, że co robię pod rana? Ale nic z tego nie rozumiem.
- Mogę co pomóc - zaproponowałem.
- Ze mną to nie będzie takie proste - ostrzegła, lecz nie zniechęciło mnie to.
- Uczyłem moje dwie siostry, to i z Tobą dam sobie radę.
- No dobrze, ale żeby nie było, że nie uprzedzałam - skierowała się do wyjścia z kuchni- i weź to twoje cudo.
- Najpierw obiad, później ciasto!- zaśmiałem się, wołając za nią
- Obojętnie!- okrzyknęła mi.
Po raz kolejny na moich ustach pojawił się uśmiech. Co ona ze mną robi? Ogarnąłem jeszcze szybko pomieszczenie wzrokiem, ale wyglądało już nienagannie, więc mogłem iść na górę. Drzwi od pokoju Rose czekały na mnie otwarte. Zamknąłem je za sobą i usiadłem obok nastolatki. Uderzył mnie zapach czekolady i pomarańczy. Na dole myślałem, że to ciasto, ale teraz wyraźnie czułem, że to od samej dziewczyny. Był to piękny zapach i musiałem się powstrzymać, żeby nie nachylić się i zaciągnąć tą cudowną wonią.
- To co tam masz?- skierowałem swoje myśli na odpowiedni tor.
- Pochodna funkcji - jęknęła żałośnie.
- To nie jest takie trudne. Spójrz.
Przez kolejne trzy godziny jej to tłumaczyłem i pomagałem rozwiązywać różne typy zadań. Jest ona pojętna i szybko łapie zasady, ale bardzo łatwo się rozkojarza. Po tym czasie umiała wszystko na blachę.
- Świetnie!- pochwaliłem ją.- Jeśli jeszcze sobie powtórzysz wzory, myślę, że dostaniesz przynajmniej piątkę. A może i szóstkę?
Parsknęła śmiechem.
- Błagam Cię. W naszej szkole to nie możliwe. Ale trzy może będzie.
- Jak dla mnie stać cię na pięć.
- Dziękuję. Za pomoc i za to, że tak we mnie wierzysz.
Nagle rzuciła mi się na szyję. Nie spodziewałem się tego, ale odwzajemniłem uścisk. Czułem się... szczęśliwy. Jakbym miał w dłoniach coś ważnego. Ona staje się dla mnie ważna i to mnie przeraża. Mimo wszystko skorzystałem z okazji dyskretnego zaciągnięcia się jej zapachem. Po chwili odsuneliśmy się od siebie.
- Jakich perfum używasz?- spałem, na szybko wymyślając jakiś pretekst, żeby jednocześnie wiedziała, że mi się podobają.- Zbliżają się urodziny mojej siostry i myślę, że do niej też by pasowały.
- To nie są perfumy, a tylko pomarańczowy balsam do ciała i czekoladowa maseczka. Cieszę się, że ci się podoba.
Ona była już bardziej bezpośrednia, co mnie trochę rozbawiło.
- Idę robić obiad - oświadczyłem wstając.- Będzie gotowe za jakieś dwie godziny.
- A co dziś dobrego?- spytała.
- Kaczka z jabłkami.- uśmiechnąłem się.
- Uuu... już się nie mogę doczekać.
Posłałem jej lekki uśmiech i opuściłem pokój.

niedziela, 22 października 2017

Rozdział 10

Zeszłam powoli po schodach na parter. W korytarzu natknęłam się na Dymitra.
-Widziałeś gdzieś Zoję? - spytałam niewinnie.
-Wydaje mi się, że pobiegła do jadalni. Coś się stało?
Uśmiechnęłam się.
-Nie, oczywiście, że nie - odwróciłam się i poszłam do jadalni.
Od razu zajrzałam pod stół, gdzie siedziała dziewczynka.
-Mam cię - zaśmiałam się, widząc zaskoczoną minę Zoji.
-Tak sybko? - zapytała.
-Tak.
Dziewczynka wyszła spod stołu i złapała mnie za rękę. Miała taką malutką rączkę. Chyba lubię małe dzieci.
-Mozemy polysować? - spytała.
-Jasne, chodź - zaprowadziłam ją do swojego pokoju. Z szuflady w biurku wyciągnęłam czyste, białe kartki i zabrałam pisaki.
-Przy biurku czy na podłodze? - spytałam.
-Na podłodze - poprosiła.
Położyłam przed nią wszystkie rzeczy i usiadłam obok.
-Chcesz może coś zjeść, albo wypić?
Spojrzała na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczkami.
-A mas coś słodkiego? - spytała z nadzieją.
-Oczywiście - zaśmiałam się. - To ty rysuj, a ja coś przyniosę - uśmiechnęłam się.
Zeszłam do kuchni i zaczęłam grzebać w szafce z ciastkami, czekoladami i innymi słodkościami. W końcu wyciągnęłam paczkę żelków i cukierków, oraz mleczną czekoladę. Wróciłam do pokoju i pokazałam Zoji.
-Może być? - spytałam.
-Tak! - wykrzyknęła i sięgnęła po czekoladę. - Mama zadko kupuje słodyce, bo są dlogie.
Zrobiło mi się trochę przykro. Rodzina Dymitra jest chyba w nie najlepszej sytuacji.
Po dwóch godzinach rysowania i jedzenia słodkości, do mojego pokoju ktoś zapukał.
Otworzyłam drzwi. Przede mną stał Dymitr.
-Chciałem tylko powiedzieć, że Zoja musi się już zbierać - uśmiechnął się delikatnie.
-Jasne - odpowiedziałam. Odwróciłam się do dziewczynki. - Chodź, Zojka.
Mała podbiegła do mnie i złapała mnie za rękę.
-Idziemy się ubielać? - spytała.
Pokiwałam głową, po czym wyszłyśmy z pokoju. Zeszłyśmy na parter. Dymitr chciał pomóc Zoji się ubrać, ale powiedziałam, że ja to zrobię.
-Wie wuja, ze jadłam zelki? I cukielki! I cekoladę! - śmiała się, wyrzucając ramiona w górę. Uśmiechnęłam się.
-Naprawdę? - spytał Dymitr, również się uśmiechając.
-Tak i to było pysne - pogłaskała swój brzuch, na co zachichotałam.
Wtedy ktoś zapukał do drzwi.
-To pewnie Wiktoria - powiedział Dymitr, otwierając drzwi. W progu stała jego siostra.
-Dzień dobry - zwróciła się do mnie.
-Cześć - odpowiedziałam.
Zoja podbiegła do nastolatki i przytuliła się do niej.
-Dziękuję, do zobaczenia - powiedziała Wiktoria, uśmiechnęła się do Dymitra i razem z dziewczynką ruszyła do bramy.
Rosjanin zamknął drzwi i odwrócił się do mnie.
-Jeszcze raz dziękuję. Bardzo nam pomogłaś.
-Naprawdę, nie ma sprawy. To nic takiego.
Znowu rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzałam na zegar na ścianie.
-Kto to? - spytałam sama do siebie. Otworzyłam drzwi. Przede mną stał Mason, Eddie, Christian i Lissa.
-Cześć, Rose! - przywitali się, mocno mnie przytulając.
-Co wy tu robicie? - spytałam zaskoczona.
-Dzwoniliśmy do ciebie, ale nie odbierałaś, więc postanowiliśmy wbić bez zaproszenia - wytłumaczył Christian.
-Miło - mruknęłam. - Wchodźcie.
Weszliśmy do mojego pokoju. Przez kolejne półtorej godziny śmialiśmy się, plotkowaliśmy i wygłupialiśmy. Po tym czasie, przyjaciele musieli wracać do domu.
-Dzięki za odwiedziny - powiedziałam, odprowadzając ich do drzwi.
-Zawsze do usług, Rosiu - zaśmiał się Mason.
-Odwal się - powiedziałam, uśmiechając się słodko.
-Okej - chłopak wzruszył ramionami. Wybuchnęliśmy śmiechem.
Kiedy wyszli, wróciłam do pokoju i... przeraziłam się. W pomieszczeniu panował kompletny chaos.
-Przecież ja to będę sprzątać całą noc! - jęknęłam do siebie.
Przez chwilę wpatrywałam się w ten bałagan ze zrezygnowaniem. Potem do głowy wpadł mi pewien pomysł.
Zeszłam na parter i zaczęłam szukać Dymitra. Odnalazłam go w jadalni, gdzie kończył nakrywać do stołu.
-Hej, hmm - zaczęłam, opierając się o framugę drzwi - ja wiem, że ostatnio bardzo ci dokuczałam i w ogóle, ale nie chciałbyś mi pomóc w czymś? - spytałam najsłodziej jak się dało.
Dymitr uniósł jedną brew.
-W czym?
Uśmiechnęłam się z nadzieją.
-W posprzątaniu mojego pokoju? Normalnie bym o to nie prosiła, ale zrobili mi taki bałagan, że w życiu tego nie posprzątam - wytłumaczyłam.
Dymitr uśmiechnął się lekko, chociaż starał się to ukryć.
-Jasne.
Weszliśmy na górę i do mojego pokoju. Ten widok był okropny. Ja nawet nie wiem, kiedy tak nabrudzili...
-Tylko proszę, nie grzeb mi po szafach ani szufladach - zastrzegłam.
-Yhym - Dymitr skinął głową i wzięliśmy się za sprzątanie.
Razem posprzątaliśmy wszystko w mgnieniu oka. No dobra, zajęło nam to około godziny, ale sama sprzątałabym to kilka razy dłużej.
-Dziękuję - uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.
-Nie ma za co.
Zeszliśmy na parter w złym momencie. Przynajmniej dla mnie. Do domu weszła matka.
-Rose, chyba musimy pogadać - powiedziała, krzyżując ramiona na piersi.
-To może po kolacji? - spytałam z niewinnym uśmiechem, chociaż wiedziałam, że to nic nie da.
-Może być, ale to cię i tak nie ominie. Ojciec mi o wszystkim powiedział.
Westchnęłam. Trochę sobie nagrabiłam...
Krótko po matce, do domu wrócił Abe. Dymitr gdzieś się zaszył. Zostałam sam na sam z wkurzonymi rodzicami.
Usiedliśmy do stołu. Nałożyłam sobie na talerz trochę spaghetti. Za wszelką cenę unikałam wzroku rodziców. Nie wiem czy dożyję następnego dnia. Może lepiej pójdę napisać testament?
Jadłam kolację jak najdłużej. Za wszelką cenę starałam się opóźnić naszą rozmowę.
Jednak po chwili przyszedł czas, kiedy wszystko było zjedzone i Dymitr zebrał naczynia. Rozglądałam się dookoła, albo bawiłam się palcami, byleby nie patrzeć na rodziców.
-Rose, co ci dzisiaj odbiło? - spytała matka ze złością.
-Nic, już tłumaczyłam - odpowiedziałam najspokojniej, jak umiałam.
-Przez ciebie niemal musieliśmy szukać nowego pracownika!
-Ale nie musicie. Przecież wszystko wytłumaczyłam - jęknęłam.
-Ja nie wiem, po kim ty taka jesteś - mruknęła matka, kręcąc głową.
Przewróciłam oczami. Czy "przepraszam" już nie wystarcza? Jak byłam młodsza, to jedno słowo załatwiało całą sprawę.
-Za karę, przez najbliższy tydzień nie wychodzisz nigdzie ze znajomymi. Idziesz do szkoły, wracasz i resztę dnia spędzasz w domu. Rozumiemy się? - spytała matka.
Otworzyłam usta ze zdziwienia.
-Słucham? Przecież... Muszę spotykać się z rówieśnikami! - krzyknęłam.
-Nie, nie musisz. Kiedy ja byłam w twoim wieku, nie potrzebowałam żadnych spotkań. Więc ty też przeżyjesz.
-Tak było kiedyś! Teraz każdy gdzieś wychodzi po szkole!
-Nie jesteś każdy! Marsz do pokoju! - matka zerwała się z krzesła.
Również wstałam i niemal biegiem ruszyłam do swojego pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.
Usiadłam na łóżku z naburmuszoną miną. Abe tylko zwrócił mi uwagę, a ona nie. Zawsze musi pokazać, że to ona tu rządzi. Mam jej czasami dość.
Po jakimś czasie wyszłam z pokoju i skierowałam się do łazienki. Za oknem było już ciemno, ale dojrzałam jeszcze znikającą postać Dymitra. Ten to ma dobrze. Nikt mu nie mówi, jak ma żyć. Sam podejmuje decyzje i nie pyta się innych o zdanie. Chcę już być dorosła i mieć własny dom!

***

-Hej, wpadniesz dzisiaj do mnie? - zagadnęła Lissa. - Pouczymy się razem do jutrzejszego sprawdzianu z matematyki.
Uśmiechnęłam się przepraszająco, odkładając książkę na półkę.
-Przepraszam, ale nie dam rady. Nie mogę przez tydzień wychodzić z domu - powiedziałam cicho, żeby nikt nie usłyszał.
-Czemu?
-Trochę... Dałam się ostatnio we znaki. Bardzo chciałabym przyjść, ale naprawdę nie dam rady. Wybacz.
-Nie, no, nic się nie stało - powiedziała szybko Lissa.
Wyszłyśmy z biblioteki i ruszyłyśmy do szatni.
-Czyli do jutra? - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie.
-Tak - potwierdziłam, biorąc kurtkę.
Wyszłyśmy ze szkoły prosto na deszcz.
-Nienawidzę jesieni - mruknęłam.
-Ja też nie - zawtórowała mi Lissa. - Może cię odprowadzę? Będziemy mogły trochę dłużej pogadać.
-Jasne, skoro chcesz - wzruszyłam ramionami.
Przeszłyśmy przez ulicę i poszłyśmy w stronę mojego domu. Poprawiłam szalik i plecak, rozglądając się dookoła.
-Jeszcze raz, z czego jest jutro sprawdzian? - spytałam.
-Z matematyki - powtórzyła Lissa.
Jęknęłam.
-Dlaczego ja nigdy nie mogę się uczyć na bieżąco? - spytałam z westchnieniem.
-Bo jesteś leniwa - odpowiedziała.
-Dzięki - dałam jej kuksańca w bok, po czym obie zachichotałyśmy.
Doszłyśmy do mojego domu.
-To ja idę do swojego więzienia - mruknęłam.
-Oj, nie przesadzaj. Przynajmniej masz tam ciepło, masz co jeść, masz kochane łóżko i wszystko o czym tylko marzysz! - wyliczyła na palcach.
-Taa... To do jutra.
-Do jutra. Trzymaj się - Lissa mnie przytuliła. - I nie zapomnij się uczyć.
-Jasne.
Lissa odeszła w swoją stronę, a ja weszłam na teren willi. Za chwilę mam randkę z matmą.

niedziela, 15 października 2017

Kłamstwa

Macie, jako że nie było dzisiaj rozdziału. Z dedykacją dla kochanej Klaudii, za przeczytanie w końcu, po bólach i cierpieniach do kończą AW. Mówiłam już, że jestem z Ciebie dumna? 
___________________________________
Dymitr
Jak każdego dnia wracam ze służby. Tak bardzo stęskniłem się za moją Rozą. Już nie mogę się doczekać, aż wezmę ją w ramiona. Z szerokim uśmiechem wchodzę do domu.
- Kochanie, już jestem!- krzyczę od progu.
Czekam tylko, aż na przedpokój wbiegnie Rose, wpadając w moje ramiona. Nic takiego jednak się nie stało. Zmartwiony wszedłem do salonu.
- Kochanie?
Jednak i tu jej nie było. Z sypialni usłyszałem cichy szloch. Wystraszony po chwili znalazłem ją tam.
- Roza, coś się sta...- przerwałem na widok, jaki tam zastałem.
W całym pokoju, jakby przeszło tornado. Poduszki porozwalane, meble nadawały się tylko do kominka, a różne rzeczy leżały w kawałkach na podłodze. W tym całym bałaganie, przed szafą siedziała załamana moja ukochana, pakując moje rzeczy do walizki.
- Roza, co ty robisz?!- spytałem ze strachem.- Gdzieś wyjeżdżamy?
Włożyła moją ostatnią bluzkę, zamknęła walizkę i wstała, wpychając mi ją w ręce.
- Ty wyjeżdżasz! Z mojego życia!- warknęła i przeszła do salonu.
- Słucham?!
Na chwilę stałem jak zamurowany. Rzuciłem walizkę i chwyciłem Rose za nadgarstek i odwróciłem w swoją stronę. Jednak zanim stanęła ze mną twarzą w twarz, zrobiła coś, czego się nie spodziewałem. Zamachnęła się i uderzyła mnie. Złapałem się za bolący policzek, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami. Dała mi z liścia. W tym czasie, ona się wyrwała i z mordem w oczach, wycedziła przez zęby:
- Nie dotykaj mnie tymi łapkami i nie mów do mnie więcej Roza. Idź do swojej kochanki!
- Co? O czym ty mówisz?
Nic nie rozumiałem, oprócz tego, że świat mi się wali. Moja Roza mnie wyrzuca.
- Nie udawaj idioty, bo ci się to nie uda. Co? Myślałeś, że to przede mną ukryjesz? Ale ja byłam naiwna.
- Ale, skarbie...
- Wyjdź!- złapała moją walizkę i zaczęła wypychać mnie nią z mieszkania.- Wynoś się z mojego domu!
Wyrzuciła mnie na korytarz i zatrzasnęła drzwi. Po chwili otworzyła je i wyrzuciła jakąś kartkę. Gdy chciałem dobiec do drzwi, znowu się zamknęły. Nic nie rozumiałem.
- Roza, błagam, wysłuchaj mnie! Proszę! Ja nie mam pojęcia, o co chodzi. Nie mam żadnej kochanki.
- Akurat! - krzyknęła.
Teraz już nie była tyle wściekła, a zrozpaczona. Czułem jej ból. Uderzył mnie prosto w serce. Odwróciłem się tyłem do drzwi i zjechałem po nich.  Moja Roza cierpi. Ktoś naopowiadał jej głupot i myśli, że ją zdradzam. Dorwę tego, kto za tym stoi, a wtedy nie chciałbym być w jego skórze. Nagle moją uwagę zwróciła biała koperta, która Rose wyrzuciła. Wystawiła z niej biała kartka. Wziąłem ją i zacząłem oglądać. Z tyłu widniało imię i nazwisko mojej ukochanej zapisane znajomym pismem, jednak nie mogłem powiązać go z żadną osobą. Wyciągnąłem zawartość koperty. Była to złożona kartka, która rozłożyłem.  Czytając kolejne zdania drukowanego tekstu, serce mi przyspieszało, a z twarzy odpłynęła cała krew. Zabiję.

Droga Rose

Piszę do ciebie w bardzo przykrą sprawą. Nie powinnam mieszać się w twoje życie, ale piszę jako kobieta i chyba powinnaś o tym wiedzieć. Już od kilku dni widziałam strażnika Bielikowa w towarzystwie innych kobiet. Raz z szacunku do strażniczki królowej, postanowiłam to sprawdzić. Niestety moje przypuszczenia się potwierdziły. Dymitr po służbie spotyka się z innymi kobietami i... po prostu Cię zdradza. Przykro mi z tego powodu. Masz już  dowód, że wszyscy mężczyźni są tacy sami.

XYZ

Kto śmiał tak okłamać moją Różyczkę? Przez nią ona teraz cierpi. Zerwałem się ma równe nogi, pełen złości i chęci zemsty.
- Jeszcze ci udowodnię Roza, że to wszystko to kłamstwo!- krzyknąłem przez drzwi i wybiegłem z budynku.
Pognałem do kwatery straży i kiwnąwszy głową strażnikom, wszedłem do skrzydła śledczego. Otworzyłem trzecie drzwi po prawej.
- Witaj Xavier.- przywitałem się z mężczyzną za biurkiem.
- Dymitr!- blondyn wstał i uścisnął mi dłoń.- Co Cię do mnie sprowadza?
- Wiesz, mam do Ciebie prośbę. Dzisiaj ktoś przyniósł Rose tą kopertę- wyciągnąłem wspomniany przedmiot z prochowca, a przyjaciel założył rękawiczki, po czym wziął kartkę i zaczął czytać.- Chciałbym wiedzieć, kto niszczy mój związek.
Westchnął ciężko.
- Zobaczę, co da się zrobić. Mamy teraz trochę zamieszania i dużo próbek.
- Postaraj się to zrobić jak najszybciej. Trup ci nie ucieknie, za to mogą miłość cierpi i mnie nienawidzi.
- Zrobię co będę mógł.
***
Przez cały tydzień starałem się wszystko wytłumaczyć Rozie, że to nie prawda, ale ona nie chciała mnie słuchać. Albo mnie unikała, albo ignorowała. Gdy była na służbie, Lissa nie pozwalała mi z nią porozmawiać. Jedyne zadanie jakie usłyszałem od ukochanej sprawiło, że poczułem się dumny.
- Mogłabym wybaczyć ci wszystko, tylko nie zdradę.- oznajmiła mi po kolejnej próbie dobicia się do niej.
To było wczoraj. Dzisiaj po raz kolejny zmierzam do jej domu. Mam nadzieję, że szybko zdobędę dowody swojej niewinności. Bardzo za nią tęsknię. Każdy dzień bez mojej Rozy to dzień samotności i smutku. Ale jeszcze ją odzyskam. Byłem już przy jej pokoju, gdy ktoś mnie zatrzymał.
- Strażniku Bielikow!- usłyszałam za sobą.
Odwróciłem się i zaczekałem, aż Mason do mnie dobiegnie.
- Strażnik Fox kazał mi cię znaleźć i powiadomić, że są wyniki.
Otworzyłem szeroko oczy.
- Dzięki Ashford- klepnąłem go w ramię i pognałem do Xaviera.
Bez płukania wpadłem do jego gabinetu. W ręce trzymał jakąś kartkę, pewnie z wynikami. Jednak wyglądał na zmartwiony. Spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby miał powiedzieć, że został mi jeden dzień życia. Jednak głęboko w sercu miałem nadzieję, że odkrył, kto przyniósł ten list.
- Przykro mi-  odpowiedział, jakby czytał w mojej głowie.- Jedyne odciski palców, jakie znaleźliśmy to twoje i Rose. Naprawdę mi przykro.
- Dzięki, za pomoc.  Doceniam co dla mnie zrobiłeś- uścisnąłem mu rękę.
- Nie ma sprawy stary. Spróbuj z nią jeszcze porozmawiać.
- To nie jest takie łatwe- westchnąłem, przeciągając dłońmi po twarzy.- Rose nie chce mnie słuchać.
- No tak, to Hathaway. Bywa czasem uparta.
- Nawet nie wierz jak bardzo- powiedziałem ze smutnym uśmiechem
***
Wróciłem do swojego pokoju i myślałem, co dalej. Hathaway. Podszedłem do komody i wyciągnąłem małe pudełeczko. Otworzyłem je, choć doskonale wiedziałem, co jest w środku. Od dwóch tygodni noszę ze sobą najpiękniejszy, wysadzane brylantami, srebrny pierścionek z różą, a w jej środku serce. Hathaway. Miałem nadzieję, że za jakiś czas Bielikow. Czekałem na najlepszą okazję. Ale nie.  Los chciał inaczej. Hathaway.
***
Jak każdego dnia wracam ze służby. Tak bardzo stęskniłem się za moją Rozą. Jednak ona nie chce mnie widzieć. Minęło 10 dni odkąd wyrzuciła mnie z domu i trzy od czasu wyników odcisków palców. Jednak nie podałem się. Próbuje z nią porozmawiać, ale też pilnuję jej, żeby żaden facet się do niej nie przyczepił. To tylko moja Roza.
- Dimka!- usłyszałem czyjś wesoły krzyk.
Po chwili stałą przede mną uśmiechniętą morojka.
- Witaj Nataszo.- zdobyłem się na uśmiech.
- Coś się stało? Wyglądasz, jakby ktoś ci umarł.
Westchnąłem i postanowiłem przed nią nie udawać.
- I trak się czuję. Ale to nie ważne. Co tu robisz?
- A przyjechałam odwiedzić Christianka. Trochę się za nim stęskniłam. Nie no, widzę, że coś Cię męczy. Proszę, powiedz mi, o co chodzi?
Szybko to przemyślałem. W sumie ufam jej. Nie tak jak Rozie, ale mimo wszystko to moja przyjaciółka.
- Dobrze, ale nie tu.
- To może chodźmy do mojego pokoju. Muszę się jeszcze rozpakować. Mam nadzieję, że Rose nie będzie na Ciebie zła. Na pewno to wielka zazdrośnica.
- Oj nawet nie wiesz, jak wielką- roześmiałem się.- No to prowadź.
Poszliśmy do skrzydła dla gości i weszliśmy do małego pokoiku.  Stała już tam niebieska, duża walizka.
- Na ile przyjechałaś?- spytałem, widząc rozmiary jej bagażu.
- Na weekend. Później muszę wracać do pracy.
- To coś Ty tam napakowała?
- Wszystko co potrzebne.- uśmiechnęła się niewinnie.
Tylko pokręciłem głową z uśmiechem i usiadłem na łóżku, patrząc, jak się rozpakowuje. Jednak po odłożeniu kosmetyczki do łazienki, usiadła obok mnie.
- To powiedz mi co się stało?
Westchnąłem ciężko.
- Związek mi się wali. Jeśli jeszcze mogę to nazwać związkiem.
- A co się stało?- spojrzała mi w oczy.
Wyglądała na przejętą. Cieszę się, że mam taką przyjaciółką i od razu zaatakowały mnie wyrzuty sumienia, że tak zaniedbałem tą przyjaźń. Trochę przestraszyłem się, że skoro jej się podobam, to nie będzie między nami jak dawniej, albo, że dam jej nadzieję i ją zranię. Ale teraz widzę, że mimo uczuć jakimi mnie darzy, widzi jak z Rose jesteśmy szczęśliwi i pozwoliła mi odejść.
- Ktoś zostawił Rose list, że ja zdradzam, a ona w to uwierzyła i wyrzuciła mnie z domu.- powiedziałem na jedynym wydechu.
Poczułem się trochę lepiej, że komuś to powiedziałem.
- A ja już planowałem jak jej się oświadczyć- wyznałem z bólem.
- Spokojnie Dymitr- przytuliła mnie.- Jeszcze wszystko się ułoży, zobaczysz. Próbowałeś się dowiedzieć kto to?
- Tak. I odciski palców na kopercie, pytałem strażników, czy nie widzieli kogoś tam się kręcącego, a nawet przeglądałem cały monitoring z tamtego dnia, ale nigdzie nic nie widziałem. Rose znalazła list w biurze Hansa, a on powiedział, że po prostu przyszedł do Rose bez żadnych danych nadawcy, więc od razu posłał po nią. Wiem, że ktoś chcę zniszczyć mój związek, ale nie wiem kto. To może być każdy.
- To prawda. Jesteś bardzo atrakcyjnym mężczyzna, więc nie dziwię się, że jakaś kobieta mogłaby być zazdrosna o Rose. Jednak, uciekać się do trak wewnętrznych metod? Porażka.
- Ty to rozumiesz- stwierdziłem
- To prawda, chciałabym być z Tobą, ale nigdy bym ci nie zrobiła czegoś takiego. Przecież jakbyś się dowiedział, że to ja, nie miałabym żadnych szans.
- Jesteś kobietą. Wiem, że cię to boli, ale kocham Rose i chciałbym ja odzyskać.  Co mogę zrobić?
- Daj jej czas- powiedziała z uśmiechem.- Kiedy to było?
- 10 dni temu.
- A jak często się spotykacie?
- Codziennie. Wciąż staram się ją przekonać, że jestem niewinny.
- No właśnie.  Nie dajesz jej tego przemyśleć. Posłuchaj, kobieta potrzebuje czasu, aby wszystko przeanalizować. Ale gdy cię widzi, na nowo wzbiera w niej ból i nienawiść, jaką cię darzy. Zagłusza to jej wszelkie przemyślenia na ten temat. Ona potrzebuje czasu. Mam dla ciebie propozycje.  Wyjedź że mną. Na miesiąc. A później zobaczymy co dalej.
Zastanowiłem się. To ma sens. Jeśli będę na dworze, siłą rzeczy będziemy się widywać. Ale jeśli pojadę, to może przemyśli wszystko i  będzie chciała mnie wysłuchać.
- Zgadzam się.
Morojka szczęśliwa rzuciła mi się na szyję.
***
Od miesiąca mieszkam z Taszą, ale codziennie dzwonię na dwór, dowiedzieć się co z Rose. Dalej nie chce mnie widzieć. Do niej też dzwonię, ale nigdy nie odbiera. Jednak to nie był dobru pomysł. Jest na mnie wściekła, że wyjechałem z Taszą. Jeśli nie wskażę, kto wysłał list z oszczerstwami, mogę nie pokazywać się jej na oczy. A tego nigdy się nie dowiem. To koniec naszego związku. Już nigdy nie będę z moją Rozą. Nigdy już jej nie przytulę, nie poczuję pięknej woni jej perfum, nie zasmakuję słodyczy jej ust. Nigdy jej już nie odzyskam. A byliśmy tacy szczęśliwi oddałbym wszystko, żeby było jak dawniej.
- Dimka, szykuj się.- z rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi.
- Dobrze, mamo.- zaśmiałem się.
- Ha ha ha. Bardzo śmieszne.- burknęła morojka.- Tylko ubierz się dobrze. To ważne dla mnie spotkanie.
Idziemy dzisiaj do restauracji, bo Tasza ma się spotkać z przedstawiciele jakiejś firmy. Szef ją o to prosił. Jako strażnik muszę udawać jej chłopaka, żeby być blisko. Ubrałem wcześniej przygotowaną koszulę w kratkę i eleganckie spodnie. Na to mój kochany prochowiec i wyszedłem z pokoju. Na dole czekała już Tasza. Wyglądała pięknie w błękitnej sukience syrence. Jest na prawdę wspaniałą kobieta o dobrym sercu. Ciągle mi pomaga, doradza, pociesza. Cieszę się, że mam taką przyjaciółkę i aż się dziwię, że jeszcze nikogo nie ma. Tak wspaniała kobieta.
- O już jesteś...- przerwała w pół słowa, taksując mnie wzrokiem. - Wow. Ale żeś się odstawił.
- Zwykła koszula i spodnie- wzruszyłem ramionami z uśmiechem.- Za to ty.
Zarumieniła się lekko i uciekła spojrzeniem. Nie wiem czemu, ale jej zatwierdzenie napawało mnie dumą.
- Taksówką powinna już być.- powiedziała, wciąż na mnie nie patrząc.
- Taksówka?- zdziwiłem się.
- Tak. Na takich spotkaniach zawsze jest alkohol. Ty też będziesz musiał wypić chociaż kieliszek.
- No dobrze, ale tylko kieliszek. Muszę cię pilnować, inaczej ktoś mi cię jeszcze zje
Zaśmialiśmy się i wyszliśmy z domu. Spotkanie poszło gładko i Tasza była prze szczęśliwa, bo udało jej się wszystko załatwić. Oboje liczymy, że dostanie na stałe to stanowisko. Wróciliśmy do domu, a ona poszła do swojej sypialni, pokazując, że mam iść za nią. Usiedliśmy na brzegu łóżka, obok siebie.
- Jesteś pewny, że chcesz tam wracać?- spytała, patrząc na mnie smutno.
Spuściłem wzrok.
- Ja... nie wiem. Rose jest wciąż na mnie zła i nic nie da się jej przetłumaczyć. Chyba już nigdy mi nie uwierzy.
- A może tak miało być?- podsunęła się delikatnie.
- Słucham?- spojrzałem na nią.
- No wiesz, może nie byliście sobie pisani. Ona jest młodsza, nic by z tego nie było. Może oboje powinniście zostawić to i żyć dalej.
Dopiero teraz zauważyłem, jak blisko mnie się znajduje. Wystarczyło by się pochylić.  Zacząłem zastanawiać się nad jej słowami. Na myśl o tym, że straciłem Rozę na zawsze, ściska mnie serce. Że już nigdy jej nie pocałuję, nie przytulę, nie zasnę otulony jej ciepłem.  Po tym wszystkim co przeszliśmy... I tak po prostu ma nas nie być? Ale czy to jeszcze jest miłość? Czy ja jąkocham? Czy po prostu się do niej przyzwyczaiłem? Gdyby to była prawdziwa miłość, Rose w końcu powinna mnie wysłuchać, a ja nawet nie powinienem myśleć o dniu wiele kilometrów od niej. Ani o pocałowaniu Taszy. A jednak zrobiłem to. Pochyliłem się i złączyłem nasze usta. Były miękkie. Nie tak, jak Rose, ale też przyjemne. Nie smakowały jakoś szczególnie. Może dlatego, że Roza zawsze używała owocowych pomadek. Jej ulubioną była najsmaczniejsza. Uwielbiałem ja z niej zlizywać. Jedną dłonią zacząłem głaskać jej gładka skórę na policzku, a drugą szukałem na plecach aksamitne, długie kosmyki, układające się w lekkie fale.  Gdy napotkałem na policzku wgłębienie, ocknąłem się. Czym prędzej oderwałem się od Taszy. Oboje głośno dyszeliśmy , a morojka, z zarumienionymi policzyłam, leżała bez sukienki. Sam już miałem rozpiętą koszulkę.
- Co...- próbowała uspokoić oddech.- Co się stało?
- Nie mogę.  Czuję się, jakbym zdradzał Rose.
- Musisz o niej zapomnieć. Nie jesteście już razem. Wiem, że potrzebujesz czasu. Za każdym się tęskni po rozstaniu i nie można się z tym aż tak uporać, ale trzeba iść dalej. Choć przyznam, że nie rozumiem Rose. Uwierzyła w jakiś głupi list i kilka zdjęć, a nie tobie.
Już chciałem coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem.
- Zdjęcia? Nie mówiłem ci o zdjęciach- zauważyłem
W jej oczach pojawił się strach.
- J-jak nie?- zaśmiałam się nerwowo.- Oj głuptasku, masz bardzo krótką pamięć. Mówiłeś mi, przy pierwszym spotkaniu.
Na pewno nie mówiłem, bo nawet nie wiedziałem o żadnych. Nie mogłem uwierzyć. Czyżby za wszystkim stała ona? Nie, to nie możliwe. Może coś gdzieś usłyszała. Plotki lubią zabarwiać prawdę. Postanowiłem grać w jej grę.
- Może faktycznie zapomniałem.- uśmiechnąłem się.- Ale i tak chcę pojechać. Spróbuję ostatni raz. A później, zobaczę.
***
Wpadłem do gabinetu Xaviera.
- Dymitr, wróciłeś.- uśmiechnął się.
- Potrzebuję najlepszego informatyka.- oznajmiłem od razu.
- Wow, spokojnie. Chodź za mną.
Wyszliśmy i ruszyliśmy lewo. Kilka razu skręciliśmy, to w jedną, to w drugą stronę. Na końcu zeszliśmy po schodach do metalowych drzwi. Przeszliśmy przez nie. W środku było ciemno, a jedyne światło dawały niebieskie wyświetlacze komputerów. Przy największym siedział moroj. Na dźwięk zamykanych drzwi obrócił się i od razu wstał na baczność. Był w podeszłym wieku, miał czarne włosy i pewne oczy. Blondyn machnął ręką i spojrzał na mnie.
- Potrzebuję włamać się do komputera Taszy Ozery.- oznajmiłem
- Do tego konieczne jest jego IP.- powiedział moroj.
To trochę utrudnia, zwłasza, że nie wzięła go ze sobą. Już chciałem się poddać, gdy coś mi się przypomniało. Trzy dni temu zanosiła go do serwisu i ja miałem odebrać. Wciąż miałem gdzieś kartkę z jego IP. Poszperałem w kieszeni i wyciągnąłem to, czego szukałem. Podałem papier mężczyźnie, a ten usiadł i zaczął coś robić na jednym z bocznych komputerów.
- Szukamy czegoś konkretnego? - spytał, nie odkrywając wzroku od ekranu.
- Folderu z jakimiś przerobionymi zdjęciami, ze mną i listu, tego co ci pokazałem - spojrzałem na przyjaciela, a on kiwnął głową.
- To może chwilę potrwać.- powiedział informatyk.
Westchnąłem, ale przytaknąłem. Z Xavierem opuściliśmy pokój.
- Myślisz, że to ona?- spytał po drodze blondyn.
- Nie chciałbym, ale to bardzo możliwe. Pocieszając mnie, powiedziała coś, że jakby zobaczyła takie zdjęcia, też by była zła. A ja o żadnych jej nie mówiłem. Jednak nie wierzę, żeby to ona zrobiła. Może tylko gdzieś tak usłyszała, albo zaczęła jej wyobraźnia działać na słowa "dowody zdrady".
- Nie wiem, Dymitr, ale dobrze jest sprawdzić każdy trop.
- Mam nadzieję, że to długo nie zajmie, bo jutro już wracamy, a to miała być ostatnia szansa dla Rose.
- Spokojnie. To mój najlepszy informatyk. Wie co robi. To pójdzie szybciej niż myślisz. Może posiedzimy w moim biurze i pogadamy jak za dawnych lat? Mam koniak- spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Ok, i tak nie mam co robić przez ten czas, bo Rose nie chce mnie widzieć, a Tasza chce, żeby jak najszybciej ona dała mi kosza. Więc nie pokazuję się w domu.- zamiarem się, a on mi zawtórował.
Rozsiedliśmy się w jego gabinecie, a mój przyjaciel wyciągnął kieliszek i butelkę bursztynowego trunku. Rozmawialiśmy przez jakieś trzy godziny o tym co się u nas działo i innych sprawach. Powiedziałem mu również o zdarzeniu wczorajszego wieczoru. Nagle zadzwonił telefon na jego biurku. Podniósł słuchawkę i chwilę z kimś rozmawiał. Po odłożeniu jej wstał.
- Chodź, idziemy.- oznajmił z uśmiechem.
- Gdzie?- zmarszczyłem brwi, wstając.
- Daniel zakończył poszukiwania w komputerze. Coś znalazł.
Prawie się przewróciłem o krzesło. Przyjaciel zaczął się za mnie śmiać, ale ja nie zważałem na to, idąc korytarzem. Jednak byłem równie zaniepokojony. Z jednej strony, to znaczy, że mam dowody mojej niewinności.  Ale z drugiej, moja najlepsza przyjaciółką mnie okłamał i chciała zrujnować związek. Na prawdę bałem się, co tam zobaczę. Xaviery dogonił mnie i szliśmy równo. Weszliśmy do pokoju  monitorami i podeszliśmy do moroja.
- Co znalazłeś?- spytał blondyn.
Moroj spojrzał na nas, po czym wstał odsuwając fotel, jakby chciał, żebym zajął jego miejsce.
- Niech lepiej strażnik usiądzie. To może być z lekko szokujące- zrobiłem to i odwróciłem się w stronę ekranu.- Nie było trudno to znaleźć. Gorzej było z hasłem, ale i je złamałem ukryła to w Tajnych, później trzeba wejść w Dane, które są zahasłowane, a w środku jest folder Dimka.
śledziłem na ekranie strzałkę, gdy on robił wszystko co mówił. gdy otworzył folder ze skrótem mojego imienia, aż się odsunąłem. były tu moje zdjęcia. Mnóstwo. Od pierwszego dnia, kiedy z Rose zostaliśmy formalnie parą. Każdy nasz ruch, każdy dzień. zdjęcia ze służby, spacery po parku, lesie, Dworze, w ZOO,  wesołym miasteczku, a nawet naszym mieszkaniu. A na dole... każdego stosunku mojego i Rozy. Całe sesje zdjęciowe, nasz każdy ruch zaobserwowany, utwierdzony, zadokumentowany. Z obrzydzeniem odwróciłem wzrok. Wolę w tym uczestniczyć, niż to oglądać. A myśl, że ktoś to widział, a mało tego robił zdjęcia...
- Dymitr, ona ma na twoim punkcie obsesję- Xaviery powiedział na głos to, co oboje myśleliśmy.
- Na końcu są przerobione zdjęcia i to dość dokładnie, tak, żeby widać że strażnik zdradzał strażniczkę Hathaway oraz list.
- Masz dowody.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, co to znaczy. poderwałem się na równe nogi.
- Poczekajcie tu na mnie.
Nie czekając na odpowiedz, pobiegłem ile sił w nogach do mieszkania, które dzieliłem z Rozą. Teraz mi uwierzy i wszystko będzie dobrze. Ale Tasza... zawiodłem się na niej. Jeszcze perfidnie mi wmawiała, że ona by się nigdy do czegoś takiego nie zniżyła. Zaufałem jej. wierzyłem, że chce mi pomóc, że rozumie, jak Roza jest dla mnie ważna. Nie wierzę, że to zrobiła. Zatrzymałem się przed odpowiednimi drzwiami i zacząłem się do nich dobijać. jest jeszcze wcześnie i z tego co wiem od strażników, do których dzwoniłem przez miesiąc, powinna dopiero szykować się na służbę.
- Już idę!- dobiegł mnie jej krzyk.
Czekałem, aż otworzyła drzwi. Była tak piękna, jak ją zapamiętałem. Gdy mnie zobaczyła, w jej oczach pojawił się gniew i ból.
- Czego tu chcesz?- warknęła.
- Muszę ci coś pokazać- złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem, jednak ona się wyrwała.
- Za kogo ty się uważasz!- wrzasnęła na mnie.- Najpierw mnie zdradzasz, później wyjeżdżasz sobie z Taszą, a teraz sobie przychodzisz do mnie i chcesz coś mi pokazywać!? Żartujesz sobie!?
- Roza, to jest waż...
- Nie obchodzi mnie to! Nie chcę mieć z tobą nic do czynienia. A teraz zostaw mnie, chcę się szykować, zaraz mam służbę.
Chciała zamknąć drzwi, ale zablokowałem je butem. Jestem na prawdę cierpliwy.
- Jeszcze masz czas i zdążysz się wyszykować, a to może bardzo zmienić nasze relacje- powiedziałem spokojnie.
- Jeszcze bardziej cię znienawidzę? Nie dzięki. Już mi wystarczy bólu.
Ale teraz nie mam być cierpliwy, a skuteczny. Wszedłem w głąb mieszkania i złapałem Rose za biodra. Nie spodziewała się tego, więc miałem przewagę. Zacisnąłem mocniej dłonie i przeżuciłem ją sobie przez ramię. Oczywiście nie obyło się bez jej protestów.
- Co ty robisz?! Puść mnie w tej chwili! Słyszysz?! Bielikow, mówię do ciebie! Podstaw mnie w tej chwili! Zacznę krzyczeć.
I tak przez całą drogę wrzeszczała, bijąc mnie po plecach pięściami, co nie robiło na mnie za dużego wrażenia. Mijający nad strażnicy dziwnie się na nad patrzyli, ale gdy im machałem z uśmiechem, sami zaczynali się śmiać i szli dalej. Mam dziś dość dobry humor. Zaniosłem ja do pracowni komputerowe i tam postawiłem.
- Dimka?- usłyszałem głos Taszy.
Dopiero teraz ja zauważyłem. Spojrzałem pytająco na przyjaciela. Zanim jednak on się odezwał, pierwsza zrobiła to Roza.
- No i po co mnie tu przywlokłeś?- warknęła.- Doskonale wiem, że zostawiłes mnie dla tej szmaty.
- Co powiedziałaś, dziwko? Sama go wywaliłaś z domu.
Rose chciała się do niej zbliżyć, ale zasłoniłem ją swoim ciałem, patrząc morderczym wzrokiem na morojkę.
- Nigdy więcej nie mów tak o Rozie, bo sama jesteś podstępną szmatą- warknąłem niskim głosem.
- C-co?- w jej oczach pojawił się strach.
- Już wszystko wiem!- krzyknęłam.- Niby dobra przyjaciółeczka, a tylko myślałaś, jak zniszczyć mi żyje. Zobacz! Zobacz sobie!
Wskazałem na komputer. W tej chwili Roza wyminęła mnie i usiadła przy monitorze. Zaczęła przeglądać zawartość otworzonego folderu. Widziałem jal na jej twarzy odbija się niedowierzanie, szok i na końcu złość. Nim zdążyłem się obejrzeć, rzuciła siew na morojkę i zaczęła ja bić.
- Ty! To wszystko twoja wina! Chciałaś zrujnować mi życie.- biła ją bez opamiętania.
Nie zareagowałem, póki morojka nie zemdlała. Wtedy złapałam Rose i odciągnąłem, przyciskając mocno do siebie, żeby przestała się szarpać.
- Już dość, Roza. Już wystarczy.- szeptałem jej do ucha.
- Ona chciała nas rozdzielić i prawie jej się udało. O Boże!- spojrzała n mnie ze skruchą.- Dymitr, ja tak bardzo przepraszam. Powinnam była ci uwierzyć. Jak mogłam być tak głupia. Przepraszam. Nie wierzę, że Cię wyrzuciłam. Powinnam wiedzieć, że nigdy byś mnie nie zdradził. Ja nie wiem...
Miałem dość jej tłumaczenia się, więc ją do siebie przyciągnąłem i pocałowałam z całą czułością i namiętnością, jaką w sobie chowałem przez ostatnie tygodnie.
- Już dobrze Roza. Nie mam ci tego za złe. A teraz chodźmy do NASZEGO mieszkania.
Kiwnęła głową.
- Mamy wystarczające dowody, aby oskarżyć ją o naruszanie prywatności i staling- naszą uwagę zwrócił Xsavery.- Szybko z pudła nie wyjdzie.
- Teraz już wszystko będzie dobrze Roza. Zobaczysz.

niedziela, 8 października 2017

Rozdział 9

Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam głośno muzykę z telefonu. Przeszłam szybko przez przejście dla pieszych i ruszyłam w stronę domu.
Błyskawicznie dotarłam do willi. Wparowałam do domu i od razu rzuciłam plecak pod ścianę. Zdjęłam kurtkę po czym odwiesiłam ją na wieszak. W korytarzu pojawił się Dymitr.
Nie rozmawiam z nim już od tygodnia. Tak jak na początku całkiem go lubiłam, tak teraz mam go serdecznie dosyć. Udałam, że go nie widzę i weszłam się do kuchni.
-Nie powinnaś być jeszcze w szkole? - usłyszałam za sobą głos Rosjanina.
Przewróciłam oczami, ale nie zauważył tego, bo nadal stałam do niego tyłem.
-Może powinnam, a może nie - prychnęłam. Niech wie, że nadal nie mam zamiaru z nim rozmawiać.
-Pan Mazur wie? - Dymitr nie dawał za wygraną.
Odwróciłam się do niego zirytowana.
-Nie i nawet nie waż się mu o tym mówić - zagroziłam.
Rosjanin uniósł jedną brew, ale nie drążył dalej tematu. Powiedział tylko:
-Muszę iść do sklepu. Wrócę za jakąś godzinkę.
Zabrał pieniądze ze szkatułki i opuścił pomieszczenie.
Nalałam sobie wody do szklanki i napiłam się. Ten cały Bielikow coraz bardziej mnie denerwuje. Muszę coś zrobić, żeby raz na zawsze się ode mnie odwalił.
Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. W tym momencie do głowy przyszedł mi genialny plan. Wróciłam do korytarza i zabrałam swój plecak. Zaniosłam go do swojego pokoju, po czym zeszłam z powrotem na parter. Stanęłam na środku salonu i rozejrzałam się dookoła. Czas wdrążyć mój plan w życie.
Podeszłam do kwiatów, które stały w rogu pokoju. Zerwałam parę liści i płatków, po czym rozrzuciłam je po całym pomieszczeniu. Powyciągałam z opakowań chusteczki, porozrywałam je, pogniotłam i również rzuciłam na meble i podłogę. Wiem, że gdyby Abe zobaczył ten bałagan, byłby wściekły na Dymitra, ale ten Rusek zawsze zdąży wszystko posprzątać. Tak więc weszłam do kuchni, nalałam do dzbanka wody i rozlałam ją w salonie. W łazience porozrzucałam ręczniki i mydła. W kuchni miałam większe pole do popisu. Większość ręczników papierowych zniszczyłam i rozrzucałam gdzie popadnie. Pokruszyłam kromkę chleba, wyrzuciłam owoce z miski, wyciągnęłam kostki lodu i położyłam na blacie. Rozlałam mleko i sok i wszystko zostawiłam. Podobny bałagan zrobiłam w reszcie pomieszczeń. Nie oszczędziłam nawet biura ojca.
Zadowolona z efektu, wróciłam do swojego pokoju. Zabrałam się za robienie lekcji. Tylko w swoim pokoju zostawiłam porządek, ale to było oczywiste.
Po kilkudziesięciu minutach usłyszałam, jak Dymitr wrócił z zakupów. Uśmiechnęłam się pod nosem. Kiedy zobaczy ten bałagan, to już nigdy więcej nie będzie się wtrącał.
Skończyłam robić lekcje. Odłożyłam ładnie zeszyty do szafki i powoli, dumna z siebie, zeszłam na parter. Weszłam do kuchni i zobaczyłam, jak Dymitr ściera rozlane mleko z blatu szafki. Odwrócił się i spojrzał na mnie.
-Czemu to wszystko zrobiłaś? - spytał jakby trochę smutno.
-Nie mam pojęcia o czym mówisz - wydęłam usta i podeszłam do lodówki.
Wyjęłam resztę sałatki z wczoraj.
-Nie musiałaś aż tak brudzić - usłyszałam.
-Masz jakiś problem? Taka jest twoja praca, możesz się zwolnić w każdej chwili.
Wyszłam z kuchni i wróciłam do mojego pokoju - jedynego czystego miejsca.
Kiedy wszystko zjadłam, zaniosłam naczynie do kuchni. Włożyłam je do zmywarki i rozejrzałam się. Kuchnia była już czysta, ale widziałam przez uchylone drzwi, że Dymitr sprząta jadalnie. Już chciałam wyjść z kuchni, kiedy usłyszałam zamykane drzwi. Zamarłam w pół kroku i zaczęłam nasłuchiwać.
-Co to wszystko ma znaczyć?! - usłyszałam zdenerwowany głos Abe'a.
Przygryzłam zaniepokojona wargę. Zaraz Dymitr powie Abe'mu, że to moja sprawka i dostanę szlaban do końca życia!
Nie drgnęłam nawet o milimetr. Dymitr wyszedł drugimi drzwiami, przez salon do korytarza.
-Zapraszam pana do mojego biura - Abe był śmiertelnie poważny i mega wkurzony.
Poczekałam, aż drzwi do biura ojca się zamknęły i na palcach podeszłam do tego pomieszczenia. Przyłożyłam ucho do drzwi i zaczęłam nasłuchiwać.
-Niech mi pan powie, za co ja panu płacę? - usłyszałam Abe'a. Czułam, że zbliża się mój koniec. I na co ja to robiłam?
-Za pomoc w domu - odpowiedział posłusznie Dymitr.
-Między innymi z sprzątanie, prawda? - drążył ojciec.
-Tak.
-Więc co to ma wszystko znaczyć! Nasza poprzednia gosposia, która była już schorowana, sprzątała lepiej!
Cała dygotałam. To ten moment. Dymitr powie, że to ja. Ciekawe, czy powie też o tym, że zerwałam się z lekcji.
-Przepraszam, to moja wina, panie Mazur.
Nie wierzyłam własnym uszom. Dymitr nic nie powiedział. Nie powiedział prawdy, nie wkopał mnie. Przyjął wszystko na siebie, po tym jak mu dokuczałam.
-Rozumiem, że jest panu przykro, ale nie potrzebuję tutaj takich ludzi. Przykro mi, ale jestem zmuszony pana zwolnić.
Zrobiłam wielkie oczy. Przez chwilę w biurze panowała idealna cisza.
-Rozumiem - odpowiedział Dymitr tak cicho, że nie byłam pewna, czy sama tego nie wymyśliłam.
Poczułam ogromne wyrzuty sumienia. Nie czekając ani sekundy dłużej, wparowałam do biura.
-Tato, nie zwalniaj go, błagam. Dymitr kłamie, to moja wina. Ja to wszystko zrobiłam. Dymitr nie mógł zdążyć tego posprzątać. Proszę, nie zwalniaj go, bo to moja wina - paplałam bez ładu i składu. Widziałam zaskoczenie na twarzy Rosjanina oraz zdenerwowanie u ojca.
-Jak to ty to zrobiłaś? - spytał Abe.
Zrobiłam przepraszającą minę.
-No ja tak nabrudziłam... Przepraszam. To naprawdę nie jest wina Dymitra, nie zwalniaj go.
Przez chwilę panowała cisza. Abe przetarł twarz dłońmi.
-Dziecko, co ja z tobą mam... Dobrze. Przepraszam pana, ma pan dalej tę robotę. A ty, młoda damo posprzątasz teraz cały dom.
Pokiwałam głową.
-Dobrze. I jeszcze raz przepraszam.
Wyszłam za Dymitrem z biura i bez chwili zwłoki weszłam do jadalni. Jak było to przysłowie? Kto dołki kopie, ten sam w nie wpada. No to czas posprzątać ten bałagan.
Podniosłam z podłogi parę listków ręcznika papierowego i zaczęłam ścierać wodę ze stołu. Nagle do jadalni wszedł Dymitr i też zaczął sprzątać.
-Dlaczego mi pomagasz? - spytałam cicho ze skruchą. Tak strasznie uprzykrzałam mu tutaj życie, a on nie jest na mnie zły i nawet mi pomaga.
-Taka jest przecież moja praca - odpowiedział. Zauważyłam, że delikatnie się uśmiechnął.
-Tak, ale przecież to ja miałam teraz wszystko posprzątać.
Dymitr spojrzał na mnie.
-Wiem. Zrozumiałaś swoją winę, przyznałaś się, więc czemu miałbym ci nie pomóc?
Przez chwilę rozważałam jego słowa, po czym uśmiechnęłam się delikatnie.
-Dziękuję. I przepraszam. Za wszystko. Wybaczysz mi? Obiecuję, że to się już nigdy więcej nie powtórzy.
Uśmiech na twarzy Rosjanina powiększył się.
-Wybaczam - powiedział.
Razem posprzątaliśmy jadalnię i przenieśliśmy się do salonu. Jęknęłam na jego widok.
-I po co ja to zrobiłam? - spytałam sama siebie.
Usłyszałam tylko chichot Dymitra.
Posprzątaliśmy cały dom. Zajęło nam to trzy godziny. Byłam już zmęczona. Teraz zaczęłam podziwiać Dymitra za to, że wytrzymuje w tej pracy. Nie wiem, czy umiałabym przez cały dzień tak sprzątać.
-Dziękuję, że mi pomogłeś - powiedziałam, kiedy odnosiliśmy środki czystości.
-Nie ma za co - odpowiedział mężczyzna.
Schowałam płyny do szafki w momencie, kiedy usłyszałam, że z biura wyszedł ojciec. Skierowałam się do pokoju, ale Abe mnie zatrzymał.
-Rose, pozwól do mnie na słówko - powiedział poważnie. Ups?
-Coś się stało? - spytałam powoli, niewinnie.
-Owszem stało się. Gdzie byłaś na dwóch ostatnich lekcjach?
No to wpadłam.
-Boo ja myślałaam, że jesteśmy zwolnieni i... Noo - zaśmiałam się nerwowo.
-Rose, co się z tobą dzisiaj dzieje? - spytał zmęczony.
-Nic. Przepraszam za wszystko, co dzisiaj zrobiłam. Mogę już iść?
-Możesz - westchnął Abe. - Wracam do pracy, wrócę dzisiaj później, przekaż matce.
Pokiwałam szybko głową i wyminęłam ojca.
Weszłam na piętro, a następnie do swojego pokoju.
Może jednak ten Dymitr nie jest taki zły? Pomógł mi w sprzątaniu... A nie musiał. W sumie jest całkiem fajny... I miły... Może dam radę się z nim zaprzyjaźnić?
Po jakimś czasie zrobiłam się głodna, więc zeszłam do kuchni. Już chciałam wejść do pomieszczenia, kiedy usłyszałam, że Dymitr z kimś rozmawia.
-... dam rady... Wątpię... Mam jeszcze cztery godziny... Naprawdę nie dam rady przyjść... A co robi Sonia? Też nie? No dobrze, postaram się... No, pa, zaraz dam ci znać.
Weszłam do kuchni i spojrzałam pytająco na Rosjanina.
-Coś się stało? - spytałam.
-Moja siostra musi gdzieś iść i nie ma co zrobić z siostrzenicą. Nikogo nie ma w domu...
-Może przyprowadzić ją tutaj - odpowiedziałam od razu.
Przez chwilę Dymitr wpatrywał się we mnie w milczeniu.
-Naprawdę? - spytał.
Skinęłam głową. Rosjanin uśmiechnął się szeroko, po czym nagle podszedł do mnie i mocno mnie przytulił. Z zaskoczenia nie wiedziałam co zrobić, jednak po chwili odwzajemniłam uścisk.
-Dziękuję, nawet nie wiesz jak bardzo mi pomogłaś - powiedział, odsuwając się ode mnie.
-Nie ma sprawy. Ty... Jakby nie było też mi pomogłeś.
-To pozwól, że zadzwonię do siostry i ona przyprowadzi zaraz Zoję.
-Zoja? Jakie ładne imię - stwierdziłam. Jeszcze nie słyszałam takiego.
Dymitr zadzwonił do siostry, a ja w tym czasie wyjęłam z lodówki jogurt naturalny.
-Ile twoja siostrzenica ma lat? - spytałam, opierając się o blat.
-Cztery. Jest urocza - uśmiechnął się.
Zjadłam szybko jogurt i poszłam do salonu. Rozłożyłam się na kanapie i włączyłam jakiś serial. Po jakimś czasie usłyszałam dzwonek do drzwi.
Wstałam i poszłam otworzyć, jednak uprzedził mnie Dymitr. Za drzwiami stała młoda brunetka. Miała może z szesnaście lat. Była bardzo podobna do Rosjanina. Trzymała za rękę małą dziewczynkę. To musi być Zoja.
-Cześć, Wiki - przywitał się Dymitr. - Daj mi tu tą małą.
Zoja przeszła przez próg i od razu przytuliła się do mężczyzny.
-Odbiorę ją za góra godzinkę - powiedziała dziewczyna - Wiktoria. Pomachała jeszcze na pożegnanie i truchtem oddaliła się od domu.
Dymitr zamknął drzwi i zdjął Zoji kurteczkę i buciki.
-To jest twoja siostrzenica? - spytałam, podchodząc do Rosjanina.
-Tak. Zoja, to jest pani Rose - powiedział Dymitr, łapiąc dziewczynkę za rękę.
-Jaka tam pani. Po prostu Rose - kucnęłam, żeby być równo z dziewczynką.
-Dzień dobly - uśmiechnęła się szeroko. Już ją lubię.
-Jeżeli chcesz, to mogę się nią zająć - zaoferowałam.
-Na pewno? - spytał Dymitr.
-Jasne. Lubię takie małe, słodkie dzieciątka.
-No dobrze. Zoja, bądź grzeczna - poprosił Dymitr.
-Będę, wuja się nie maltwi - odpowiedziała mała.
Złapałam dziewczynkę za rękę i weszłam z nią na górę. Zaprowadziłam ją do swojego pokoju.
-To w co chcesz się pobawić? - spytałam.
Dziewczynka jednak nie odpowiedziała, rozglądając się po pokoju.
-Ale duzy pokój - powiedziała wreszcie. - Tylko ty tu mieskas?
-W tym pokoju tak. Oprócz mnie w domu są jeszcze moi rodzice - wytłumaczyłam.
Zoja spojrzała na mnie wielkimi oczami.
-Po co taki duzy dom na tzy osoby?
-A dlaczego nie? - spytałam z uśmiechem.
-Ja i Pawka... i mama i wuja i ciocie i babcia i babcia Jewa mieskamy w cterech pokojach - powiedziała, co chwilę robiąc przerwy na nabranie powietrza.
-W czterech? - spytałam. Na pewno się pomyliła.
-Tak. Mama, ciocia Sonia i ciocia Wiktolia spią w jednym pokoju. Ja i Pawka mamy swój, babcia i babcia Jewa tez mają jeden i wuja ma jeden.
Patrzyłam na dziewczynkę z zaskoczeniem. Naprawdę taka duża rodzina mieści się w takim maleńkim domu?
-A kim jest Pawka? - zmieniłam temat.
-Pawka to mój starsy bracisek. Casem mi dokuca, ale jest fajny.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
-To w co chcesz się bawić? - zagadnęłam.
-W chowanego! - zawołała, wyrzucając rączki w górę.
-Dobrze. Chcesz liczyć, czy się chować? - spytałam.
-Chować - uśmiechnęła się.
-Dobrze. To ja liczę, a ty idź już się chować - odwzajemniłam uśmiech i zaczęłam liczyć.