To już dziś. Wigilia. Rano pożegnałam się z rodzicami i prosto po ich wylocie z Dymitrem wróciliśmy do domu. Od razu zabraliśmy się za przygotowania. Zazwyczaj nie mieszałam się do garów, ale z pomocą Bielikowa wszystko wydaje się łatwiejsze. A i tak nie miałam co robić, bo dom oboje z ojcem udekorowali wczoraj. Kolacja zaczyna się o 18, więc nie było dużo czasu. Ale praca szła nam zadziwiająco szybko. Po dwóch godzinach w lodówce chłodziła się sałatka, a w piekarniku czekała gęś z jabłkami. Byłam pod wielkim wrażeniem.
- Dymitr?- zaczęłam niepewnie.- A co z tym karpiem w wannie?
- Trzeba go przygotować. Zrobisz to?- poprosił.
- Oszalałeś?!- zrobiłam wielkie oczy, a on się zaśmiał.
- Żartowałem.- aż zgiął się w pół.
Dałam mu kuksańca.
- Jesteś nienormalny- oburzyłam się.
- I tak mnie lubisz- dalej się śmiejąc, wyszedł z kuchni i poszedł na górę.
- Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo- mruknęłam do siebie i dalej wyrabiałam ciasto na uszka.
Byłam w trakcie lepienia, gdy Rosjanin wrócił. Spojrzałam na niego, co okazało się błędem. Od razu się odwróciłam, żeby nie musieć patrzeć na to biedne stworzenie.
- Ja tego nie jem- oznajmiłam.
- Mówię ci, będziesz się nim zajadać, jakbyś cały dzień nic nie jadła.- Nosz jeszcze się śmieje bezczelny.
Więcej się nie odezwałam i wróciłam do lepienia. Jednak o 16 zostawiłam go sam na sam z kuchnią i poszłam się szykować. Wzięłam z pokoju przygotowane ubrania i kosmetyki, po czym poszłam do łazienki, gdzie zamknęłam sikę na klucz. Napełniłam wannę ciepłą wodą, z pianą i innymi dodatkami, po czym zanurzyłam się w relaksującej kąpieli. Strasznie się stresowałam. Pierwszy raz praktycznie sama organizuję święta i jeszcze będzie rodzina Dymitra. Chcę, żeby wszystko było idealnie. Po godzinie wyszłam z wanny umyta i ogolona. Założyłam czerwoną bieliznę i stanęłam przed lustrem, żeby się pomalować. Postawiłam na czerwone i złote cienie. W końcu odwróciłam się do drzwi, na których wisiała już przygotowana czerwona suknia. Ubrałam ją na siebie i przejrzałam się w lustrze. Wciąż była tak samo piękna jak w sklepie. Cała kreacja sięgała ziemi, a od wysokości prawego uda miała rozcięcie, dzięki czemu była elegancka i seksowna. W tali przepasał mnie pas że złotą klamra, a od niego w górę szła koronka. Czerwony materiał kończył się na piersiach, za to tiul ciągnął się jeszcze wyżej, na ramiona. Jako rękawy służyły pod dwa długie trójkąty z wierzchu i pod spodem ręki połączone pierścieniem. Założyłam oba na środkowe palce tak i podziwiałam jak idealnie ma mnie leży. Do tego ubrałam czerwone szpilki i złotą biżuterię. To zdecydowanie mój kolor. I na koniec zabrałam się za moje włosy. Zrobiłam sobie warkocz, który wyglądał, jakby się rozpadał, tylko przy twarzy zostawiłam cztery luźne kosmyki. Jeszcze spryskałam się perfumami, spojrzałam na siebie w lustrze i wyszłam z łazienki, akurat gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. To już? Mam nadzieję, że Dymitr zdążył wszywki przygotować. Zeszłam na dół I oniemiałam. Stół był już nakryty, świeczki zapalone, światła przyciemnione, choinka też swieciła, a kuchnia lśniła czystością. W tle leciały cicho kolędy. No byłam pod wielkim wrażeniem. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je.
- Rose!
- Lissa!
Rzuciłysmy się sobie w ramiona, jakbyśmy się rok nie widziały. W końcu pozwalołam jej wejść.
- Hej Christian.- go też przytuliłam.
- Hej.
- Boże, Rose. Ale ty pięknie wyglądasz- zachwycała się Lissa.
- Dzięki. Ty też wspaniale.
Na prawde. Miała piękną seledynową suknię, też do ziemi, ale całą pokrytą koronką z małymi kamyczkami, imitującymi szmaragdy. Pasowała jej do oczu. Wyglądała jak księżniczka.
- A że mną się nie przywitasz?- usłyszałam trzeci głos.
- Tasza, witaj!- przytuliłam ciotkę Christiana.
- Natasza?- usłyszałam za sobą. Odwrociłam się i zamarłam. Pierwszy raz widziałam Dymitra w garniturze. Wyglądał bosko. Mimo że jestem zwolenniczką much, w ten czerwony krawat, pod kolor mojej sukienki pasuje mu idealnie. A do tego te jego włosy. Aż mi się gorąco zrobiło.
- Dimka?- Tasza wyminęła mnie i przytuliła się do niego.
Że śmiechem obkręcił się z nią dookoła osi, a ja poczułam ukłucie zazdrości. Chciałabym, żeby mnie tak przytulał. Codziennie.
- Co Ty tutaj robisz?- spytał, odstawiając ją na ziemię.
- Mieszkam. Christian to mój siostrzeniec. A ty?
- Przeprowadziliśmy się tu z rodziną i staramy jakoś żyć.
- Ale ty wyrosłeś. I wyprzystojniałeś.
- Ty też się zmieniłaś.
- To wy się znacie?- w końcu odezwał się Christian.
Musiał wyjść z domu, gdy witałam się z jego ciocią, bo teraz ciągnął wózek z prezentami. Dymitr od razu wziął je i zaczął układać pod choinką, a oni ściągnęli kurtki. Tasza miała na sobie granatową, przylegajacą sukienkę do połowy uda na ramiączkach. Z przykrością musiałam przyznać, że wyglądała zabójczo.
- Tak. Przyjażniliśmy się w dzieciństwie, przed wyjazdem do Ciebie.-
Przypomniałam sobie, że coś wspominała, że mieszkała w Rosji. Ale zbieg okoliczności, że się znają.
- Ale ten świat mały- zagwizdał Ozera.- No dobra, to gdzie to jedzenie?
Zatarł dłonie, a Lissa dała mu kuksańca. Zasmialam się i zaprowadziłam ich do jadalni. Goście zachwycali się wystrojem i daniami. Wszyscy usiedliśmy do stołu, a Dymitr polał nam wina i również usiadł, po czym zaczęliśmy rozmawiać.
- To opowiadaj Dimka, jak Ci się żyje w Ameryce?- zagadnęła Tasza, wpatrzona w niego jak w obrazek. Co się dziwić?
- A dobrze. Na początku było ciężko, ale jak tylko się zatrudniłem u ojca Rose, to jest coraz lepiej.- uśmiechnął się do mnie, co odwzajemniłam.
W tym momencie znów zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Zaraz wrócę- uśmiechnęłam się do nich.
Wstałam i podeszłam otworzyć drzwi. Czułam, że Dymitr idzie za mną. Na progu z uśmiechami stały wszystkie Bielikówny. Zoja od razu przytuliła się do moich nóg.
- Hej Lose!
- Hej słoneczko.- wzięłam ją na ręce.- w
Witajcie
- Hej.- wszystkie siostry Dymitra po kolei mnie przytuliły, a między nogami przrbiegł mi Pawka.
- Dzień dobry- uśmiechnęłam się do ich rodzicielki.
- Witaj dziecko- odwzajemniła uśmiech ciepło i podała synowi reklamówki.
- Dzień dobry.- przepuściłam w drzwiach jeszcze najstarszą kobietę.
Odstawiłam na ziemię Zoję i pomogłam jej zdjąć karteczkę. Mała Na sobie piękna biało-liliową sukieneczkę z falbankami, a we włosach liliową opaskę. Karolina ubrała beżową sukienkę, okrytą tiulem z białymi groszkami, również na ramionach. Podszycie kończyło się na biuście, a od pasa do ramion po obu stronach pieły się beżowe, roślinne wzory. Na nadgarstkach była sciągnięta i od nich szła luźna falbanka. Sonia miała różową długą suknię ciążową na ramiączkach, z paskiem na talii i cekinami na biuście. Wiki wyróżniała się od ich delikatnych kreacji. Jako jedyna miała krótką princeskę, w odcieniu ciemnego fioletu. Pod szyją na koronce widniały srebrne wzory. Olena przydziała długą, skromną, bordową suknię na ramiączkach, a na to miała kremowe bolerko. Oczywiście nie kupiły ich same. Wczoraj wzięłam je na zakupy i każdej je sprezentowałam. Musiałam się z nimi wręcz kłócić i w końcu doszliśmy do umowy, że będą mi oddawać w ratach. Tylko Jewa nie chciała nic. Teraz rozumiem czemu. Miała swoją własną kreację. Ubrała białe spodnie i turkusową koszulę. Wszystkie prezentowały się cudownie. A Pawka w garniturze był tak podobny do Dymitra. Sam zainteresowany już rozłożył ciasta od nich i zaczął wkładać prezenty pod choinkę, gdy dzieci nie patrzyły. Wszyscy podeszliśmy do stołu i wróciliśmy do rozmowy. Nie czekaliśmy dłużej na jeszcze dwóch gości. Przywitałam się z Masonem i Eddym i zaprowadziłam ich do stołu. Wzięliśmy opłatki i podzieliliśmy się nimi. Miło spędziliśmy czas przy jedzeniu, słuchając opowieści Oleny i luźnie rozmawiając. Jedzenie było pyszne, ale jak obiecałam, karpia nie ruszyłam. A w życiu. Dzieci się niecierpliwiły i pozwoliliśmy im w końcu rozdawać prezenty. Usiedliśmy w salonie z ciastkami i ciepłymi napojami, tu kawami i herbatami, a dzieci od razu dopadły choinki i prezentów pod nimi. Zaczęły czytać dla kogo i roznosić, a my rozpakowywać. Zrobiliśmy wcześniej układ, że rodzina Bielikowów dają wspólne prezenty dla każdego od siebie, Lissa z Christianem i Taszą od siebie, a ja i chłopcy osobno. A między sobą już dadzą sobie w domu. Sonia dostała sztalugę i komplet farb z płótnem oraz wyprawkę dla dziecka od reszty, Wiki paletki i piłkę do tenisa, opłacony kurs tańca oraz biżuterię, Karolina książki oraz zestaw kosmetyków. Jewa włóczki, również kosmetyki i płytę z ulubionymi piosenkami rosyjskimi. Pawka drewniany miecz, tarczę, deskorolkę i klocji Lego, a Zoja domek dla lalek nawet wiekszy od niej, wypasioną lalkę księżniczkę i mały samochód, na którym może jeździć. Lissa otrzymała zestaw do hybrydy, wazon z kwietnym wzorem, perfumy i naszyjnik. Tasza łyżwy, opłacony kurs samoobrony, dzień w spa i rękawiczki. Dla Christiana był czarny szalik, zestaw pirotechniczny, młodego chemika i wielką głowę do czesania. Wszyscy pękali że śmiechu, patrząc na to. Ja dostałam zestaw węgli do rysowania, kubek dla najlepszej siostry i biżuterię. No chłopcy to się za bardzo nie wysilili. Dymiyt dostał wodę kolońską, której zapach mi się bardzo podobał i musiała mu ją kupić, gitarę i książki, a Mason i Eddy kubki oraz skarpety. Olena dostała komplet garnków, mikser oraz zestaw talerzy.
- Hej, tu jest jeszcze coś!- Pawka wyciągnął z pod choinki kopertę i podał Olenie.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, patrząc, jak kobieta zaciekawiona otwiera kopertę i wyciąga kartkę. Czytała ją i otwierała coraz szerzej oczy. Dłonią zakryła usta i spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Co jest? Mamo, co się dzieje?- dopytywały kobiety.
- Rose, my... nie możemy tego przyjąć. To za dużo.
- Nie przyjmuję zwrotu. Po za tym, już wszystko jest opłacone. Musicie. I nie ma ale.- od razu uciełam.
- Boże, dziecko, dziękuję- przytuliła mnie płacząc.
Odwzajemniłam uścisk, a Dymitr zabrał kartkę i też przeczytał. Na jego twarzy również pojawił się szok.
- No co to jest?- niecierpliwiły się dziewczyny.
- Opłaciła nasze długi. I kupiła nam mieszkanie.- powiedział dalej w szoku.- Ale Rose...
- Nie ma "Ale". Po kolacji wracacie do domu, pakujecie się i przeprowadzacie. No już, dobrze.- poklepałam kobietę po plecach.
W końcu wszyscy przyjęli to do wiadomości i wróciliśmy do świętowania.
wtorek, 31 lipca 2018
Rozdział 29

poniedziałek, 16 lipca 2018
Rozdział 28
- Równanie różniczkowe, to równanie wyznaczające zależność między... nieznaną funkcją, a jej pochodnymi. Rozwiązanie równania różniczkowego polega na... - chodziłam w tę i z powrotem, wkuwając kolejne definicje, aż nagle zobaczyłam, jak Dymitr wchodzi do biura ojca. Niewidzialna ręka popchnęła mnie w tamtym kierunku. Przycisnęłam ucho do drzwi i zaczęłam nasłuchiwać.
- ... że się pan pomylił - usłyszałam spokojny, delikatny głos Rosjanina.
- Ależ skąd? Nigdy się nie mylę - odpowiedział mu mój ojciec. Byłam zaskoczona, że nadal utrzymuje mu się dobry humor.
- Na pewno dostałem za wysoką wypłatę.
Po biurze poniósł się cichy śmiech Abe'a.
- To się nazywa podwyżka.
Przez chwilę panowała cisza.
- Ale za co? - głos Dymitra ledwo słyszalnie zadrgał. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Wiem, że pomagałeś i nadal pomagasz mojej córce w nauce. To także praca, która wykracza poza zakres twoich obowiązków - odpowiedział gładko ojciec.
- Ale...
- Rose prosiła mnie o to, abym cię dobrze za to wynagrodził. Reklamacje proszę zanosić do niej - przerwał mu Abe z nutą rozbawienia w głosie.
Po paru sekundach usłyszałam zbliżające się kroki. Szybko odsunęłam się od drzwi i czmychnęłam do kuchni. Usiadłam na wysepce kuchennej i zaczęłam wpatrywać się w paznokcie.
- Równanie różniczkowe, to równanie wyznaczające zależność...
Do pomieszczenia wszedł Dymitr. Spojrzał na mnie i powiedział:
-Nie musiałaś tego robić.
Uśmiechnęłam się uroczo.
- Chciałam się jakoś odwdzięczyć. Gdyby nie ty, nie dałabym rady. Poza tym to też jest praca, która wykracza poza zakres twoich obowiązków - użyłam argumentu ojca.
Rosjanin uniósł jedną brew.
- Podsłuchiwałaś? - spytał, podchodząc bliżej.
Pokręciłam przecząco głową.
- Oczywiście, że nie. Nigdy nie zniżyłabym się do czegoś takiego. Po prostu usłyszałam kawałek waszej rozmowy. - Wzruszyłam ramionami.
Dymitr zaśmiał się krótko.
- A teraz lepiej słuchaj i powiedz, czy mówię dobrze - rozkazałam. - Równanie różniczkowe, to równanie...
***
Ucięłam kolejny kawałek taśmy klejącej i skleiłam ze sobą dwa końce papieru ozdobnego. Przyjrzałam się ładnie opakowanemu prezentowi i uśmiechnęłam się.
- Bardzo dobrze, Rose. Jestem z ciebie dumna - pochwaliłam samą siebie.
Chwyciłam resztę prezentów i wszystkie włożyłam na sam tył szafy. Niby nikt mi nie grzebał w pokoju, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Paczki zakryłam dodatkowo płaszczami i sukniami.
Za trzy dni święta i w domu aż wrzało. Rodzice przemycali coś do swojego pokoju i uśmiechali się do mnie tajemniczo. Wobec siebie też się tak zachowywali. No i ja wobec nich. Każdy coś chował, ukrywał, albo wymyślał szybko marne wymówki. Uwielbiałam ten czas.
Dodatkowo trwała już przerwa świąteczna i przez najbliższy tydzień nie musiałam się martwić żadnymi sprawdzianami czy pracami domowymi.
Ubrałam jeden z moich ulubionych puchowych płaszczy i zbiegłam na parter. Wciągnęłam na nogi wysokie kozaki i przejrzałam się w lustrze. W tym samym momencie Dymitr wszedł do przedpokoju i też założył buty.
- Tato! Jesteśmy gotowi! - krzyknęłam.
- Już idę, już idę! Nie popędza się takich staruszków jak ja - usłyszałam odpowiedź ojca. Zaśmiałam się.
Abe założył buty, po czym wyszliśmy na zewnątrz. Na podjeździe czekał na nas jeden z najdroższych pojazdów ojca.
Abe zajął oczywiście miejsce za kierownicą. Zmierzyłam Dymitra wzrokiem, a on obejrzał mnie. Odchrząknęłam.
- Dobra. Gramy w kamień, papier, nożyce. Do pierwszej wygranej. Przegrany siada z tyłu - zakomunikowałam. Rosjanin tylko pokiwał głową z uśmiechem.
Po chwili gramoliłam się z przekleństwami na ustach na tylne siedzenie. Dymitr tylko śmiał się cicho pod nosem. Za to Abe nie próbował udawać, że go to nie śmieszy.
- Ale z powrotem się zamieniamy - zarządziłam, krzyżując ramiona na piersi.
- Jak panienka sobie życzy - odpowiedział Dymitr.
Gdyby nie siedział z przodu, dostałby ode mnie potężnego kuksańca za tą "panienkę".
Abe ruszył z piskiem opon. Nigdy nie zawracał sobie głowy ograniczeniami prędkości. Zastanawiałam się, czy Dymitr to wytrzyma. Niestety wytrzymał.
Parking należący do galerii wypełniony był po brzegi. Oczywiście, były to problem, ale Abe miał tutaj swoje prywatne, wykupione miejsce. Cóż, bycie bogatym zdecydowanie ułatwiało życie.
Weszliśmy do galerii, która pełna była ludzi. Wszyscy biegali do kolejnych sklepików z setką toreb z rękach. Jedni śmiali się głośno, inni wściekali. Uroki świąt.
- To co musimy kupić? - spytał Abe, rozglądając się dookoła.
- Lampki na choinkę i dom, wszystkie potrzebne składniki na potrawy... I parę rzeczy, które stwierdzimy, że "na pewno się przydadzą". - Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
Ojciec pokiwał głową.
- I nie zapominajmy o samej choince - dodałam.
- Proponuję zacząć od lampek - odpowiedział Abe, po czym przyśpieszył, ruszając w stronę odpowiedniego sklepu. Coś mi się przypomniało. Uśmiechnęłam się diabelsko.
- Tylko się nie zmęcz, staruszku! - krzyknęłam za nim.
Abe odwrócił się i uniósł brew.
- Uważaj, bo...
- Ale przecież sam powiedziałeś, że jesteś staruszkiem - przerwałam mu, spoglądając na niego niewinnie.
Ojciec otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął i pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
- W sumie racja - mruknął.
Zaśmiałam się głośno, ale zrównałam się z nim. Dymitr szedł cicho za nami, ciągle się uśmiechając.
I wtedy zobaczyłam te piękne puchate rękawiczki na wystawie w komplecie z cudownym płaszczem.
Stanęłam jak wryta, zatrzymując jednocześnie ojca. Uwiesiłam się na jego ramieniu i spojrzałam na niego, mrugając słodko.
- Tatooo - przechyliłam głowę w stronę wystawy. - Kupisz mi ten piękny zestaw, który nawiedza mnie co dzień we śnie i woła, że mam go wydostać z tego sklepu, który go tak źle traktuje?
Abe podszedł do wystawy. Nie spuszczałam z niego wzroku, mówiącego "jestem najcudowniejszą córką na świecie przecież". W końcu wzruszył ramionami.
- Skoro ci się podoba.
Zapiszczałam krótko i wbiegłam do sklepu. Porwałam szybko płaszcz i rękawiczki, bojąc się, że ktoś może mi go zgarnąć sprzed nosa. Tymczasem Abe podszedł już do kasy. Zapłacił za zakupy, po czym wróciliśmy na ścieżkę wiodącą nas prosto do lampek.
Tam zaczęliśmy się kłócić. No ale to nie moja wina, że mi się bardziej podobały kolorowe światełka, a tacie białe. Kłóciliśmy się tak bardzo, że w końcu zadzwoniliśmy do Janine, aby rozstrzygnęła nasz spór. Wygrałam.
Ojciec szedł naburmuszony do spożywczaka.
- Oj, no przecież to tylko lampki - poklepałam go po ramieniu.
- Lepiej nic nie mów, bo zwrócę ten twój płaszcz - odpowiedział.
- Ha! Najpierw musiałbyś mi go odebrać! - przytuliłam płaszcz do piersi i ukryłam w nim twarz. Nie istniała taka siła, która wyrwałaby mi moją zdobycz.
W sklepie spożywczym w końcu odezwał się Dymitr. No, bardziej rzucał pojedyncze słowa, kiedy pytałam go, co potrzebuje. Nie wiedziałam, czy to przez obecność ojca, czy może coś jeszcze innego.
Kupiliśmy wszystko do jedzenia i poszliśmy po choinkę. O dziwo nie kupiliśmy niczego poza planowanymi rzeczami. No, nie licząc mojego płaszcza i rękawiczek. Wróciliśmy do samochodu obładowani siatkami.
***
Kończyliśmy jeść obiad, kiedy Abe odchrząknął i wyprostował się. Dymitr wszedł, aby zabrać naczynia.
- Rose... - zaczął ojciec. - Jest taka sytuacja, że Steve nie może zostać tutaj na święta, bo jego babka... cóż, jest z nią źle i chce spędzić z nią prawdopodobnie jej ostatnie chwile.
Zmarszczyłam brwi.
- Oj... To smutne - powiedziałam.
- Tak... To znaczy też, że nie ma kto z tobą zostać. A nie chcę zostawiać cię samej.
Fakt. Ja też nie chciałam zbytnio zostawać sama. Nie po tym, co odwalił Jesse. Ale z drugiej strony spędzić święta u kuzynów... Musiałam zdecydować co wybrać. Czego obawiam się bardziej?
- Dobrze, pojadę z wami - odparłam zrezygnowana.
- Nie robię tego specjalnie - powiedział szybko Abe. - Naprawdę. Ale po prostu się o ciebie martwię. Gdybyś miała tu zostać sama, nie spędziłbym tych świąt spokojnie.
Pokiwałam głową. Oczywiście, że rozumiałam. Ja sama nie byłabym tu spokojna.
- Ja mogę zostać z Rose - wtrącił cicho Dymitr.
Podniosłam na niego wzrok. Patrzył na mnie kątem oka.
- Jesteś pewny? - spytał ojciec.
- Tak, panie Mazur.
- Nie możesz - zauważyłam. - Przecież masz własną rodzinę, a to są święta...
- Nie muszę spędzać świąt z rodziną. Tak się składa, że jestem już dorosły - uśmiechnął się delikatnie.
Abe machnął ręką.
- Oczywiście zapłacę ci za te dni więcej - powiedział.
Dymitr skinął głową.
- A więc postanowione. Rose, możesz jednak zostać w domu.
Poczekałam, aż Dymitr zabrał talerze i zniknął w kuchni. Rodzice poszli do swoich spraw. Wtedy wstałam od stołu i poszłam do Rosjanina.
- Nie musiałeś tego robić - zaczęłam. - Przecież to święta! Siostry i mama na pewno będą smutne, że nie będzie cię na święta w domu.
- To nic takiego, spokojnie. Wiem, jak bardzo ci zależy na zostaniu w domu- obdarzył mnie uśmiechem.- A po za tym, spędzę z nimi wigilię tutaj, nie? Szkoda wszysko odwoływać, jak już goście zaproszeni, prezenty kupione...
- A co ze świętami? - jęknęłam.
- Je mogę spędzić z tobą - powiedział z mocą. Potem dodał trochę ciszej: - I zawsze to jest jakiś dodatek, dzięki któremu szybciej otworzę restaurację.
Nadal było mi przykro, że nie spędzi świąt z rodziną, ale byłam jednocześnie bardzo wdzięczna. Nie umiałabym tego wyrazić słowami, więc po prostu do niego podeszłam i go przytuliłam.
___________________________________
Hej, hej, dzisiaj notkę pisze Marta Solenizantka 😂 Tak, tak jakoś wyszło, że mam dzisiaj urodzinki i postanowiłam, że z tej okazji to ja Wam zrobię prezent i oto jest kolejny rozdział!
Kochamy Was! 💖
- ... że się pan pomylił - usłyszałam spokojny, delikatny głos Rosjanina.
- Ależ skąd? Nigdy się nie mylę - odpowiedział mu mój ojciec. Byłam zaskoczona, że nadal utrzymuje mu się dobry humor.
- Na pewno dostałem za wysoką wypłatę.
Po biurze poniósł się cichy śmiech Abe'a.
- To się nazywa podwyżka.
Przez chwilę panowała cisza.
- Ale za co? - głos Dymitra ledwo słyszalnie zadrgał. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Wiem, że pomagałeś i nadal pomagasz mojej córce w nauce. To także praca, która wykracza poza zakres twoich obowiązków - odpowiedział gładko ojciec.
- Ale...
- Rose prosiła mnie o to, abym cię dobrze za to wynagrodził. Reklamacje proszę zanosić do niej - przerwał mu Abe z nutą rozbawienia w głosie.
Po paru sekundach usłyszałam zbliżające się kroki. Szybko odsunęłam się od drzwi i czmychnęłam do kuchni. Usiadłam na wysepce kuchennej i zaczęłam wpatrywać się w paznokcie.
- Równanie różniczkowe, to równanie wyznaczające zależność...
Do pomieszczenia wszedł Dymitr. Spojrzał na mnie i powiedział:
-Nie musiałaś tego robić.
Uśmiechnęłam się uroczo.
- Chciałam się jakoś odwdzięczyć. Gdyby nie ty, nie dałabym rady. Poza tym to też jest praca, która wykracza poza zakres twoich obowiązków - użyłam argumentu ojca.
Rosjanin uniósł jedną brew.
- Podsłuchiwałaś? - spytał, podchodząc bliżej.
Pokręciłam przecząco głową.
- Oczywiście, że nie. Nigdy nie zniżyłabym się do czegoś takiego. Po prostu usłyszałam kawałek waszej rozmowy. - Wzruszyłam ramionami.
Dymitr zaśmiał się krótko.
- A teraz lepiej słuchaj i powiedz, czy mówię dobrze - rozkazałam. - Równanie różniczkowe, to równanie...
***
Ucięłam kolejny kawałek taśmy klejącej i skleiłam ze sobą dwa końce papieru ozdobnego. Przyjrzałam się ładnie opakowanemu prezentowi i uśmiechnęłam się.
- Bardzo dobrze, Rose. Jestem z ciebie dumna - pochwaliłam samą siebie.
Chwyciłam resztę prezentów i wszystkie włożyłam na sam tył szafy. Niby nikt mi nie grzebał w pokoju, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Paczki zakryłam dodatkowo płaszczami i sukniami.
Za trzy dni święta i w domu aż wrzało. Rodzice przemycali coś do swojego pokoju i uśmiechali się do mnie tajemniczo. Wobec siebie też się tak zachowywali. No i ja wobec nich. Każdy coś chował, ukrywał, albo wymyślał szybko marne wymówki. Uwielbiałam ten czas.
Dodatkowo trwała już przerwa świąteczna i przez najbliższy tydzień nie musiałam się martwić żadnymi sprawdzianami czy pracami domowymi.
Ubrałam jeden z moich ulubionych puchowych płaszczy i zbiegłam na parter. Wciągnęłam na nogi wysokie kozaki i przejrzałam się w lustrze. W tym samym momencie Dymitr wszedł do przedpokoju i też założył buty.
- Tato! Jesteśmy gotowi! - krzyknęłam.
- Już idę, już idę! Nie popędza się takich staruszków jak ja - usłyszałam odpowiedź ojca. Zaśmiałam się.
Abe założył buty, po czym wyszliśmy na zewnątrz. Na podjeździe czekał na nas jeden z najdroższych pojazdów ojca.
Abe zajął oczywiście miejsce za kierownicą. Zmierzyłam Dymitra wzrokiem, a on obejrzał mnie. Odchrząknęłam.
- Dobra. Gramy w kamień, papier, nożyce. Do pierwszej wygranej. Przegrany siada z tyłu - zakomunikowałam. Rosjanin tylko pokiwał głową z uśmiechem.
Po chwili gramoliłam się z przekleństwami na ustach na tylne siedzenie. Dymitr tylko śmiał się cicho pod nosem. Za to Abe nie próbował udawać, że go to nie śmieszy.
- Ale z powrotem się zamieniamy - zarządziłam, krzyżując ramiona na piersi.
- Jak panienka sobie życzy - odpowiedział Dymitr.
Gdyby nie siedział z przodu, dostałby ode mnie potężnego kuksańca za tą "panienkę".
Abe ruszył z piskiem opon. Nigdy nie zawracał sobie głowy ograniczeniami prędkości. Zastanawiałam się, czy Dymitr to wytrzyma. Niestety wytrzymał.
Parking należący do galerii wypełniony był po brzegi. Oczywiście, były to problem, ale Abe miał tutaj swoje prywatne, wykupione miejsce. Cóż, bycie bogatym zdecydowanie ułatwiało życie.
Weszliśmy do galerii, która pełna była ludzi. Wszyscy biegali do kolejnych sklepików z setką toreb z rękach. Jedni śmiali się głośno, inni wściekali. Uroki świąt.
- To co musimy kupić? - spytał Abe, rozglądając się dookoła.
- Lampki na choinkę i dom, wszystkie potrzebne składniki na potrawy... I parę rzeczy, które stwierdzimy, że "na pewno się przydadzą". - Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
Ojciec pokiwał głową.
- I nie zapominajmy o samej choince - dodałam.
- Proponuję zacząć od lampek - odpowiedział Abe, po czym przyśpieszył, ruszając w stronę odpowiedniego sklepu. Coś mi się przypomniało. Uśmiechnęłam się diabelsko.
- Tylko się nie zmęcz, staruszku! - krzyknęłam za nim.
Abe odwrócił się i uniósł brew.
- Uważaj, bo...
- Ale przecież sam powiedziałeś, że jesteś staruszkiem - przerwałam mu, spoglądając na niego niewinnie.
Ojciec otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął i pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
- W sumie racja - mruknął.
Zaśmiałam się głośno, ale zrównałam się z nim. Dymitr szedł cicho za nami, ciągle się uśmiechając.
I wtedy zobaczyłam te piękne puchate rękawiczki na wystawie w komplecie z cudownym płaszczem.
Stanęłam jak wryta, zatrzymując jednocześnie ojca. Uwiesiłam się na jego ramieniu i spojrzałam na niego, mrugając słodko.
- Tatooo - przechyliłam głowę w stronę wystawy. - Kupisz mi ten piękny zestaw, który nawiedza mnie co dzień we śnie i woła, że mam go wydostać z tego sklepu, który go tak źle traktuje?
Abe podszedł do wystawy. Nie spuszczałam z niego wzroku, mówiącego "jestem najcudowniejszą córką na świecie przecież". W końcu wzruszył ramionami.
- Skoro ci się podoba.
Zapiszczałam krótko i wbiegłam do sklepu. Porwałam szybko płaszcz i rękawiczki, bojąc się, że ktoś może mi go zgarnąć sprzed nosa. Tymczasem Abe podszedł już do kasy. Zapłacił za zakupy, po czym wróciliśmy na ścieżkę wiodącą nas prosto do lampek.
Tam zaczęliśmy się kłócić. No ale to nie moja wina, że mi się bardziej podobały kolorowe światełka, a tacie białe. Kłóciliśmy się tak bardzo, że w końcu zadzwoniliśmy do Janine, aby rozstrzygnęła nasz spór. Wygrałam.
Ojciec szedł naburmuszony do spożywczaka.
- Oj, no przecież to tylko lampki - poklepałam go po ramieniu.
- Lepiej nic nie mów, bo zwrócę ten twój płaszcz - odpowiedział.
- Ha! Najpierw musiałbyś mi go odebrać! - przytuliłam płaszcz do piersi i ukryłam w nim twarz. Nie istniała taka siła, która wyrwałaby mi moją zdobycz.
W sklepie spożywczym w końcu odezwał się Dymitr. No, bardziej rzucał pojedyncze słowa, kiedy pytałam go, co potrzebuje. Nie wiedziałam, czy to przez obecność ojca, czy może coś jeszcze innego.
Kupiliśmy wszystko do jedzenia i poszliśmy po choinkę. O dziwo nie kupiliśmy niczego poza planowanymi rzeczami. No, nie licząc mojego płaszcza i rękawiczek. Wróciliśmy do samochodu obładowani siatkami.
***
Kończyliśmy jeść obiad, kiedy Abe odchrząknął i wyprostował się. Dymitr wszedł, aby zabrać naczynia.
- Rose... - zaczął ojciec. - Jest taka sytuacja, że Steve nie może zostać tutaj na święta, bo jego babka... cóż, jest z nią źle i chce spędzić z nią prawdopodobnie jej ostatnie chwile.
Zmarszczyłam brwi.
- Oj... To smutne - powiedziałam.
- Tak... To znaczy też, że nie ma kto z tobą zostać. A nie chcę zostawiać cię samej.
Fakt. Ja też nie chciałam zbytnio zostawać sama. Nie po tym, co odwalił Jesse. Ale z drugiej strony spędzić święta u kuzynów... Musiałam zdecydować co wybrać. Czego obawiam się bardziej?
- Dobrze, pojadę z wami - odparłam zrezygnowana.
- Nie robię tego specjalnie - powiedział szybko Abe. - Naprawdę. Ale po prostu się o ciebie martwię. Gdybyś miała tu zostać sama, nie spędziłbym tych świąt spokojnie.
Pokiwałam głową. Oczywiście, że rozumiałam. Ja sama nie byłabym tu spokojna.
- Ja mogę zostać z Rose - wtrącił cicho Dymitr.
Podniosłam na niego wzrok. Patrzył na mnie kątem oka.
- Jesteś pewny? - spytał ojciec.
- Tak, panie Mazur.
- Nie możesz - zauważyłam. - Przecież masz własną rodzinę, a to są święta...
- Nie muszę spędzać świąt z rodziną. Tak się składa, że jestem już dorosły - uśmiechnął się delikatnie.
Abe machnął ręką.
- Oczywiście zapłacę ci za te dni więcej - powiedział.
Dymitr skinął głową.
- A więc postanowione. Rose, możesz jednak zostać w domu.
Poczekałam, aż Dymitr zabrał talerze i zniknął w kuchni. Rodzice poszli do swoich spraw. Wtedy wstałam od stołu i poszłam do Rosjanina.
- Nie musiałeś tego robić - zaczęłam. - Przecież to święta! Siostry i mama na pewno będą smutne, że nie będzie cię na święta w domu.
- To nic takiego, spokojnie. Wiem, jak bardzo ci zależy na zostaniu w domu- obdarzył mnie uśmiechem.- A po za tym, spędzę z nimi wigilię tutaj, nie? Szkoda wszysko odwoływać, jak już goście zaproszeni, prezenty kupione...
- A co ze świętami? - jęknęłam.
- Je mogę spędzić z tobą - powiedział z mocą. Potem dodał trochę ciszej: - I zawsze to jest jakiś dodatek, dzięki któremu szybciej otworzę restaurację.
Nadal było mi przykro, że nie spędzi świąt z rodziną, ale byłam jednocześnie bardzo wdzięczna. Nie umiałabym tego wyrazić słowami, więc po prostu do niego podeszłam i go przytuliłam.
___________________________________
Hej, hej, dzisiaj notkę pisze Marta Solenizantka 😂 Tak, tak jakoś wyszło, że mam dzisiaj urodzinki i postanowiłam, że z tej okazji to ja Wam zrobię prezent i oto jest kolejny rozdział!
Kochamy Was! 💖

poniedziałek, 9 lipca 2018
Rozdział 27
Siedzieliśmy przy wysepce kuchennej i zajadaliśmy pizzę, którą sami zrobiliśmy.Wybraliśmy dość nietypowe dodatki takie jak żelki, chipsy paprykowe czy pianki. Do tego zaryzykowaliśmy posmarowanie połowy ciasta nutellą. Niczego nie żałuję. Pizza wyszła przepyszna! Oczywiście to ja zjadłam większość części z nutellą. Walczyłam jak lew o każdy kawałek. Dymitr miał ze mnie niezły ubaw.
- Spokojnie, Rose. Możemy zrobić kolejną pizzę kiedy tylko zechcesz - zaśmiał się, kiedy niemal wyrwałam mu kawałek z ręki.
- Ale ja chcę akurat tą pizzę - wyjaśniłam, wgryzając się w ostatnią już część dania.
- A co ja ci poradzę, że prawie całą zjadłaś? - spytał z uśmiechem.
Udałam oburzenie.
- Ja? A ty to niby tylko patrzyłeś?
Dymitr uniósł jedną brew. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Jego wzrok przyciągał, tonęłam w jego oczach, byłam teraz więźniem jego spojrzenia i nic nie mogło mnie już uratować.
- Uważasz, że nie powinienem był jej jeść?
Jego łagodny, aksamitny głos wyrwał mnie z zamyślenia. Otrząsnęłam się.
- Nie, oczywiście, że nie! Nie mam zamiaru cię tu głodzić - zachichotałam. - Po prostu mi smakuje i mam ochotę na więcej - powiedziałam, kończąc jeść.
Wzięliśmy swoje talerze i włożyliśmy je do zmywarki. Oparłam się o blat i spojrzałam na Rosjanina. Przechyliłam lekko głowę. Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale Dymitr mnie ubiegł.
- Niedługo masz studniówkę, prawda? - zagadnął.
Skinęłam głową.
- Wiesz już, jak to będzie wyglądać? - spytał. Naprawdę był ciekaw.
Odrzuciłam włosy do tyłu.
- Jutro jadę kupić jakąś sukienkę i buty - wzruszyłam ramionami.
- Ktoś już cię zaprosił?
- Nie - pokręciłam głową. - Wiesz, miałam iść z Jessem, ale w tej sytuacji... Spytam Eddiego. Raczej też nie ma pary, więc pójdziemy jako przyjaciele.
Ostatnio się nad tym zastanawiałam. Kiedy jeszcze chodziłam z Jessem, nie było wątpliwości, że pójdziemy razem. Jednak po zerwaniu zostałam bez pary. Wiedziałam, że Eddie żadnej dziewczyny jeszcze nie zaprosił, a trzyma się z naszą paczką, więc nie będzie miał nic przeciwko pójścia ze mną.
- Najbardziej przeraża mnie to, że będę musiała tańczyć - oświadczyłam.
- Nie lubisz, czy nie umiesz? - zapytał Dymitr.
Westchnęłam.
- I nie lubię, i nie umiem. Czasem na jakichś rodzinnych uroczystościach tańczyłam z tatą. Tylko on jeden znosi to, że depczę mu po stopach - zaśmiałam się.
Jestem marzycielką i często wyobrażałam sobie, że jestem na balu, albo na własnym weselu i tańczę z jakimś mega przystojnym mężczyzną. Suniemy po parkiecie, a wszyscy się nam przyglądają i nam zazdroszczą takiego talentu... Dzisiaj wiem, że to nierealne.
- Na pewno nie jest tak źle jak mówisz - stwierdził Rosjanin.
- Masz racje, jest dużo gorzej - przyznałam z szerokim uśmiechem.
Dymitr wzruszył ramionami.
- Skoro tak twierdzisz. Ale nie musisz się bać, przecież nauczą was poloneza, albo walca... Zależy co wybiorą.
Wydęłam usta niezadowolona.
- Nie lubię tańczyć - jęknęłam. - To moja najsłabsza strona.
Tym razem to Rosjanin przechylił głowę, skanując mnie spojrzeniem. Poczułam, że zaczynam się rumienić. Szlag.
Zwiesiłam głowę, próbując zakryć twarz włosami.
- A ja uważam, że jeżeli trochę poćwiczysz i przyłożysz się, gdy będą was uczyć, będziesz tańczyć lepiej od swoich rówieśników - powiedział powoli. Jego głos był niski, lekko zachrypnięty. Przeszły mnie dreszcze. Jeszcze nikt nigdy nie działał na mnie tak jak on. To było wręcz przerażające.
- Chyba za bardzo we mnie wierzysz - zaśmiałam się.
Dymitr posłał mi jeden z tych swoich uroczych uśmiechów, które tak pokochałam. Przeczesałam włosy palcami.
- To co teraz robimy? - spytałam.
Przez chwilę Rosjanin przyglądał mi się, a ja poczułam, że robi mi się gorąco. To zdecydowanie nie jest normalna reakcja z mojej strony. Jeszcze na nikogo nie reagowałam tak, jak na niego. Nawet na Jessego zanim ze sobą zaczęliśmy chodzić. I pomyśleć, że wtedy uważałam go za idealnego kandydata na chłopaka...
- Nie wiem jak ty, ale ja powinienem trochę tu posprzątać... - zaczął Dymitr, ale natychmiast mu przerwałam.
- Z chęcią ci pomogę! Powiedz tylko co mam robić - uśmiechnęłam się szeroko.
Dymitr uniósł brew. W jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia.
- Od kiedy jesteś taka chętna do sprzątania? - spytał.
Skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Hej, już to przerabialiśmy, towarzyszu - rzuciłam, udając powagę.
- Dobrze, dobrze. Możesz mi pomóc, tylko nie wylewaj już więcej wody, zgoda? - spojrzał na mnie znacząco. Zmrużyłam oczy.
- Rozumiem, że nie dasz mi żyć - westchnęłam. - Okej, zero zabawy, kiedy sprzątamy, rozumiem.To co mam robić?
***
Kiedy rodzice wrócili do domu, mieliśmy już wszystko sprzątnięte. Oczywiście nie obyło się bez wygłupów, ale niczego nie rozlałam ani nie pobrudziłam.
Dymitr zrobił szybko obiad, a ja stałam z boku i go dopingowałam. Raz po raz wybuchaliśmy śmiechem. Wtem usłyszałam, jak otwierają się drzwi. Dobiegł nas śmiech moich rodziców. Naraz przypomniało mi się, że jadę dzisiaj z mamą na zakupy. Miałam w planach kupić najpiękniejszą sukienkę na studniówkę, jaką świat widział.
***
- A ta? - Janine zdjęła z wieszaka długą, czerwoną suknię. Góra była koronkowa, a od talii materiał spływał delikatnie do ziemi. Po prawej było rozcięcie do połowy uda.
Przyjrzałam się kreacji, ale po chwili potrząsnęłam głową. To jeszcze nie było to, czego szukałam.
Mama przewróciła oczami i odwiesiła sukienkę z powrotem. Czułam, że mimo wszystko zaczyna tracić cierpliwość. Od ponad godziny tkwiłyśmy w tym sklepie i szukałyśmy odpowiedniej sukienki.
Już miałam zrezygnować, kiedy ją zobaczyłam. Dosłownie słyszałam, jak mnie woła.
Niemal podbiegłam do wieszaka, zdjęłam sukienkę i pognałam do przymierzalni.
Założyłam suknię na siebie i obejrzałam się w lustrze. Ten, kto ją uszył, chyba nie pochodzi z tego świata. Materiał był błękitny, jednak ledwo było go widać przez tysiące, jeśli nie miliony maleńkich diamencików. Były dosłownie wszędzie. Z daleka wyglądała, jakby była zrobiona tylko z nich, jakby w ogóle nie było tu materiału. Dekolt nie był ani za głęboki, ani za wysoki. Niemal całe plecy były odkryte. Długie rękawy zwieńczone zostały trójkątem z pierścieniem na końcu, w który wsadzało się środkowy palec. Kiedy się obracałam, diamenciki lśniły jak tysiąc gwiazd na nocnym niebie. Zupełnie, jakby ktoś pozdejmował gwiazdeczki i nałożył je na materiał.
Nie mogłam się napatrzyć. Każdemu ruchowi towarzyszył cichutki szmer ocierających się klejnotów. Tak, to była moja sukienka. To jej szukałam.
Wyszłam z przymierzalni, aby pokazać się mamie. Ta, zanim zdołała się odezwać, otworzyła szeroko oczy i wpatrywała się we mnie z rozdziawioną buzią. Obróciłam się raz, a diamenciki zalśniły odbijając światła lamp.
- Wspaniała, prawda? - Bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
- Wspaniała to mało powiedziane. To prawdziwe cudo! - Janine podeszła do mnie i przejechała delikatnie dłonią po klejnocikach.
Uśmiechnęłam się tylko i wróciłam za kotarę, aby się przebrać. Przy okazji sprawdziłam cenę sukienki. Cóż, może i nie należała do najtańszych, ale z majątkiem mojego ojca było mnie stać na setki takich sukienek.
Kupiłam jeszcze śliczną, zgrabną tiarę. Postanowiłam zostać królową balu. Dokupiłam także długie kolczyki z brylancikami, parę ozdobnych szpil do włosów, błękitną kopertówkę i buty na wysokim obcasie, które też wyglądały, jakby całe zrobione były z tysięcy klejnotów. Skorzystałam z okazji i kupiłam jeszcze trochę pasujących do kreacji kosmetyków.
To były chyba najdroższe zakupy w moim życiu, ale jak szaleć to szaleć. Ojciec i tak nie zwróci na to uwagi, skoro co jakiś czas kupuje coraz to nowsze auta. Cena moich zakupów to pikuś z cenami jego pojazdów.
***
Wróciłyśmy do domu w dobrym humorze. Ze zdziwieniem odkryłam, że Abe również ciągle się uśmiecha. Nie wiedziałam, czy udało mu się coś w pracy, czy może kupił kolejny samochód. Jednak nie miałam zamiaru pytać; prędzej czy później i tak się dowiem.
Schowałam swoje nowe nabytki w pokoju, po czym zeszłam na parter. Nigdzie jednak nie mogłam znaleźć Dymitra.
- Puściłem go dzisiaj szybciej do domu - oznajmił nadal z uśmiechem Abe, kiedy po raz dziesiąty przeszłam przez salon. Uniosłam brwi i przystanęłam.
- Och. - Tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić. Trochę się rozczarowałam. Miałam nadzieję, że spędzimy razem resztę dnia... Jednak niczego nie dałam po sobie poznać. Wzruszyłam tylko ramionami i wróciłam do swojego pokoju.
***
W poniedziałek w szkole coś mi nie pasowało. Przez pierwsze parę lekcji nie mogłam ustalić, co to takiego, jednak już w południe uzyskałam odpowiedź. Jesse wpatrywał się ciągle we mnie... z wściekłością? Strachem? A może jednym i drugim? Postanowiłam go zignorować. Chyba nie chciałam wiedzieć, co wymyślił tym razem.
Razem z Lissą udałyśmy się na lunch. Christian rozchorował się w sobotę, przez co miałam teraz przyjaciółkę tylko dla siebie. Masona i Eddiego również nie było, gdyż pojechali na zawody sportowe. Poniekąd cieszyłam się, że spędzę choć trochę czasu sam na sam z Lissą.
Siedziałyśmy przy stoliku i rozmawiałyśmy o najbliższej kartkówce z chemii, zajadając pyszną sałatkę owocową. Rzadko kiedy udawało się przechwycić w stołówce jakieś dobre jedzenie. W pewnym momencie podszedł do nas Jesse.
- Ty - warknął, celując we mnie palcem. Lissa już chciała stanąć w mojej obronie, jednak oparłam łokcie na blacie i brodę na dłoniach, udając zimną obojętność.
- Jesse, nie mam najmniejszej ochoty z tobą dyskutować - odparłam, nie patrząc na niego.
W odpowiedzi usłyszałam cichy warkot.
- Więc stąd macie tyle szmalu, tak? - Jego głos lekko drżał. Użyłam całej siły woli, aby zachować obojętny wyraz twarzy. O czym on mówił?
- Nie wiem, co ty tam sobie wymyśliłeś, ale nie chcę cię słuchać - rzuciłam, machając dłonią na znak, że ma odejść. Jednak chłopak nie ruszył się z miejsca.
- Kto by pomyślał, że taka rodzina zarabia dzięki kontaktom z bandytami. Ale z drugiej strony jak uczciwie można zarobić tyle pieniędzy? A może twój ojczulek jest szefem tego gangu, co?
Wyszczerzyłam niebezpiecznie zęby. Jak on śmiał?!
- Chyba coś ci się przyśniło. Zostaw mojego ojca w spokoju - warknęłam.
Kąciki jego ust powędrowały w górę.
- Czyli mam rację. Twój ojciec jest przestępcą! Nie, szefem grupy przestępczej!
Zerwałam się na równe nogi.
- To porządny, uczciwy człowiek interesu. Weź ty się pizdnij w łeb, pajacu. Nie dam oczerniać mojego ojca!
Po tych słowach złapałam szklankę z wodą i wylałam jej zawartość na Jessego. Nie czekając na reakcję, razem z Lissą opuściłyśmy stołówkę.
***
Weszłam zmarznięta do domu. Temperatura cały czas malała i sypało coraz więcej śniegu. Nos miałam różowy od zimna, policzki zarumienione, a uszy czerwone. Chuchnęłam na dłonie i potarłam je. Zauważyłam, że w gabinecie ojca pali się światło. Postanowiłam go zagadnąć. Nie wiem czemu, ale słowa Jessego nie dawały mi spokoju.
Weszłam do pomieszczenia. Abe siedział przy biurku i pił kawę.
- Co tam, córeczko? - spytał, podnosząc na mnie wzrok. Rozpostarł się wygodnie na krześle i upił łyk gorącego napoju.
- Tato... Załatwiasz jakieś czarne interesy? - spytałam. Dopiero wypowiedziane na głos zabrzmiało głupio. Gdyby nie fakt, że i tak byłam już zarumieniona, spłonęłabym na oczach ojca.
Abe tylko uśmiechnął się niewinnie.
- Oczywiście, że nie, córcia. Jestem porządnym, uczciwym człowiekiem interesu.
Miałam ochotę parsknąć śmiechem, słysząc własne słowa. Poczułam ulgę, że ojciec nie zaczął na mnie wrzeszczeć, że podejrzewam go o coś takiego.
___________________________________________________________________________
TAK! Wracamy! Wiemy, że długo nas nie było, przepraszamy za to, ale teraz jesteśmy. Mamy nadzieję, że wrócicie i będziecie czytać dalsze losy Romitri. Rozdziały będą... jak będą to będą😂😅 W wakacje nie łatwo pisać codziennie. Zobaczymy jak pozwoli nam czas. Pamiętajcie że kochamy was. Miłych wakacji 💖💖💖
- Spokojnie, Rose. Możemy zrobić kolejną pizzę kiedy tylko zechcesz - zaśmiał się, kiedy niemal wyrwałam mu kawałek z ręki.
- Ale ja chcę akurat tą pizzę - wyjaśniłam, wgryzając się w ostatnią już część dania.
- A co ja ci poradzę, że prawie całą zjadłaś? - spytał z uśmiechem.
Udałam oburzenie.
- Ja? A ty to niby tylko patrzyłeś?
Dymitr uniósł jedną brew. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Jego wzrok przyciągał, tonęłam w jego oczach, byłam teraz więźniem jego spojrzenia i nic nie mogło mnie już uratować.
- Uważasz, że nie powinienem był jej jeść?
Jego łagodny, aksamitny głos wyrwał mnie z zamyślenia. Otrząsnęłam się.
- Nie, oczywiście, że nie! Nie mam zamiaru cię tu głodzić - zachichotałam. - Po prostu mi smakuje i mam ochotę na więcej - powiedziałam, kończąc jeść.
Wzięliśmy swoje talerze i włożyliśmy je do zmywarki. Oparłam się o blat i spojrzałam na Rosjanina. Przechyliłam lekko głowę. Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale Dymitr mnie ubiegł.
- Niedługo masz studniówkę, prawda? - zagadnął.
Skinęłam głową.
- Wiesz już, jak to będzie wyglądać? - spytał. Naprawdę był ciekaw.
Odrzuciłam włosy do tyłu.
- Jutro jadę kupić jakąś sukienkę i buty - wzruszyłam ramionami.
- Ktoś już cię zaprosił?
- Nie - pokręciłam głową. - Wiesz, miałam iść z Jessem, ale w tej sytuacji... Spytam Eddiego. Raczej też nie ma pary, więc pójdziemy jako przyjaciele.
Ostatnio się nad tym zastanawiałam. Kiedy jeszcze chodziłam z Jessem, nie było wątpliwości, że pójdziemy razem. Jednak po zerwaniu zostałam bez pary. Wiedziałam, że Eddie żadnej dziewczyny jeszcze nie zaprosił, a trzyma się z naszą paczką, więc nie będzie miał nic przeciwko pójścia ze mną.
- Najbardziej przeraża mnie to, że będę musiała tańczyć - oświadczyłam.
- Nie lubisz, czy nie umiesz? - zapytał Dymitr.
Westchnęłam.
- I nie lubię, i nie umiem. Czasem na jakichś rodzinnych uroczystościach tańczyłam z tatą. Tylko on jeden znosi to, że depczę mu po stopach - zaśmiałam się.
Jestem marzycielką i często wyobrażałam sobie, że jestem na balu, albo na własnym weselu i tańczę z jakimś mega przystojnym mężczyzną. Suniemy po parkiecie, a wszyscy się nam przyglądają i nam zazdroszczą takiego talentu... Dzisiaj wiem, że to nierealne.
- Na pewno nie jest tak źle jak mówisz - stwierdził Rosjanin.
- Masz racje, jest dużo gorzej - przyznałam z szerokim uśmiechem.
Dymitr wzruszył ramionami.
- Skoro tak twierdzisz. Ale nie musisz się bać, przecież nauczą was poloneza, albo walca... Zależy co wybiorą.
Wydęłam usta niezadowolona.
- Nie lubię tańczyć - jęknęłam. - To moja najsłabsza strona.
Tym razem to Rosjanin przechylił głowę, skanując mnie spojrzeniem. Poczułam, że zaczynam się rumienić. Szlag.
Zwiesiłam głowę, próbując zakryć twarz włosami.
- A ja uważam, że jeżeli trochę poćwiczysz i przyłożysz się, gdy będą was uczyć, będziesz tańczyć lepiej od swoich rówieśników - powiedział powoli. Jego głos był niski, lekko zachrypnięty. Przeszły mnie dreszcze. Jeszcze nikt nigdy nie działał na mnie tak jak on. To było wręcz przerażające.
- Chyba za bardzo we mnie wierzysz - zaśmiałam się.
Dymitr posłał mi jeden z tych swoich uroczych uśmiechów, które tak pokochałam. Przeczesałam włosy palcami.
- To co teraz robimy? - spytałam.
Przez chwilę Rosjanin przyglądał mi się, a ja poczułam, że robi mi się gorąco. To zdecydowanie nie jest normalna reakcja z mojej strony. Jeszcze na nikogo nie reagowałam tak, jak na niego. Nawet na Jessego zanim ze sobą zaczęliśmy chodzić. I pomyśleć, że wtedy uważałam go za idealnego kandydata na chłopaka...
- Nie wiem jak ty, ale ja powinienem trochę tu posprzątać... - zaczął Dymitr, ale natychmiast mu przerwałam.
- Z chęcią ci pomogę! Powiedz tylko co mam robić - uśmiechnęłam się szeroko.
Dymitr uniósł brew. W jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia.
- Od kiedy jesteś taka chętna do sprzątania? - spytał.
Skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Hej, już to przerabialiśmy, towarzyszu - rzuciłam, udając powagę.
- Dobrze, dobrze. Możesz mi pomóc, tylko nie wylewaj już więcej wody, zgoda? - spojrzał na mnie znacząco. Zmrużyłam oczy.
- Rozumiem, że nie dasz mi żyć - westchnęłam. - Okej, zero zabawy, kiedy sprzątamy, rozumiem.To co mam robić?
***
Kiedy rodzice wrócili do domu, mieliśmy już wszystko sprzątnięte. Oczywiście nie obyło się bez wygłupów, ale niczego nie rozlałam ani nie pobrudziłam.
Dymitr zrobił szybko obiad, a ja stałam z boku i go dopingowałam. Raz po raz wybuchaliśmy śmiechem. Wtem usłyszałam, jak otwierają się drzwi. Dobiegł nas śmiech moich rodziców. Naraz przypomniało mi się, że jadę dzisiaj z mamą na zakupy. Miałam w planach kupić najpiękniejszą sukienkę na studniówkę, jaką świat widział.
***
- A ta? - Janine zdjęła z wieszaka długą, czerwoną suknię. Góra była koronkowa, a od talii materiał spływał delikatnie do ziemi. Po prawej było rozcięcie do połowy uda.
Przyjrzałam się kreacji, ale po chwili potrząsnęłam głową. To jeszcze nie było to, czego szukałam.
Mama przewróciła oczami i odwiesiła sukienkę z powrotem. Czułam, że mimo wszystko zaczyna tracić cierpliwość. Od ponad godziny tkwiłyśmy w tym sklepie i szukałyśmy odpowiedniej sukienki.
Już miałam zrezygnować, kiedy ją zobaczyłam. Dosłownie słyszałam, jak mnie woła.
Niemal podbiegłam do wieszaka, zdjęłam sukienkę i pognałam do przymierzalni.
Założyłam suknię na siebie i obejrzałam się w lustrze. Ten, kto ją uszył, chyba nie pochodzi z tego świata. Materiał był błękitny, jednak ledwo było go widać przez tysiące, jeśli nie miliony maleńkich diamencików. Były dosłownie wszędzie. Z daleka wyglądała, jakby była zrobiona tylko z nich, jakby w ogóle nie było tu materiału. Dekolt nie był ani za głęboki, ani za wysoki. Niemal całe plecy były odkryte. Długie rękawy zwieńczone zostały trójkątem z pierścieniem na końcu, w który wsadzało się środkowy palec. Kiedy się obracałam, diamenciki lśniły jak tysiąc gwiazd na nocnym niebie. Zupełnie, jakby ktoś pozdejmował gwiazdeczki i nałożył je na materiał.
Nie mogłam się napatrzyć. Każdemu ruchowi towarzyszył cichutki szmer ocierających się klejnotów. Tak, to była moja sukienka. To jej szukałam.
Wyszłam z przymierzalni, aby pokazać się mamie. Ta, zanim zdołała się odezwać, otworzyła szeroko oczy i wpatrywała się we mnie z rozdziawioną buzią. Obróciłam się raz, a diamenciki zalśniły odbijając światła lamp.
- Wspaniała, prawda? - Bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
- Wspaniała to mało powiedziane. To prawdziwe cudo! - Janine podeszła do mnie i przejechała delikatnie dłonią po klejnocikach.
Uśmiechnęłam się tylko i wróciłam za kotarę, aby się przebrać. Przy okazji sprawdziłam cenę sukienki. Cóż, może i nie należała do najtańszych, ale z majątkiem mojego ojca było mnie stać na setki takich sukienek.
Kupiłam jeszcze śliczną, zgrabną tiarę. Postanowiłam zostać królową balu. Dokupiłam także długie kolczyki z brylancikami, parę ozdobnych szpil do włosów, błękitną kopertówkę i buty na wysokim obcasie, które też wyglądały, jakby całe zrobione były z tysięcy klejnotów. Skorzystałam z okazji i kupiłam jeszcze trochę pasujących do kreacji kosmetyków.
To były chyba najdroższe zakupy w moim życiu, ale jak szaleć to szaleć. Ojciec i tak nie zwróci na to uwagi, skoro co jakiś czas kupuje coraz to nowsze auta. Cena moich zakupów to pikuś z cenami jego pojazdów.
***
Wróciłyśmy do domu w dobrym humorze. Ze zdziwieniem odkryłam, że Abe również ciągle się uśmiecha. Nie wiedziałam, czy udało mu się coś w pracy, czy może kupił kolejny samochód. Jednak nie miałam zamiaru pytać; prędzej czy później i tak się dowiem.
Schowałam swoje nowe nabytki w pokoju, po czym zeszłam na parter. Nigdzie jednak nie mogłam znaleźć Dymitra.
- Puściłem go dzisiaj szybciej do domu - oznajmił nadal z uśmiechem Abe, kiedy po raz dziesiąty przeszłam przez salon. Uniosłam brwi i przystanęłam.
- Och. - Tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić. Trochę się rozczarowałam. Miałam nadzieję, że spędzimy razem resztę dnia... Jednak niczego nie dałam po sobie poznać. Wzruszyłam tylko ramionami i wróciłam do swojego pokoju.
***
W poniedziałek w szkole coś mi nie pasowało. Przez pierwsze parę lekcji nie mogłam ustalić, co to takiego, jednak już w południe uzyskałam odpowiedź. Jesse wpatrywał się ciągle we mnie... z wściekłością? Strachem? A może jednym i drugim? Postanowiłam go zignorować. Chyba nie chciałam wiedzieć, co wymyślił tym razem.
Razem z Lissą udałyśmy się na lunch. Christian rozchorował się w sobotę, przez co miałam teraz przyjaciółkę tylko dla siebie. Masona i Eddiego również nie było, gdyż pojechali na zawody sportowe. Poniekąd cieszyłam się, że spędzę choć trochę czasu sam na sam z Lissą.
Siedziałyśmy przy stoliku i rozmawiałyśmy o najbliższej kartkówce z chemii, zajadając pyszną sałatkę owocową. Rzadko kiedy udawało się przechwycić w stołówce jakieś dobre jedzenie. W pewnym momencie podszedł do nas Jesse.
- Ty - warknął, celując we mnie palcem. Lissa już chciała stanąć w mojej obronie, jednak oparłam łokcie na blacie i brodę na dłoniach, udając zimną obojętność.
- Jesse, nie mam najmniejszej ochoty z tobą dyskutować - odparłam, nie patrząc na niego.
W odpowiedzi usłyszałam cichy warkot.
- Więc stąd macie tyle szmalu, tak? - Jego głos lekko drżał. Użyłam całej siły woli, aby zachować obojętny wyraz twarzy. O czym on mówił?
- Nie wiem, co ty tam sobie wymyśliłeś, ale nie chcę cię słuchać - rzuciłam, machając dłonią na znak, że ma odejść. Jednak chłopak nie ruszył się z miejsca.
- Kto by pomyślał, że taka rodzina zarabia dzięki kontaktom z bandytami. Ale z drugiej strony jak uczciwie można zarobić tyle pieniędzy? A może twój ojczulek jest szefem tego gangu, co?
Wyszczerzyłam niebezpiecznie zęby. Jak on śmiał?!
- Chyba coś ci się przyśniło. Zostaw mojego ojca w spokoju - warknęłam.
Kąciki jego ust powędrowały w górę.
- Czyli mam rację. Twój ojciec jest przestępcą! Nie, szefem grupy przestępczej!
Zerwałam się na równe nogi.
- To porządny, uczciwy człowiek interesu. Weź ty się pizdnij w łeb, pajacu. Nie dam oczerniać mojego ojca!
Po tych słowach złapałam szklankę z wodą i wylałam jej zawartość na Jessego. Nie czekając na reakcję, razem z Lissą opuściłyśmy stołówkę.
***
Weszłam zmarznięta do domu. Temperatura cały czas malała i sypało coraz więcej śniegu. Nos miałam różowy od zimna, policzki zarumienione, a uszy czerwone. Chuchnęłam na dłonie i potarłam je. Zauważyłam, że w gabinecie ojca pali się światło. Postanowiłam go zagadnąć. Nie wiem czemu, ale słowa Jessego nie dawały mi spokoju.
Weszłam do pomieszczenia. Abe siedział przy biurku i pił kawę.
- Co tam, córeczko? - spytał, podnosząc na mnie wzrok. Rozpostarł się wygodnie na krześle i upił łyk gorącego napoju.
- Tato... Załatwiasz jakieś czarne interesy? - spytałam. Dopiero wypowiedziane na głos zabrzmiało głupio. Gdyby nie fakt, że i tak byłam już zarumieniona, spłonęłabym na oczach ojca.
Abe tylko uśmiechnął się niewinnie.
- Oczywiście, że nie, córcia. Jestem porządnym, uczciwym człowiekiem interesu.
Miałam ochotę parsknąć śmiechem, słysząc własne słowa. Poczułam ulgę, że ojciec nie zaczął na mnie wrzeszczeć, że podejrzewam go o coś takiego.
___________________________________________________________________________
TAK! Wracamy! Wiemy, że długo nas nie było, przepraszamy za to, ale teraz jesteśmy. Mamy nadzieję, że wrócicie i będziecie czytać dalsze losy Romitri. Rozdziały będą... jak będą to będą😂😅 W wakacje nie łatwo pisać codziennie. Zobaczymy jak pozwoli nam czas. Pamiętajcie że kochamy was. Miłych wakacji 💖💖💖

Subskrybuj:
Posty (Atom)