poniedziałek, 29 stycznia 2018

Rozdział 25

DYMITR

Włożyłem klucz do zamka i przekręciłem go. Otworzyłem po cichu drzwi, wyjąłem klucz, a następnie wszedłem do mieszkania. Zdjąłem kurtkę i buty, po czym zajrzałem do małego saloniku. Karolina siedziała na kanapie i zaplatała Zoji dwa warkoczyki. Sonia siedziała koło niej. W rękach trzymała jakieś kolorowe czasopismo. Wiktoria leżała na podłodze przed kanapą z zeszytami i podręcznikami. Nigdzie nie widziałem mamy i Pawki.
- Dimka! - Wiktoria zerwała się z miejsca i podbiegła do mnie. Wskoczyła na mnie, śmiejąc się.
- Hej. Co tam? - spytałem, odstawiając ją na ziemię.
- Czekałam na ciebie wczoraj! Chciałam, żebyś mi pomógł z matematyką - skrzyżowała ramiona i obrzuciła mnie urażonym spojrzeniem.
- Przepraszam, ale musiałem zostać u pana Mazura - powiedziałem, idąc do kuchni. Wiktoria szła za mną.
- Nie lubię go. Myśli, że jak ma pieniądze, to może wszystko? My też chcemy z tobą spędzać czas.
- Wiem. A tak nawiasem mówiąc, pan Mazur nie wiedział nic o tym, że zostaję w jego willi na noc.
- Nie? - spytała nastolatka podejrzliwie. - To czemu nie wróciłeś?
Westchnąłem.
- To była... wyjątkowa sytuacja.
- Jaka?
- Wiktoria, nie musisz wszystkiego wiedzieć - powiedziałem, uśmiechając się przepraszająco. Wszedłem do kuchni. Mama stała przy kuchence i mieszała coś w garnku.
- Cześć, mamo - podszedłem do kobiety i zajrzałem jej przez ramię. - Co robisz?
- Oh, Dimka, wróciłeś już, jak dobrze. Ugotowałam twoją ulubioną zupę.
- Nie musiałaś - odpowiedziałem.
- Musiałam. Miałeś zjeść wczoraj, ale nie wróciłeś do domu. Odgrzana nie smakuje już tak jak świeża, ale musisz to znieść.
Do kuchni wbiegła Zoja. Złapała mnie za rękę i pociągnęła w dół.
- Wuja, pobawisz się ze mną? - spytała, skacząc.
Uśmiechnąłem się.
- Dobrze. Tylko zjem kolację, okej?
- Okej! - wykrzyknęła i wróciła do saloniku.
Mama westchnęła, nalewając zupę do miski.
- Oj, Dimka, Dimka, przemęczasz się - powiedziała, stawiając naczynie na stole. Usiadłem i zabrałem się za kolację.
- Nie sądzę - odpowiedziałem. Mama usiadła naprzeciwko mnie.
- Od rana do wieczora pracujesz, a jeszcze zawsze coś robisz w domu. Powinieneś wrócić z pracy i odpoczywać.
Wzruszyłem ramionami.
- Podoba mi się tak, jak jest - stwierdziłem.
- Wyspałeś się chociaż? Czy nie dali ci spać?
- Wyspałem się, spokojnie - uśmiechnąłem się.
Dokończyłem szybko jeść zupę, po czym wstałem i umyłem miskę.
- Dziękuję, było pyszne.
Gdy tylko wyszedłem z kuchni, dopadła mnie Zoja.
- Chodź, wuja! - pociągnęła mnie w stronę sypialni. Poszedłem za nią.
- W co chcesz się bawić? - spytałem.

ROSE

Zapukałam do gabinetu ojca i weszłam. Jak zwykle siedział nad jakimiś papierami. Uniósł głowę i spojrzał na mnie z uśmiechem. Oparł się wygodnie o oparcie fotela.
- Co tam, córcia?
- I jak, przemyślałeś to z wigilią?- uśmiechnęłam się uroczo.
Westchnął i przetarł twarz.
- Rose, naprawdę nie sądzę...
- Ja naprawdę nie chcę tam jechać- przerwałam mu. - Już bym wolała siedzieć w bunkrze niż tam. Pod warunkiem, że dasz mi net.
- Nie zostawię cię tu samej.
- To wynajmij ochroniarzy.
- To nie takie proste. Dzwoniłem do firmy ochroniarskiej i mogą zacząć dopiero po świętach.
- A Steve? On nigdy nic nie robi w święta. Naprawdę, jeśli mnie kochasz, to nie każ mi tam jechać. Bo własnoręcznie ich uduszę i zakopię nad rzeką.
- No dobrze, dobrze, zostań- skapitulował.- Ale jeśli coś wywiniesz, to był ostatni raz.
- Dziękuję!- rzuciłam się mu na szyję.
- No już dobrze, już dobrze - zaśmiał się i poklepał mnie po plecach.
Po chwili się od niego odsunęłam, ale jeszcze nie wyszłam.
- Wiesz...- powiedziałam powoli.- Mam jeszcze jedną sprawę.
- Tak?
- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale rodzina Dymitra żyje w bardzo złych warunkach...
- Wiem - westchnął.
- Naprawdę?- zdziwiłam się.
- Och, Rose. Bardzo mi zależy na bezpieczeństwie rodziny, dlatego zawsze sprawdzam pracowników.
- I to jest właśnie ta sprawa- zagryzłam wargę, przystępując z nogi na nogę. Miałam wielką nadzieję, że się zgodzi...

***

Rano coś nie pasowało mi w pokoju. Siedziałam zaspana na łóżku i próbowałam ustalić co to takiego. Po chwili już wiedziałam. Przez okno wpadały promienie słońca. Wyjrzałam za okno i od razu się rozbudziłam.
Szybko przebrałam się w ciepłe ubrania, zaplotłam włosy w warkocza i zbiegłam radośnie na parter. Rodzice siedzieli w jadalni przy śniadaniu, przeglądając gazety i inne papiery. Usiadłam na swoje miejsce i zaczęłam jeść kanapkę z szynką, sałatą i pomidorem.
- Rose, jadę jutro na zakupy - powiedziała mama. - Chcesz jechać ze mną?
Zastanowiłam się chwilę.
- Okej. Może kupię sobie jakąś sukienkę na studniówkę?
- Możemy kupić też buty, jeżeli będziesz chciała.
- Chyba będę chciała - odpowiedziałam z uśmiechem.
Zauważyłam, że Abe jest w dobrym humorze.
- A co ty, tato, taki wesoły? - spytałam, biorąc łyk herbaty.
- Widzisz, córcia, czasem ma się taki lepszy dzień - powiedział niemal śpiewająco. Spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Tylko lepszy dzień?
- Lepszy dzień, lepsze samopoczucie, wszystko lepsze - odpowiedział, zerkając w gazetę.
Dopiłam herbatę i poczekałam, aż rodzice zjedli śniadanie. Poszli do pracy, a ja zebrałam naczynia i weszłam do kuchni. Dymitr siedział przy wysepce kuchennej i rozmawiał z kimś przez telefon.
Odstawiłam naczynia do zmywarki, oparłam się o blat i pomachałam mu. Rosjanin uśmiechnął się i mi odmachał. Rozłączył się, a następnie schował komórkę.
- Masz coś dzisiaj w planach? - spytał, wstając.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nic a nic - odparłam. - A co?
- Pomyślałem, że może miałabyś ochotę wybrać się na łyżwy - uśmiechnął się uroczo. Zauważyłam, że bardzo często się uśmiecha.
- Wiesz, z chęcią bym poszła, ale nie umiem za dobrze jeździć - powiedziałam powoli.
- To przecież żaden problem. Nauczysz się.
- Skoro tak mówisz... To chodźmy. - Odepchnęłam się od blatu i ruszyłam w stronę korytarza. W progu stanęłam i spojrzałam na Dymitra. - Weź pieniądze ze szkatułki.
Dymitr zmarszczył brwi.
- Ale to...
- Pieniądze ojca. Nawet nie zauważy, że zniknie dycha czy dwie. - Uśmiechnęłam się i poszłam do korytarza.
Założyłam kurtkę, szalik, czapkę i buty, a potem sięgnęłam po rękawiczki. Poczekałam na Dymitra. Kiedy też się ubrał, wyszliśmy na dwór.
- Śnieg! - spojrzałam w niebo na spadające płatki białego puchu. Kocham śnieg. Zamknęłam oczy.
Po chwili poczułam zimne dłonie na policzkach. Odskoczyłam jak oparzona.
- O nie! - wycelowałam w Dymitra palcem. - Wybij to sobie z głowy. Nie pójdę na łyżwy, jeżeli będę mokra!
Rosjanin uśmiechnął się chytrze.
- Znowu będziesz mokra? - spytał.
Zmrużyłam oczy. Podeszłam do niego i złapałam za rękę. Pociągnęłam go w stronę furtki.
- Chodźmy już - zażądałam.
Wyszliśmy na chodnik i ruszyliśmy na lodowisko, które było niedaleko. Zwróciłam się do Dymitra.
- A ty co, tak zimno i bez czapki? Jeszcze się przeziębisz.
- Uwierz mi, nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem chory - powiedział ze śmiechem.
Spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Niemożliwe - rzuciłam. - Przecież jest mróz! Na pewno będziesz chory.
- Na Syberii jest zimniej - odpowiedział z rozbawieniem.
- Syberia to druga Antarktyda - oznajmiłam ze wzruszeniem ramion.
- Tak sądzisz? - spytał, śmiejąc się.
- Nie sądzę. Ja to wiem - uśmiechnęłam się dumnie.
Po chwili byliśmy już na lodowisku. Na szczęście była tam tylko garstka ludzi. Wypożyczyliśmy łyżwy, założyliśmy je i powoli weszliśmy na lód. Od razu złapałam się barierki.
- Spróbuj się śmiać, jeżeli się przewrócę, to pożałujesz - powiedziałam poważnie, patrząc na Dymitra. Rosjanin uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
- Jasne.
Skinęłam głową.
- Świetnie. No to chodź - złapałam go za dłoń i pociągnęłam za sobą.
Sunęliśmy po lodzie ramię w ramię.
- Mówiłaś, że nie umiesz dobrze jeździć - zauważył Dymitr.
Uśmiechnęłam się.
- Bo nie umiem. Nie umiem jeździć tyłem, na jednej nodze, nie zrobię przeplatanki i w ogóle.
- Rozumiem.
Pokonaliśmy parę metrów, po czym nagle skręciłam w stronę barierki. Za nią znajdowała się mała zaspa śniegu. Oparłam się i poczekałam na Dymitra. Kiedy Rosjanin pojawił się koło mnie, rzuciłam w niego śniegiem. Zaśmiałam się cicho.
Mężczyzna pozbył się śniegu z twarzy i spojrzał na mnie, unosząc jedną brew. Wtedy złapał mnie za ramiona i lekko popchnął. Nim się obejrzałam, leżałam na lodzie. Dymitr stał nade mną ze śmiechem.
Skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Miałeś się nie śmiać! - przypomniałam.
Rosjanin powstrzymał kolejną falę śmiechu.
- Tak jakoś wyszło - wzruszył ramionami, po czym wyciągnął rękę w moją stronę.
Złapałam jego dłoń i wstałam.
Po godzinie zeszliśmy z lodu, oddaliśmy łyżwy i ruszyliśmy w stronę willi. Zatrzymałam się, kiedy mijaliśmy pewną kawiarnię.
- A może napijemy się czegoś ciepłego? - spytałam.
- Jeżeli chcesz, to czemu nie - uśmiechnął się.
Weszliśmy do kawiarni. W środku było ciepło, pachnąco i przytulnie. Przy jednym stoliku siedziała zapatrzona w siebie para. Reszta miejsc była wolna.
Wnętrze było we wszystkich odcieniach brązu i żółci. Na stolikach stały pachnące róże, a na ścianach wisiały obrazy, przedstawiające słodkie pieski i kotki. Nad każdym stolikiem wisiała niewielka lampa, rzucająca delikatną poświatę. Można było usiąść albo w wygodnych, dużych fotelach, lub na kanapach z kilkoma poduszkami.
Podeszliśmy do lady, przy której stała niska szatynka z czerwonymi ustami i okularami w czarnych oprawkach na nosie. Była ubrana w białą koszulę i czarną spódniczkę.
- Dzień dobry. Co podać? - spytała, uśmiechając się.
- Dzień dobry. Ja poproszę... gorącą czekoladę - odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
Kobieta zapisała zamówienie w notatniku.
- Dobrze. Co dla pana? - zapytała, spoglądając na Dymitra.
- A ja wezmę cafe latte.
- Okej... To wszystko?  Może zechcą państwo do napojów jakieś ciasto lub ciasteczka?
- Nie, dziękujemy - odpowiedzieliśmy.
Zapłaciliśmy za zamówienie i poczekaliśmy na napoje. Podczas, gdy kobieta je przygotowywała, rozejrzałam się za wygodnym miejscem.
Wzięliśmy swoje kubki, po czym poprowadziłam nas do wypatrzonego stolika. Usiadłam wygodnie w fotelu i poczekałam, aż Dymitr usiądzie naprzeciwko mnie. Zdjęłam kurtkę, czapkę oraz szalik. Chwyciłam kubek w dłonie. Rozkoszowałam się przyjemnym ciepłem, obserwując ukradkiem Dymitra. Rosjanin zdjął kurtkę, a następnie podniósł do ust swój kubek i wziął łyk kawy. Zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek będę mogła posmakować jego ust...

niedziela, 28 stycznia 2018

Rozdział 24

W tym czasie, kiedy ja wybierałam film, Dymitr zrobił popcorn. Usiedliśmy sobie wygodnie na kanapie i zaczęliśmy oglądać horror. Pierwszy nie był wcale straszny. Nic mnie szczególnie nie przestraszyło, ale spodobała mi się atmosfera, panująca w filmie. Tak bardzo spodobało mi się takie spędzanie czasu z Dymitrem, że stwierdziliśmy, iż obejrzymy coś jeszcze.
I tak udało nam się obejrzeć cztery horrory. Muszę przyznać, że dwa ostatnie nieźle mnie przestraszyły i nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam chować twarz w ramię Dymitra. Rosjanin śmiał się za każdym razem, kiedy się wzdrygałam, krzyczałam, lub zakrywałam twarz, co trochę rozluźniało atmosferę.
Zawsze, kiedy jakiś horror okazywał się straszny, zaczynałam wszystko komentować. Na przykład, kiedy nagle na ekranie pojawiała się twarz potwora, mówiłam coś w stylu: " Ale ma krzywy nos", czy "Strasznie zniekształcili mu prawy policzek". Z tego Dymitr również się śmiał.
Gdy skończyliśmy nasz mały maraton filmowy, nawet nie ruszyłam się, żeby wyłączyć telewizor. Uczepiłam się Rosjanina i nie chciałam go puścić. W końcu Dymitr objął mnie ramieniem. Cały się trząsł ze śmiechu.
- Spokojnie, to tylko filmy. Wymyślone. Nic takiego nie miało miejsca - mówił.
Wywróciłam oczami.
- Jasne. A ten napis "Oparte na faktach"? To też jest wymyślone?
- Tylko jeden był oparty na faktach.
- Tak, ten najgorszy! Już nigdy w życiu nie zostanę sama w domu! Nigdy!
Wstałam i wyłączyłam telewizor. Dymitr wziął pustą już miskę i poszedł ją odnieść do kuchni. Poczekałam sobie na niego, rozglądając się po kątach, czy czasem coś się na mnie nie czai. Rosjanin wrócił do salonu i podszedł do mnie.
- Aż tak się boisz? - spytał, przechylając lekko głowę.
Pokiwałam głową.
- Żebyś wiedział.
I wtedy coś zauważyłam. Na ścianie. Naprzeciwko mnie. Ruszało się.
Pisnęłam i szybo odwróciłam Dymitra tak, że stałam teraz za jego plecami. Podniosłam rękę i pokazałam na ścianę.
- Widzisz? - szepnęłam.
- Co?
- Tam. Siedzi. Duży. Pająk.
Dymitr znowu zaczął się śmiać. Uderzyłam go.
- Nie śmiej się, tylko go zabierz - powiedziałam oburzona.
- Dobrze, dobrze...
Rosjanin podszedł do ściany i... wziął pająka. Czułam, jak z twarzy odpływa mi krew. Zobaczyłam, ja pająk chodzi po dłoni Dymitra, a on nic z nim nie robi, tylko stoi i na niego patrzy.
- No ty chyba sobie żartujesz - powiedziałam słabo.
Dymitr spojrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem.
- Czemu? Zobacz, jaki jest ładny - zaczął do mnie podchodzić z wyciągniętą dłonią.
Krzyknęłam i uciekłam przed nim.
- Zabierz go ode mnie! Fuj!
Dymitr zaczął się śmiać i za mną chodzić.
- Dobra, przepraszam za to wiadro z wodą, tylko zabierz ode mnie tego pająka - jęknęłam płaczliwie. Przysięgam, że zaraz zemdleję. Nie zdziwiłabym się, gdyby Dymitr usiadł koło mnie i poczekał z pająkiem aż się obudzę.
- Przecież ten pajączek nic ci nie zrobił - odpowiedział, robiąc słodkie oczka.
- Ale jest obrzydliwy! Wiesz co to arachnofobia? To lęk przed pająkami. Mam to. Więc zabierz go ode mnie, chyba że chcesz, żebym ci tu zemdlała! - wykrzyknęłam.
- Dobrze, już dobrze. Zabieram go stąd - westchnął, idąc w stronę okna.
Otworzyłam szerzej oczy.
- Co ty robisz?
- Wypuszczam go - powiedział, otwierając okno.
- Co?! Wyrzuć go do toalety! Albo zdepcz i do śmietnika! Przecież on może tu wrócić!
Dymitr położył pająka na parapecie i zamknął okno.
- To żywe stworzonko. Ma takie same prawa do życia jak my.
Przeszły mnie dreszcze.
- Nie. Pająki są włochate i wstrętne.
Rosjanin podszedł do mnie, ale wyciągnęłam rękę, zatrzymując go.
- Nie. Najpierw idź umyj ręce. Potem możesz się do mnie zbliżyć.
Dymitr zachichotał, ale poszedł do łazienki. Po chwili wrócił. Wszedł do salonu w tym samym momencie co Abe.
- Rose, już wiem jak Jesse się tu dostał - powiedział.
Spojrzałam na ojca wyczekująco.
- Steve'owi zniknęły klucze od tylnego wejścia. Młody musiał je ukraść.
Moje serce zabiło szybciej.
- Czy to znaczy, że Jesse nadal ma te klucze?
Abe powoli pokiwał głową.
- Tak, ale spokojnie. Wymienimy zamek.
- Nie da się tego zrobić jeszcze dzisiaj? - spytałam.
- Obawiam się, że już nie. Ale poprosiłem już Steve'a, żeby został na noc i robił obchód. Zgodził się.
Pokiwałam głową. Jakoś mnie to nie przekonało. Steve nie miał szans z Jessem.
- No dobrze - powiedziałam, przygryzając wargę.
Abe uśmiechnął się i wyszedł. Jęknęłam cicho. Dymitr spojrzał na mnie zmartwiony.
- Przecież Jesse z łatwością rozłoży Steve'a na łopatki - westchnęłam zrozpaczona.
- Jeżeli chcesz, mogę z nim zostać - zaproponował, ale pokręciłam głową.
- Nie, już raz spędziłeś noc poza domem. Idź po pracy do rodziny. I tak już dużo dla mnie zrobiłeś. Rodzice będą w domu, Jesse nie będzie chyba taki głupi...
- No dobrze. Ale pamiętaj, wystarczy jeden telefon i jestem tu w parę minut.
Uśmiechnęłam się, zwieszając głowę. Czemu on sprawia, że tak często się rumienię?!
- Czemu się tak o mnie martwisz... i troszczysz... Przecież to w ogóle nie należy do twoich obowiązków.
Przez chwilę Dymitr się zastanawiał.
- Bo jesteś moją przyjaciółką.

JESSE

- Jesse, a gdzie twoja laska? - spytał drwiąco Jake. Miałem ochotę zetrzeć mu z twarzy ten wredny uśmieszek.
- Jake, o co ty się go pytasz? - zaśmiał się Simon. - Przecież on jeszcze jej nie ma. Tamta tak go urządziła, że w Billings już nie znajdzie żadnej dupeczki.
- Aż tak was to bawi? - warknąłem.
Zapadła cisza, która po chwili została przerwana przez śmiechy.
- Może Jane będzie tobą zainteresowana - powiedziała Miley, która siedziała na kolanach Jake'a.
- Nawet małpa jest lepsza od Jane - stwierdziłem z obrzydzeniem.
- Wiesz, wyglądem niezbyt się różni od Rose - stwierdził Simon.
Wzruszyłem ramionami.
- Rose ma bogatych starych. A Jane za chwilę będzie spała pod mostem - warknąłem.
Nigdy nie wybaczę Rose tego, jak mnie upokorzyła. Ani jej kurze domowej, która złamała mi nos.
- Muszę spadać - rzuciłem.
- Już? Truth zaraz przyjedzie z trawką.
Łypnąłem na Simona.
- Palcie sami. Nie mam dzisiaj ochoty.
- Stwierdzam zespół napięcia przedmiesiączkowego - powiedziała Miley. Cała paczka zarechotała. Podszedłem do niej.
- Słuchaj, powiedz coś podobnego jeszcze raz, a...
Jake zerwał się z miejsca.
- Masz coś do mojej dziewczyny? Spadaj stąd, Jesse.
Warknąłem cicho, po czym zawróciłem i odszedłem. Nie chciałem się kłócić z kumplem.
Zaczynało się już robić ciemno. Szedłem szybko chodnikiem. Lampy rozstawione były co dziesięć metrów. Nagle z cienia wyszedł jakiś typek z kapturem na głowie. Wyprostowałem się i dumnie szedłem przed siebie. Facet zastąpił mi drogę.
- Masz jakiś problem? - spytałem.
Musiałem przyznać, mężczyzna był napakowany. Ale może dałbym radę go powalić.
- Mam sprawę - odpowiedział niskim głosem.
Pewnie jakiś diler, pomyślałem. Wtedy z cieni wyszło czterech innych gości. Teraz się przestraszyłem, ale nie dałem po sobie niczego poznać.
- Mów szybko, nie mam czasu - rzuciłem, wkładając ręce do kieszeni.
- Ale my mamy czas.
Wywróciłem oczami i westchnąłem.
- No więc?
Jeden z typków podszedł do mnie i złapał mnie za kołnierz kurtki.
- Hej, hej, spokojnie, rączki przy sobie - powiedziałem, próbując się wyrwać. - Nie wiecie, kim ja jestem?
- Właśnie wiemy.
- Dobra, mówcie czego chcecie i spadajcie. Nie szukam kłopotów.
- Chyba za późno, młody. Już je masz - warknął. - Znasz taki termin jak napaść?
Prychnąłem, ukrywając strach.
- Pewnie, że znam. Każdy chyba zna.
Facet pokiwał głową.
- Właśnie. Słuchaj, chłopaczku. Karma zawsze wraca. Z chęcią zrobilibyśmy tobie to samo co ty ostatnio prawie zrobiłeś.
Zmrużyłem oczy.
- O czym ty mówisz?
- Dobrze wiesz, o czym mówię. Ale nie jestem gejem i raczej mnie to nie kręci - westchnął.
Zacząłem na serio się bać.
- Dobra, ile chcecie kasy? Zapłacę wam, tylko dajcie mi spokój - uniosłem ręce w obronnym geście. Ostatnio jakoś się staczam.
- Nie chcemy twoich marnych kieszonkowych - odpowiedział facet.
- Serio mówię, mam dzianych starych, dam wam ile chcecie - powiedziałem szybko.
- Nie interesują nas pieniądze - rzucił spokojnie. Za spokojnie. Wzdrygnąłem się.
- Dobra... Załatwię wam trawkę. Znam dobrego dilera - uśmiechnąłem się zakłopotany.
- Założę się, że znamy lepszych.
Oblałem się zimnym potem. Co mam im zaoferować, żeby mnie puścili?
- Dobra, chcecie załatwić coś nielegalnie? Pomogę wam - zaśmiałem się histerycznie.
- Cały czas załatwiamy coś nielegalnie.
Zacząłem szybciej oddychać. Mogłem zostać z kumplami. Albo w ogóle nie wychodzić z domu.
- Dobra, bierzemy się do pracy, panowie - rzucił typek.
- Czekajcie, co? - spytałem przerażony.
- Karma wraca młody. Karma. Wraca.
Zaczęli mnie ciągnąć w stronę krzaków, które rosły przy drodze. Dałbym sobie rękę uciąć, że ojciec Rose opierał się o lampę.
- Hej, nie przesadzajmy, tak? - zaśmiałem się. To już raczej przypominało płacz. - Zawsze można to jakoś inaczej załatwić.
- Nie, nie możemy.
Znaleźliśmy się po drugiej stronie krzaków, gdzie nikt z ulicy nie mógł nas zobaczyć.
- Zacznę krzyczeć - powiedziałem.
- Na obrzeżach nikt ci nie pomoże.

ABE

Opierałem się o lampę, czekając, aż chłopcy skończą z gówniarzem. Parę sekund po tym, jak wciągnęli go w krzaki usłyszałem jego krzyki i śmiechy moich pracowników. Sam się zaśmiałem pod nosem.
Od razu, gdy Rose powiedziała mi, co Jesse próbował zrobić, podjąłem decyzję. Młody nie wiedział, z kim zadarł. Od początku, kiedy Rose zaczęła z nim chodzić, jeden z moich pracowników miał go na oku. Każdy, kto kręci się przy kimś z mojej rodziny jest sprawdzany.
Nie trudno było dzisiaj znaleźć Jessego.
Rozkoszowałem się krzykami chłopaka, śmiejąc się pod nosem. Nie było mi go żal. Chciałem mieć pewność, że więcej nie zbliży się do mojej córki.
Nagle zza krzaków prosto na chodnik wypadł Jesse. Spodnie miał opuszczone, koszulę rozpiętą. Złapał spodnie i - jednocześnie je podciągając - zaczął uciekać. To wyglądało komicznie. Wyglądał jak skulony pies.
Zobaczyłem wchodzących w światło latarni moich pracowników.
- Zrobione - rzucił Jared, który jest moją prawą ręką.
- Świetnie, chłopcy - uśmiechnąłem się. - Jutro wam zapłacę.
- Gwarantuję, że chłoptaś będzie miał teraz ból dupy - zaśmiał się.

ROSE

- Używaj częściej łokci - powiedział Dymitr, trzymając mnie mocno w talii. Zaczęliśmy nasze małe lekcje samoobrony. Szło mi fatalnie.
- Mam cię dźgnąć w brzuch? - spytałam z niedowierzaniem.
Przylegałam plecami do torsu Rosjanina. Ta bliskość była oszałamiająca.
- Tak - odpowiedział.
Dymitr udawał mojego oprawcę. Teraz już wiem, dlaczego tak łatwo pokonał tamtych czterech typków. Był niezwykle silny i sprawny fizycznie.
- A czy to cię nie będzie boleć?
- Będziesz się nad tym zastanawiać, kiedy ktoś cię zaatakuje? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Wydęłam usta.
- Pewnie nie. Ale nie chcę ci poobijać żeber.
Dymitr się zaśmiał.
- Nic mi nie poobijasz.
Nadal nie przekonana, wbiłam łokieć w brzuch Dymitra.
- To nie było zdecydowane. Prawie nic nie poczułem - odpowiedział z rozbawieniem w głosie.
- Nie umiem cię uderzyć i tyle! - powiedziałam zrozpaczona.
Przez chwilę Dymitr się nad czymś zastanawiał.
- Dobra, poćwiczymy to kiedy indziej. Teraz ja cię zaatakuję, a ty spróbuj się obronić - rzucił, stając naprzeciw mnie.
- Będzie boleć? - spytałam.
Rosjanin uśmiechnął się.
- Zobaczymy - odpowiedział.
Wiedziałam, że próbował mnie zmotywować. Przy nim czułam się jak chucherko.
Dymitr zamachnął się, a ja - spanikowana - automatycznie zakryłam twarz rękoma.
- Rose, tak się nie obronisz - usłyszałam jego głos. Podziwiałam jego cierpliwość.
- Czuję się tak bezpiecznie - rzuciłam, spoglądając na niego przez palce. - Przepraszam, ale chyba jednak się tego nie nauczę.
Dymitr uśmiechnął się uroczo i podszedł do mnie bliżej.
- Nauczysz się, zobaczysz. Na dzisiaj dajmy sobie spokój.
Pokiwałam głową i spojrzałam na zegar. Krzyknęłam.
- Znowu siedzisz tutaj po godzinach! - złapałam Dymitra za rękę i pociągnęłam do korytarza. - Nie, żebym cię wyganiała, ale jeszcze trochę i w ogóle mama i siostry nie będą cię widywać.
- Ale one wszystko rozumieją - powiedział.
- To cudownie, ale mam wyrzuty sumienia. Już, marsz do domu. Zrób sobie ciepłą herbatkę, wskocz pod ciepły kocyk i się wyśpij - rzuciłam jak troskliwa mama.
Dymitr zaśmiał się, ale ubrał kurtkę i buty.
- Dobranoc, Rose. Do jutra - uśmiechnął się.
- Dobranoc. Do jutra - odwzajemniłam uśmiech.
Dymitr wyszedł, a ja ruszyłam do swojego pokoju.

sobota, 27 stycznia 2018

Rozdział 23

Przebrałam się w luźną, beżową jedwabną bluzkę z rękawami trzy czwarte, a do tego dżinsy rurki. Kiedy chciałam wychodzić z pokoju, zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz, po czym odebrałam.
- Tak?
- Gdzie jesteś? - spytała Lissa. - Ja tu bez ciebie umieram.
Wywróciłam oczami.
- Nie wmówisz mi, że Chris się tobą nie zajmuje.
Niemal zauważyłam, jak Lissa się rumieni.
- Niby tak, ale i tak mi ciebie brakuje.
- Jestem w domu - powiedziałam.
- Czemu? Źle się czujesz? Coś się stało?
Przygryzłam wargę. Sama nie wiedziałam, czy powiedzieć Lissie o tym, co się stało. Niby to moja przyjaciółka, ale co, jeżeli wygada się od razu Christianowi? Albo - co gorsza - jakimś cudem do Jessego dotrze wiadomość, że nie przyszłam, bo się go boję?
Z drugiej strony Lissa znała już wiele moich sekretów. Zawsze mogłam na nią liczyć.
W końcu podjęłam decyzję.
- Później ci powiem, dobrze? Ale w poniedziałek... już przyjdę - odpowiedziałam. Lissa może trochę poczekać na prawdę.
- No dobrze. Muszę kończyć, Christian mnie maltretuje, papa.
Zaśmiałam się, ale Lissa już się rozłączyła. Odłożyłam telefon na biurko i zeszłam na parter. Poszłam do jadalni, jednak nie zastałam tam Dymitra. Weszłam do kuchni, lecz tam też go nie było. A wielka kałuża nadal na mnie czekała. Zmarszczyłam brwi. Odwróciłam się, przeszłam korytarzem i stanęłam w progu salonu. Szybko jednak schowałam się za ścianę i tylko zajrzałam do środka.
Dymitr mył okna. I nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że stał bez koszuli, która wisiała na kaloryferze. Widziałam wszystkie jego mięśnie, które co chwilę się napinały, a potem rozluźniały. Przełknęłam ślinę. Miałam taką ochotę się na niego rzucić.
Wzięłam głęboki wdech i weszłam do salonu.
- No, no, co za widok - mruknęłam, opierając się o kanapę.
Dymitr odwrócił się w moją stronę. Kącik jego ust powędrował w górę.
- Tak się dzieje, kiedy przewracasz mnie prosto w kałużę - odpowiedział, spryskując szybę płynem.
Uśmiechnęłam się.
- A właśnie, wytarłaś już kałużę? - spytał, ponieważ nie ruszałam się z miejsca, ani nic nie mówiłam.
- Jeszcze nie, po prostu nad czymś myślę.
- Nad czym? - spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- Skoro ściągnąłeś mokrą koszulę, to czemu jeszcze stoisz w mokrych spodniach?
Dymitr parsknął śmiechem, po czym pokazał w stronę kuchni.
- Idź lepiej wytrzyj kałużę, a nie zastanawiaj się nad tym.
Westchnęłam zawiedziona, ale poszłam do kuchni. Wzięłam ścierkę i zaczęłam wycierać mokrą podłogę. Podniosłam wiadro i odstawiłam je pod ścianę. Kilka razy musiałam nad nim wykręcać ścierkę, żeby pozbyć się z niej wody.
Kiedy w końcu skończyłam, okazało się, że Dymitr umył wszystkie okna na parterze.
- Idziesz jak burza - powiedziałam.
- Skończyłem dopiero parter. Zostały jeszcze piętra. I podłogi do umycia.
Zrobiłam smutną minkę.
- Dobra, umyje te podłogi. Będzie szybciej.
- Tak jak przed chwilą? - spytał, unosząc brew. Jak ja to kochałam.
- Nie. Tym razem naprawdę ci pomogę.
Weszłam do jadalni i wzięłam mop. W kuchni wylałam brudną wodę z wiadra i wlałam czystą, po czym dodałam płyn. Zaczęłam od kuchni. Potem salon, korytarz i łazienka. Jadalnia była już czysta. Powoli wspięłam się po schodach, dokładnie je myjąc. Potem zaczęłam myć podłogi w łazience, moim pokoju, pokojach gościnnych ( w jednym zastałam Dymitra ) oraz korytarz. Ominęłam pokój rodziców. Plecy mnie już bolały od ciągłego schylania się, ale nie poddawałam się.
Kiedy w końcu skończyłam  myć podłogi, odniosłam wiadro z mopem do schowka. Wcześniej oczywiście wylałam brudną wodę. Następnie usiadłam w kuchni przy wysepce kuchennej. Po chwili do środka wszedł Dymitr. Trochę się zawiodłam, ponieważ miał już na sobie koszulę. A chciałam jeszcze przez chwilę popodziwiać jego tors.
Zeskoczyłam z krzesła i podbiegłam do Rosjanina.
- To co robimy na obiad? - spytałam od razu.
Dymitr zajrzał do lodówki.
- Masz ochotę na coś specjalnego? - zapytał.
Uśmiechnęłam się.
- Nie. Wyobraź sobie, że ta kuchnia to twoja restauracja, a ja zamówiłam danie dnia - powiedziałam. - Z tym, że będę ci pomagać. I mogę coś niechcący zepsuć. Ale chyba mi wybaczysz, prawda? - zrobiłam słodkie oczka.
Dymitr uśmiechnął się uroczo. Ten uśmiech był warty wszystkiego.
- Pewnie. W takim razie bierzmy się do pracy. Wlej wodę do dużego garnka - polecił.
Wykonałam polecenie. Rosjanin w tym czasie wyjął makaron oraz sos bolognese z szafki. Wyciągnął mały rondelek i przelał do niego sos.
Postawiłam garnek na płycie. Połamałam makaron i włożyłam do środka. Dymitr pilnował sosu i makaronu, żeby czasem nic się nie spaliło. Tymczasem wzięłam z szafy talerze i sztućce i położyłam je na wysepce kuchennej.
- Kiedy chcesz otworzyć swoją restaurację? - spytałam po chwili. Z jednej strony byłam ciekawa, a z drugiej bałam się odpowiedzi.
- Wiesz, najpierw muszę spłacić dług ojca, a potem odłożyć parę pieniędzy. Trochę mi to zajmie.
Zdobyłam się na uśmiech. Chciałam, żeby mu się udało i żeby był szczęśliwy, ale pragnęłam go zatrzymać przy sobie. Nie wytrzymałabym, gdyby mnie zostawił.
- Myślałeś już, gdzie byś ją otworzył?
- Na pewno bliżej centrum, żeby był duży ruch.
- Będziesz miał sporą konkurencję - zaśmiałam się.
Ciekawe, czy słyszał ból w moim głosie.
- Myślę, że dam radę.
Dymitr przemieszał sos i makaron. Wpatrywałam się w niego do momentu, kiedy wszystko mi się zamazało. Szybko przełknęłam łzy i wytarłam oczy. Szkoda, że Dymitr nie wiedział, ile dla mnie znaczy.
Usłyszałam kroki. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam jak mama wchodzi do kuchni. Była wyspana.
- Czyżby na obiad było spaghetti? - spytała.
Pokiwałam głową.
Janine usiadła koło mnie i pogłaskała mnie po głowie.
- Jak się czujesz, Rose? - spytała z troską.
- W porządku.
- Płakałaś?
Czy to możliwe, że został jakiś ślad po łzach, które przecież tak szybko wytarłam? Dymitr odwrócił lekko głowę w moją stronę. Spuściłam wzrok.
- Nie. Skąd ci to przyszło do głowy?
- Wydawało mi się, że widziałam łzy w twoich oczach. Ale skoro mówisz, że nie. - Wzruszyła ramionami. Wiedziałam, że nie była przekonana. - Powiedz, może chcesz coś ciepłego do picia? Ubrałaś taką cieniutką bluzkę, a na dworze tak zimno. Jeszcze się przeziębisz. Może przyniosę ci kocyk, co ty na to?
Spiorunowałam ją wzrokiem.
- Nie chcę. Gdyby było mi zimno, to ubrałabym jakiś sweter.
Obiad był już gotowy. Kazałam mamie iść po ojca, a sama pomogłam Dymitrowi. Zaniosłam talerze do jadalni, po czym usiadłam do stołu.
- Smacznego - powiedział Dymitr. Wyszedł z jadalni, kiedy rodzice do niej weszli.
Usiedli na swoich miejscach i zaczęli jeść. Co chwilę przyłapywałam ich na troskliwych spojrzeniach.
- To powiedz, czemu nie jesteś w szkole? - spytał Abe, odchrząkując.
- Och, ty się jeszcze pytasz? - spytała Janine. Wywróciłam oczami. - Dziewczyna przeżyła coś strasznego! I ma iść do szkoły, gdzie spotka nie dość, że natrętnych ludzi, to jeszcze swojego oprawcę?!
Przez chwilę Abe nic nie mówił.
- Masz rację - przyznał.
- Wiesz co, Rose? - zaczęła mama. - Uważam, że powinnaś sobie znaleźć takiego chłopaka jak Dymitr.
Prawie się oplułam. Spojrzałam z niedowierzaniem na Janine.
- Mamo!
Przecież Dymitr mógł to słyszeć! Czy ona nie rozumiała, że on jest tuż za ścianą?
- No co? Ja tylko mówię jak jest. Obserwowałam go od jakiegoś czasu. Dymitr zachowuje się jak prawdziwy dżentelmen. W tych czasach trudno o takiego chłopaka. Tylko niech będzie młodszy.
Poczułam, że robię się cała czerwona. Przez to, że Dymitr mógł wszystko słyszeć.
- Daj jej spokój - wtrącił Abe. - Ma jeszcze czas na chłopców. Najpierw niech zda maturę.
- Oj, Ibrahim, nie przesadzaj. Pamiętaj, że nie byliśmy wcale starsi kiedy zaczęliśmy ze sobą chodzić.
Ojciec mruknął coś cicho pod nosem, po czym zwrócił się do mnie.
- Nie słuchaj matki. Nic na siłę. Miłość sama przyjdzie. - Machał widelcem przed twarzą.
O ile już nie przyszła, pomyślałam.
Skończyłam jeść obiad, ale ciągle siedziałam przy stole, bo rodzice mieli jeszcze jedzenie na talerzach.
- Rose, a jak się czujesz? - spytał Abe.
Westchnęłam ciężko.
- Czy wy musicie ciągle o to pytać?
Mama uśmiechnęła się przepraszająco.
- Po prostu się o ciebie martwimy. Nie możemy sobie wybaczyć, że Jesse prawie cię zgwałcił.
Spiorunowałam ich wzrokiem. Dzięki, że mi o tym przypominasz, mamo. Po prostu ekstra.
- To nie znaczy, że musicie mi ciągle o tym przypominać - warknęłam.
- Ale Rose, ty nie rozumiesz. Jesteś dla nas taka ważna...
- Po prostu jest nam przykro, że to miało miejsce. Naprawdę bardzo... - Abe chciał coś powiedzieć, ale urwał.
- Nie potrzebuję współczucia. Czuję się świetnie i próbuję o wszystkim zapomnieć, ale wy ciągle mi o tym przypominacie! - podniosłam głos. Czemu oni nie mogli tego zrozumieć.
Zapanowała cisza. W końcu Abe się poruszył i ją przerwał.
- Twoi kuzyni z Turcji zaprosili nas na bal Bożonarodzeniowy.
Jęknęłam. Nie lubiłam tam jeździć. Kuzyni cały czas próbowali się przypodobać mojemu ojcu. Moja teoria jest taka, że chcą wyciągnąć od niego pieniądze, ale mama uważa, że po prostu chcą się pochwalić osiągnięciami. W dodatku traktowali mnie jak powietrze.
- Nie chcę tam jechać - powiedziałam.
Rodzice spojrzeli na mnie zaskoczeni.
- Czemu? Przecież tam jest fajnie - rzuciła mama.
- Nie chcę. Nie lubię ich. Poza tym chcę spędzić wigilię w domu. Co roku gdzieś wyjeżdżamy. Nie chcę.
Abe wyglądał jakby był w rozterce.
- Ale Rose, nie jesteś pełnoletnia. Nie mogę cię zostawić tu samej - powiedział.
Wzruszyłam ramionami.
- Załatw w końcu ochroniarzy i nie będzie problemu.
Abe westchnął.
- Nie wiem, zobaczymy. Na razie nastaw się na wyjazd.
Skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Nigdzie nie pojadę.
- Rose - skarcił mnie.
- Wyskoczę z samochodu - zakomunikowałam.
- To polecimy prywatnym samolotem.
- Wyskoczę z samolotu.
Matka rzuciła ojcu ostrzegawcze spojrzenie.
- Nie dręcz jej. Jest w szoku, nie wie co mówi.
Rodzice odsunęli talerze i wyszli z jadalni. Siedziałam na krześle naburmuszona. Nie chcę nigdzie jechać i nie pojadę. Sama nie wiem co bym wolała: spędzić czas z Jessem czy wyjechać do Turcji do kuzynów. Obydwie opcje są przerażające. Chcę zostać w domu, leżeć w łóżku i nic nie robić.
Do jadalni wszedł Dymitr. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
- Wszystko w porządku? - spytał.
- Będzie w porządku, jak przekonam rodziców, że nigdzie nie wyjeżdżam na święta.
Dymitr pokiwał głową i zaczął zbierać naczynia. Podniosłam się z krzesła i mu pomogłam. W kuchni Dymitr spytał:
- Więc, zachowuję się jak dżentelmen, tak? - uśmiechnął się chytrze.
Poczułam, że się rumienię.
- Wszystko słyszałeś? - To było bardziej twierdzenie niż pytanie. - Przepraszam, mama czasem nie wie co mówi.
Po chwili milczenia dodałam szybko:
- Co nie znaczy, że źle się zachowujesz.
Dymitr uśmiechnął się lekko.
- To dobrze. Już chciałem się pytać, czy udzielisz mi lekcji dobrego wychowania.
Pacnęłam go w ramię ze śmiechem.
- Co do lekcji, to miałeś mi pomóc z fizyką, pamiętasz? Pouczymy się jutro?
- Pewnie. Jestem pod wrażeniem, że tak bardzo chcesz się uczyć.
Nie chcę się uczyć, pomyślałam, tylko pragnę spędzić z tobą więcej czasu. 
- Obejrzymy jakiś film? - spytałam nagle.
Rosjanin spojrzał w moje oczy.
- Jaki?
Wzruszyłam ramionami.
- Jakiś horror, albo coś.
- Możemy.
Klasnęłam w dłonie.
- Świetnie, to ja idę coś włączyć, a ty skombinuj przekąski.
- Przed chwilą był obiad. Jeszcze jesteś głodna?
Stałam już w progu.
- Nie, ale tak lepiej ogląda się film.

piątek, 26 stycznia 2018

Rozdział 22

Usłyszałem trzaskanie drzwiami. Otworzyłem szeroko oczy. Przez chwilę nie wiedziałem, gdzie jestem i co się dzieje, ale po sekundzie wróciły wszystkie wspomnienia. Spojrzałem na Rose.
Spała, leżąc połową ciała na moim torsie. Jej oczy były lekko opuchnięte od wczorajszego płaczu.
To wszystko było tylko snem? Ale... Był taki realny.
Po chwili coś sobie uświadomiłem. Rodzice Rose wrócili do domu. Najchętniej szybko bym wstał, żeby nie zobaczyli, że Rose spała tu ze mną. Ale z drugiej strony nie chciałem jej budzić. Spała tak spokojnie. Kiedy się obudzi, wszystkie wspomnienia do niej wrócą i znowu będzie cierpieć.
Drzwi do pokoju się otworzyły i stanął w nich pan Mazur. Otworzył w szoku szeroko oczy i usta. Chciał właśnie coś powiedzieć, ale pokazałem mu szybko, żeby się nie odzywał, bo obudzi Rose.
Delikatnie przesunąłem dziewczynę, przykryłem ją kołdrą i wyszedłem na korytarz. Pan Mazur skrzyżował ramiona na piersi. Wpatrywał się we mnie, a w jego oczach dostrzegłem niedowierzanie i złość.
- Co to ma znaczyć?! - spytał wściekle.
Uniosłem dłonie w obronnym geście.
- To nie tak, jak pan myśli - powiedziałem spokojnie.
- Mam nadzieję, bo jeżeli tak jest, to natychmiast traci pan pracę.
Przełknąłem gulę w gardle.
- Już wszystko tłumaczę - zacząłem, biorąc głęboki wdech. - Wieczorem skończyłem pracę i poszedłem do domu, jednak w połowie drogi przypomniałem sobie, że zostawiłem tu klucze, więc się wróciłem... - Obiecałem Rose, że nic nikomu nie powiem. Ale pan Mazur jest jej ojcem, powinien wiedzieć...
Drzwi od pokoju gościnnego znowu się otworzyły. Z pokoju wybiegła Rose i wpadła na mnie. Nie straciła równowagi, tylko cofnęła się o krok. Spojrzałem na nią z troską. Wyglądała na przestraszoną, ale uspokoiła się, kiedy na mnie spojrzała. Potem przeniosła wzrok na pana Mazura.
- O, cześć, tato - powiedziała. - Dopiero wróciliście?
- Tak - odpowiedział markotnie, po czym spojrzał z powrotem na mnie. - Wróciłeś do willi i co dalej?
Zawahałem się. Powiedzieć, czy nie powiedzieć? Nie lubiłem łamać obietnic.
Usłyszałem westchnienie Rose.
- Ojciec i tak nie odpuści, więc możesz mu powiedzieć - rzuciła ze zrezygnowaniem. - Ale - zwróciła się do pana Mazura - zanim usłyszysz co się stało, musisz przysiąc, że nikomu tego nie powiesz. Jasne?
- To zależy od tego, co usłyszę - odpowiedział.
- Nie - syknęła ostro Rose. - Albo mi to obiecasz, albo niczego się nie dowiesz.
Przez chwilę panowała głucha cisza. Ojciec dziewczyny zmrużył oczy.
- Dobra, obiecuję. A teraz chcę wiedzieć, co się stało.
Razem wszystko opowiedzieliśmy. Widziałem, że to było dla Rose trudne.
- Kiedy skończyliśmy rozmawiać, spytałam się, czy mogę spać z Dymitrem, bo się bałam. Zgodził się, więc zasnęłam u niego. Koniec - zakończyła nastolatka.
Czekaliśmy na reakcję pana Mazura. Nie umiałem z jego twarzy odczytać żadnych emocji. Po chwili westchnął, mrugając i mrużąc oczy.
- Nie wiem co powiedzieć - wychrypiał, po czym odchrząknął.
- Nie musisz niczego mówić - wtrąciła dziewczyna. - Wystarczy, że zorganizujesz w końcu jakichś ochroniarzy. Po co nam alarmy, skoro Jesse jakimś cudem zdobył klucz?
- Nie mam pojęcia - odpowiedział ojciec Rose.
Nastolatka wzruszyła ramionami i poszła do łazienki.
Pan Mazur położył dłoń na moim ramieniu.
- Dziękuję, że ją uratowałeś. Naprawdę jestem ci niezwykle wdzięczny. Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem - powiedział. W jego głosie brzmiał smutek. Odwrócił się i ruszył do schodów, po czym zszedł na dół.
Wróciłem do pokoju gościnnego i pościeliłem łóżko.

ROSE

Wyszłam z łazienki. Dymitr akurat wychodził z pokoju gościnnego. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.
- Jak się czujesz? - spytał.
Wzruszyłam ramionami.
- Chyba jest okej - odpowiedziałam.
- Świetnie. Zejdź za chwilę na śniadanie.
Ruszył do schodów i zszedł na parter. Odprowadziłam go spojrzeniem, a potem weszłam do swojej sypialni. Chwilę stałam w progu. Nie, Jesse nie sprawi, że będę płakać całe dnie. Wczoraj miałam chwilę słabości. Koniec, nie chcę litości i współczucia.
Pościeliłam łóżko, poprawiłam leżący krzywo dywan. Spojrzałam na siebie w lustrze. Zrobiłam lekki makijaż, żeby ukryć opuchliznę wokół oczu. Jestem silna, mówiłam do siebie.
Zeszłam do kuchni. Dymitr nalewał do kubków gorącą wodę.
- Mogę coś zanieść do jadalni? - spytałam, stając koło niego.
- Jeżeli chcesz, to tamte talerze z jajecznicą - odpowiedział, pokazując na wysepkę kuchenną.
Odwróciłam się i podeszłam tam. Śniadanie pachniało pięknie. Zresztą jak zawsze. Wzięłam talerze i poszłam do jadalni. Postawiłam je na stole. Dymitr wszedł do środka zaraz za mną i przy każdym naczyniu postawił kubek z herbatą.
W tym momencie do środka wbiegła mama. Spojrzała na mnie i podbiegła do mnie. Mocno mnie przytuliła. Prawie się udusiłam.
- Ojejku, córeczko, tak strasznie mi przykro. A pomyśleć, że na początku Jesse był takim grzecznym chłopcem! Jesteś cała? Nic ci nie jest? Jak myślę o tym, że mógł cię zgwałcić, to robi mi się słabo. To musiało być dla ciebie straszne. Tak bardzo się martwię. A może zrobię ci kakao do picia, chcesz? O, albo pojedziemy sobie we dwie na zakupy i kupimy coś ładnego, co? - mówiła z szybkością światła. Miałam wrażenie, że zaraz się zapowietrzy.
Odsunęłam się, ale mama od razu ujęła moją twarz w dłonie, ściskając moje policzki. Super.
- Nie chcę nigdzie jechać - powiedziałam. Musiałam wyglądać teraz śmiesznie, bo kątem oka zauważyłam, że Dymitr powstrzymuje chichot.
- Możemy też pojechać do kina albo na basen, jeżeli nie chcesz na zakupy. Tak bardzo lubisz chodzić na basen. Co ty na to?
Pokręciłam głową.
- Chcę zostać w domu - odpowiedziałam.
- No dobrze. W sumie w domu też możemy pooglądać filmy. - Mama się uśmiechnęła, po czym w końcu mnie puściła. Bolały mnie policzki.
Janine wybiegła z kuchni i poszła po ojca, żeby przyszedł na śniadanie. Odwróciłam się do Dymitra.
- Niczego nie widziałeś - mruknęłam.
Dymitr uśmiechnął się szeroko.
- No nie wiem...
Zmrużyłam oczy.
- Pamiętasz co się stało, kiedy śmiałeś się z moich włosów? - spytałam. Nie czekałam na odpowiedź. - No właśnie.
Dymitr skinął głową, nadal się uśmiechając.
- Smacznego - powiedział, po czym wyszedł z jadalni.
Zaczęłam się zastanawiać, kiedy on je śniadanie. Długo o tym nie myślałam, bo do pomieszczenia weszli rodzice. Usiadłam do stołu i zaczęłam jeść śniadanie.

***

 - Rose, poradzisz tu sobie ładnie? - spytała mama z troską. Jeździłam widelcem po talerzu, czekając aż zjedzą.
- Pewnie - odparłam.
- Chętnie byśmy z tobą posiedzieli, ale jesteśmy zmęczeni i pójdziemy spać - wytłumaczyła. - Gdyby coś się działo, to nas obudź.
Pokiwałam głową.
- A jak się źle czujesz, to też się zdrzemnij.
- Poradzę sobie, naprawdę - mruknęłam. Przez całe śniadanie mama powtarzała, jak to się o mnie martwi. Jestem już tym zmęczona.
W końcu jednak wstali i poszli do sypialni. Zebrałam talerze i kubki, a następnie poszłam do kuchni. Dymitr stał przy oknie i patrzył w niebo. Ciekawe o czym myślał. Nawet nie zauważył, kiedy weszłam.
- O czym myślisz? - zapytałam, wkładając naczynia do zmywarki. Zauważyłam, że Dymitr woli zmywać je w zlewie, ale ja chciałam, żeby to mi poświęcił czas, a nie naczyniom.
Rosjanin odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się.
- O niczym ważnym. - Spojrzał na zegar. - Nie idziesz do szkoły?
Pokręciłam głową. Dzisiaj był piątek, więc miałam dużo lekcji.
- Nie chcę... - chciałam powiedzieć, że nie chcę tam iść, ale po co tak omijać prawdę. Poszłabym, gdyby nie jedna osoba. - Szczerze, to boję się Jessego. Wolę zostać w domu.
Podeszłam do Dymitra i przytuliłam się do niego. Wiedziałam, że to mu nie przeszkadza. A mi zrobiło się nagle smutno. Chciałam się do kogoś przytulić.
Dymitr objął mnie i oparł brodę na czubku mojej głowy.
- To co będziesz dzisiaj robić? - spytał.
Wzruszyłam lekko ramionami.
- Jeszcze nie wiem. Może na początek popatrzę sobie, jak pracujesz.
Poczułam, jak Dymitr kręci głową. Uśmiechnęłam się i odsunęłam od niego.
- No, już, raz raz - poklepałam go po ramieniu, po czym usiadłam przy wysepce kuchennej i spojrzałam na niego wyczekująco. Rosjanin roześmiał się, ale posłusznie zabrał się do pracy. Kiedy wytarł wszystkie blaty, stwierdziłam, że to nie ma sensu.
- Dobra, jednak nie będę patrzeć - podeszłam do niego. - Pomogę ci. Co mam robić?
Dymitr spojrzał na mnie zaskoczony.
- Chcesz sprzątać?
Skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Ej. To, że wcześniej wszyscy mnie w tym wyręczali, nie znaczy, że nie mogę sprzątać. Zresztą razem skończymy szybciej i wtedy możemy porobić coś fajnego - wzruszyłam ramionami.
- Coś fajnego? Na przykład co?
Wydęłam usta w zastanowieniu.
- Sprałeś tamtych czterech typków i wczoraj z łatwością wyrzuciłeś Jessego z pokoju, a potem z domu, jak mniemam. Też chcę tak umieć.
Dymitr przez chwilę patrzył na mnie w lekkim szoku.
- Nauczyć cię bić innych? - spytał.
- Możesz to potraktować, jako szybki kurs samoobrony dla nastolatek, które przyciągają kłopoty jak magnes.
- Przyciągasz kłopoty?
Przechyliłam głowę.
- Jeszcze tego nie zauważyłeś? Tak, przyciągam. To co, zgadzasz się?
- Skoro chcesz.
Uśmiechnęłam się.
- Świetnie. A teraz powiedz mi, co mam robić.
- Chcesz umyć okna czy podłogi? - spytał, ukazując zęby w szerokim uśmiechu.
- Hmmm.... - zastanowiłam się. - Umyję okna.
Dymitr dał mi wszystko, co było mi potrzebne i kazał zacząć od jadalni. Sam wziął mop i wiadro z wodą, wlał tam płyn i poszedł ze mną.
Usiadłam wygodnie na parapecie i zaczęłam myć okno. Jak możecie się domyśleć, nie zamierzałam być grzeczna. Poczekałam w spokoju, aż Dymitr znalazł się przy oknie. Z uśmieszkiem "niechcący" spryskałam go płynem do mycia szyb.
Mężczyzna wyprostował się i spojrzał na mnie, mrużąc oczy. Uśmiechnęłam się niewinnie.
- Przepraszam, nie chciałam. Ten płyn po prostu mnie nie słucha - wyjaśniłam ze skruchą.
Dymitr uniósł jedną brew. Jeju, to było takie... pociągające.
- Pokaż - wyciągnął rękę po płyn. Wręczyłam mu go. Fakt, to nie było mądre.
Od razu Dymitr spryskał mnie płynem.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Moje włosy - jęknęłam cicho.
- Są piękne. Z nutką płynu - zaśmiał się Rosjanin.
Spiorunowałam go wzrokiem. Złapałam ścierkę i rzuciłam ją na jego głowę.
- Teraz też wyglądasz pięknie. Z nutką mokrej ścierki - powiedziałam tryumfalnie.
Odebrałam od niego płyn do mycia okien i wycelowałam nim w Dymitra.
Dymitr szybko się cofnął, podniósł mop i również wycelował nim we mnie.
- A więc tak się bawimy? - spytałam, rozglądając się dookoła. - No wiesz? Wydaje mi się, że są nierówne szanse.
Dymitr wzruszył ramionami.
- Sama wybrałaś okna.
Zmrużyłam oczy.
- I sama zaczęłaś - dopowiedział.
Zeszłam z parapetu i powoli zaczęłam podchodzić do mężczyzny. Stanęłam dopiero przy wiadrze z wodą i płynem. Podniosłam je i uśmiechnęłam się do Dymitra.
- Nie zrobisz tego - powiedział Rosjanin. Lekko pobladł.
- Tak myślisz? - Zrobiłam krok w jego stronę. Dymitr wysunął mop przed siebie. - Raz. - Zaczęłam odliczać. - Dwa.
Dymitr cofnął się jeszcze bardziej, a ja cały czas szłam w jego stronę.
- Trzy.
Już się zamachnęłam, gdy nagle Dymitr uskoczył w bok i zniknął w kuchni. Zawartość wiadra  prawie znalazła się na podłodze. Niezadowolona odstawiłam wiadro na ziemi i ruszyłam wolno w stronę Dymitra.
- Dyyyymitrrr... - zaczęłam go wołać tak, jak woła się zagubione zwierzątko. Na przykład pieska.
A może by jednak wziąć to wiadro? Zapędzę go w ślepy zaułek i wtedy obleje.
Podniosłam wiadro i weszłam do kuchni. W środku nie było Rosjanina. Wydęłam usta i ruszyłam na korytarz.
- Dyyyymitrrr... No chodź tu do mniee! Mam dla ciebie niespodziankę!
W korytarzu też go nie było. Weszłam do salonu. Stał pod ścianą.
- Jaką niespodziankę? - spytał z uśmiechem.
- Mokrą - wyjaśniłam, idąc w jego stronę.
- Chyba jednak nie skorzystam - odpowiedział i przeszedł za kanapę.
- W sumie nie masz wyjścia.
Zaczęłam za nim obchodzić kanapę. Dymitr czmychnął do korytarza. Wywróciłam oczami.
- No nie uciekaj! Aż taka jestem straszna?
- Nie, ty nie! - usłyszałam jego głos dochodzący z kuchni.
Dobra, teraz albo nigdy. Wbiegłam do kuchni, gotowa oblać Dymitra całą wodą z wiadra, kiedy pośliznęłam się na kafelkach i przewróciłam się. Cała woda wylała się na mnie. W momencie, kiedy wiadro spadło na podłogę, usłyszałam śmiech Dymitra. Usiadłam, wyprostowując nogi. Odgarnęłam mokre włosy z twarzy. Rosjanin podszedł do mnie i ukucnął.
- I jak niespodzianka? - spytał z uroczym uśmiechem.
Sztucznie pociągnęłam nosem.
- Mokro mi - mruknęłam. Ubrania kleiły się do całego mojego ciała.
Dymitr znów zaczął się śmiać.
- No proszę, aż  tak na ciebie działam?- mruknął niskim głosem.
- Jeszcze czego- wydęłam usta, choć jego uśmiech potrafił zwalić z nóg. Jakim cudem nie miał dziewczyny? Nie żebym tego chciała.
Złapałam Rosjanina za rękę i pociągnęłam w swoją stronę. Upadł koło mnie. Teraz ja się uśmiechnęłam.
- I co teraz?
Dymitr usiadł tak jak ja. Stykaliśmy się ramionami.
- Nadal jesteś bardziej mokra.
Dałam mu kuksańca w ramę.
- Widzisz, chciałaś mi pomóc, a tymczasem jest tu jeszcze większy bałagan - powiedział mężczyzna.
Dotknęłam mokrej podłogi, a potem twarzy Rosjanina.
- Ale przynajmniej było śmiesznie - odparłam.
Dymitr wytarł twarz.
- Ta woda jest zimna, nie rób - powiedział jak mały chłopiec.
- I komu ty to mówisz? - spytałam. Znowu zmoczyłam dłoń i tym razem położyłam ją na karku Rosjanina.
Dymitr wygiął się i odskoczył ode mnie. Zaczęłam się śmiać.
- Rose! Jak możesz? - spytał, udając urażonego.
- Tak jakoś - wzruszyłam ramionami, nadal się śmiejąc.
Nagle poczułam ścierkę na twarzy. Na szczęście była sucha.
- Tak jakoś, to ty teraz wytrzesz tą kałużę, a ja pójdę umyć okna i podłogi - powiedział Dymitr.
Wzięłam ścierkę do rąk i spojrzałam na niego. Próbował wyglądać na poważnego, ale jego oczy nadal wyrażały rozbawienie.
- Dobra. Ale najpierw pójdę się przebrać - rzuciłam i wstałam. Kafelki były śliskie, więc musiałam iść bardzo wolno. W końcu opuściłam kuchnię i poszłam do sypialni po suche ubrania.

_________________________

Nie ma tak dobrze, na Romitri musicie jeszcze trochę poczekać ♥♥♥

czwartek, 25 stycznia 2018

Rozdział 21

Wspiąłem się po schodach i szybko wszedłem do pokoju Rose. Dziewczyna leżała skulona na łóżku. Nadal była naga. W pokoju było ciemno, wpadało do środka światło księżyca, przez co skóra Rose była całkiem biała. Pokrywała ją gęsia skórka. Jej włosy lśniły. Tak samo jak łzy na policzkach. Obejmowała ramionami nogi, kolana miała pod brodą. Wstrząsał nią szloch.
Podszedłem do niej i ukucnąłem przy łóżku. Od razu sięgnąłem po koc i ją przykryłem. Niepewnie uniosłem dłoń i pogłaskałem ją po włosach.
- Już dobrze. Jestem tutaj - powiedziałem cicho. Rose spojrzała na mnie. W jej oczach lśniły łzy.
- Nic nie jest dobrze - szepnęła, łkając. Dolna warga jej drgała.
Uniosła dłoń i wytarła policzki.
- Pójdę pod prysznic - powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałem.
Pomogłem jej usiąść, a następnie wstać. Otuliłem ją szczelniej kocem. Jej skóra była lodowata. Objąłem ją ramieniem. Miałem wrażenie, że zaraz zemdleje. I tak ledwo stała na nogach. Odprowadziłem ją do łazienki.
- Gdzie masz piżamy? - spytałem.
- W drugiej szufladzie od góry w komodzie - powiedziała, pociągając nosem.
Wróciłem do jej pokoju i zabrałem stamtąd bordową piżamę.
Drzwi do łazienki były otwarte na oścież, więc wszedłem do środka. Położyłem piżamę Rose na szafce i podszedłem do dziewczyny.
- Czekam na korytarzu. Gdybyś poczuła się słabo, wołaj - poprosiłem. Rose skinęła głową. Wyszedłem na korytarz i oparłem się o ścianę. Po chwili usłyszałem dźwięk płynącej wody.

ROSE

Krople wody spływały po moim ciele. Stałam tak i czekałam. Na co? Sama nie wiem. Może liczyłam na to, że uda mi się zmyć dotyk Jessego z mojego ciała. Chciałam stracić pamięć. Przynajmniej z ostatniej godziny. Chciałam nic nie pamiętać.
Tak mało brakowało, żeby Jesse zrobił mi krzywdę. Dymitr spadł mi z nieba. Po raz kolejny. A może Dymitr jest moim Aniołem Stróżem?
Czułam się osłabiona. Cała się trzęsłam, miałam wrażenie, że zaraz się przewrócę.
Jesse widział mnie nagą. Nie zostawi mnie teraz w spokoju. Będzie ze mnie szydził. A ja będę zawsze pamiętać, że oglądał moje ciało wbrew mojej woli.
Nagle zrobiło mi się strasznie zimno. Wszystko było zamazane przez moje łzy. Chciałam krzyczeć z bezsilności.
Wyszłam spod prysznica. Wytarłam się i ubrałam w piżamę. Nie bawiłam się w suszenie włosów. Wytarłam je tylko w ręcznik i wyszłam z łazienki.
Dymitr stał na korytarzu, tak jak mówił. Kiedy mnie zobaczył, otworzył szerzej oczy i szybko do mnie podszedł. Złapał mnie za ramiona.
- Przecież ty się dosłownie słaniasz na nogach - powiedział z troską w głosie. - Chodź, musisz się wyspać.
Pokiwałam tylko głową i pozwoliłam się zaprowadzić do pokoju. Usiadłam na łóżku, a wtedy Dymitr włączył lampkę nocną.
- Dymitr... - zaczęłam cicho.
- Tak? - spytał, poprawiając moją poduszkę i kołdrę. Wszystko było w nieładzie. Przez Jessego.
- Czy... Czy mógłbyś zostać na noc? - spytałam nieśmiało. - Strasznie się boję, że on wróci. Nie chcę być tu sama.
Po moim policzku znów spłynęła łza. Dymitr usiadł koło mnie i starł łzę kciukiem. Potem przytulił mnie do swojej klatki piersiowej. Ukryłam twarz w jego koszuli.
- Oczywiście - odpowiedział.
Wsłuchałam się w bicie jego serca. Kiedy w miarę się uspokoiłam, odezwałam się.
- Obok jest jeden z pokojów gościnnych.
Dymitr pokiwał głową. Uspokajająco głaskał mnie po plecach.
- Zaśniesz? Czy chcesz się napić ciepłego mleka? - spytał po chwili.
Mimowolnie uśmiechnęłam się. Dymitr jest taki troskliwy.
- Zasnę.
Rosjanin odsunął się. Wstał z łóżka i poczekał, aż się położyłam. Potem przykrył mnie szczelnie kołdrą.
- Dobranoc - powiedział cicho.
- Dobranoc - odpowiedziałam.
Dymitr wyszedł z mojego pokoju. Dopiero kiedy usłyszałam, że Dymitr wszedł do pokoju gościnnego, zamknęłam oczy.
Próbowałam zasnąć. Naprawdę. Starałam się z całych sił. Ale mój mózg nie chciał dać mi spokoju. Ciągle pokazywał mi obrazy dzisiejszego wieczoru. To, jak schodzę po schodach, a potem Jesse wciąga mnie na górę. Jak ściąga ze mnie ubrania. Jak całuje moją szyję. Jak ściąga moją bieliznę i zaczyna mnie obmacywać...
Wpadłam w histerię. Usiadłam. Nie zasnę. Nie dam rady.
Wstałam i wyszłam z pokoju. Stanęłam przed drzwiami obok. A jeżeli Dymitr śpi? Zapukam cicho, jeżeli nie śpi, to otworzy, a jeżeli śpi, to się nie obudzi.
Podniosłam drżącą rękę i cichutko zapukałam.
Nie czekałam długo. Drzwi się uchyliły, a przede mną stanął Dymitr. Nie wyglądał na zaspanego. Nawet jego włosy nie były rozczochrane.
- Obudziłam cię? - spytałam z przyzwyczajenia.
- Nie. Dlaczego nie śpisz? - szepnął. Jego głos był łagodny. Działał kojąco na moją zranioną psychikę.
- Nie mogę zasnąć. I chyba jednak nie zasnę.
Czułam się jak mała dziewczynka, która miała koszmar i biegnie do rodziców.
- Możemy o czymś porozmawiać? - zaproponowałam.
- Pewnie - odparł od razu Dymitr.
Weszłam do pokoju. Pokoje gościnne były ładnie urządzone. Wielkością nie różniły się od mojego pokoju. Pod prawą ścianą, na samym środku stało duże, dwuosobowe łóżko, a po jego bokach szafki nocne z lampkami. Naprzeciwko łóżka stała pojemna garderoba. Duże okno zajmowało całą trzecią ścianę. Na podłodze leżał włochaty dywan. Panowała tu biel, złoto i brąz.
Usiadłam na łóżku, a koło mnie Dymitr.
- Połóż się, wyglądasz na osłabioną - powiedział Rosjanin. Czy wyczułam nutę czułości w jego głosie? Nie, na pewno nie.
Posłusznie się położyłam, ale poklepałam miejsce koło siebie. Jeżeli ja mam leżeć, to on też.
Uśmiechnął się delikatnie i położył się. Sięgnął po kołdrę i mnie przykrył. Zmarszczyłam brwi, po czym złapałam jeden koniec kołdry i przykryłam Rosjanina. Usłyszałam jego cichy chichot. Próbował mnie rozweselić.
- Więc o czym chcesz rozmawiać? - spytał.
- O czymkolwiek - westchnęłam zrozpaczona. - Na przykład po co wróciłeś? Przecież skończyłeś pracę.
Dymitr pokiwał powoli głową.
- Zapomniałem kluczy, a nie chciałem budzić mamy i sióstr. Nie miałem wyjścia, musiałem się wrócić.
Odwróciłam się na bok, tak, żeby patrzeć Dymitrowi prosto w twarz.
- Mama nie będzie się martwić, że nie wróciłeś na noc do domu? - spytałam.
- Nie. Zawsze kiedy wracam, wszystkie dziewczyny już śpią. Napisałem do Karoliny SMS, więc rano nie będą się martwić.
Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Patrzyłam Dymitrowi w oczy, a on patrzył w moje. I w ogóle nam to nie przeszkadzało.
- Rose... Wiesz, musisz to zgłosić - powiedział po chwili Rosjanin.
Wiedziałam o co chodzi. Serce zabiło mi szybciej. Zaczęłam panikować.
- Nie, nie. Proszę, nie mówi nikomu, błagam - powiedziałam histerycznie, łapiąc go za rękę. Nie chciałam, żeby ktokolwiek dowiedział się o tym, co się stało. - Obiecaj, że nikomu nie powiesz.
Dymitr przez chwilę się zastanawiał. W jego oczach dostrzegłam złość, ból, współczucie i troskę. Martwił się o mnie? Może po prostu nie chciał się narażać mojemu ojcu.
- Dobrze. Nie powiem nikomu.
Odetchnęłam z ulgą. Przez chwilę znowu panowała cisza.
- Opowiedz mi o czymś. Na przykład, masz jakieś dalsze plany na przyszłość?- poprosiłam.
Dymitr przechylił głowę i zaczął mówić.
- Myślałem dzisiaj nad tym, czy faktycznie nie założyć własnej restauracji.
Kiedy to powiedział, poczułam się jeszcze gorzej. Nie, nie rób tego, pomyślałam, zostań ze mną. Kiedy mu podsunęłam ten pomysł, to po prostu go lubiłam. Teraz nigdy bym mu tego nie zaproponowała.
- I jaka by tam była kuchnia? Rosyjska? - spytałam, siląc się na delikatny uśmiech.
Dymitr na chwilę się zamyślił, zamykając oczy. Mogłam bez skrępowania podziwiać jego twarz.
- Jeszcze nie wiem. Mogłaby być - powiedział w końcu, spoglądając na mnie. - Wyglądasz na zmęczoną. Może spróbujesz jednak zasnąć?
Faktycznie, byłam śpiąca. I to bardzo. Ale bałam się, że gdy tylko zamknę oczy, znowu zobaczę Jessego...
Ale może był sposób na to, żebym spokojnie zasnęła?
Przygryzłam dolną wargę i spojrzałam Dymitrowi w oczy.
- Mogę spać tutaj z tobą? Nie zasnę u siebie - powiedziałam z nadzieją.
Przez chwilę Dymitr wyglądał na zaskoczonego, ale z jego oczu nadal biła troska.
- Pewnie - odpowiedział.
Uśmiechnęłam się delikatnie i przytuliłam się do niego. Dymitr od razu mnie objął. Teraz czułam się jeszcze bezpieczniejsza. Schowałam twarz w koszuli Rosjanina i zamknęłam oczy. Rozluźniłam się. Zaczęłam zasypiać, otulona zapachem jego wody kolońskiej.

DYMITR

Rose rozluźniła się w moich ramionach. Zaczęła oddychać równomiernie, spokojnie. Cały czas się o nią martwiłem. Była zrozpaczona, zmęczona i przerażona. A jeszcze jakieś dwie godziny temu była taka wesoła i szczęśliwa.
Zacząłem delikatnie głaskać ją po plecach. Wydawała się taka drobna i krucha. Ostrożnie, delikatnie pocałowałem ją w czoło.
Wpatrywałem się w jej twarz. Wyglądała tak bezbronnie kiedy spała. Zupełnie inaczej niż za dnia.
Miałem nadzieję, że nie będzie śniła o dzisiejszym wieczorze. Niech chociaż sny dadzą jej spokój...
Rose oddychała równomiernie. Spała. Byłem tego pewny.
- Kocham cię - szepnąłem. Nie miałem odwagi powiedzieć jej tego za dnia. Bałem się, że mnie wyśmieje. Co ja jej mogę dać?  Jestem biedny jak mysz kościelna.
Więc powiedziałem to teraz.
Niespodziewanie Rose podniosła głowę i spojrzała na mnie. W jej oczach zauważyłem niedowierzanie i... radość?
- Naprawdę? - spytała cicho. Zapomniałem jak się mówi. Rose uśmiechnęła się delikatnie. - Też cię kocham.
Nie mogłem uwierzyć. Kocha mnie? Mimo tego, że jestem biedny? A może powiedziała to z litości?
- Naprawdę cię kocham - powtórzyła mocniej.  - Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczysz. Jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjacielem.
Sam nie wiedziałem, czy jestem bardziej zaskoczony czy szczęśliwy. Nie wiedziałem co powiedzieć. Nic teraz nie wiedziałem. Chyba jednak byłem bardziej zaskoczony.
Rose podniosła się i złączyła nasze usta w pocałunku. Było prawie tak, jak tego wieczoru, gdy musiałem odprowadzić pijaną Rose do domu po imprezie. Tylko, że teraz Rose była całkiem świadoma tego, co robi.
Jej usta były ciepłe, miękkie i słodkie. Oddałem pocałunek. Chciałem, by trwał wiecznie.
Zatopiłem palce w miękkich włosach Rose i przyciągnąłem ją bliżej. Jej ręka powędrowała na mój kark, a druga na moje ramię.
Pocałunek stał bardziej natarczywy... rozpaczliwy. Czułem, że oboje jesteśmy siebie spragnieni. Tak długo tłumiłem w sobie emocje. Czy to możliwe, że Rose miała tak samo?
Chciałem, żeby Rose zrozumiała, że to o sobie kiedyś mówiłem. Że to ja jestem tym mężczyzną, który w przeciwieństwie do Jessego będzie ją traktował jak księżniczkę. Że jest i zawsze będzie na pierwszym miejscu. Że naprawdę ją kocham.
- Roza... Roza... - zacząłem szeptać jej imię między pocałunkami.
Rose odsunęła się trochę, ale nadal się obejmowaliśmy.
- Roza? - spytała.
Uśmiechnąłem się
- Czyli Rose, tylko że po rosyjsku - wytłumaczyłem.
- Podoba mi się - przyznała dziewczyna, po czym znowu zaczęliśmy się całować.
Pragnąłem Rose. Pragnąłem jej całej. Chciałem, żeby chciała tego co ja.
Poczułem jej dłoń na moim torsie. Nawet nie wiem, kiedy rozpięła moją koszulę. Ściągnąłem z siebie materiał, po czym położyłem Rose na plecach, a sam znalazłem się nad nią.
Na chwilę zamarłem.
- Twój ojciec mnie zabije - mruknąłem.
- Mój ojciec nie musi o niczym wiedzieć - szepnęła, przyciągając mnie do siebie.
Przeszedłem pocałunkami na jej szyję. Rose jęknęła, zatapiając palce w moich włosach.
- Pragnę cię - powiedziałem cicho, niemal błagalnie.
Dziewczyna westchnęła. Oddychała szybko.
- Ja też cię pragnę - odpowiedziała.
Powoli zacząłem podwijać jej bluzkę. Bałem się, że po incydencie z Jessem nie będzie tego chciała. Że mnie odtrąci. Ale ona tylko się uśmiechnęła i znowu złączyła nasze usta.
Już po chwili leżała pode mną całkiem naga. Jeździłem ręką po jej brzuchu, plecach, nogach... Chciałem wycałować każdy skrawek jej ciała.
Odsunąłem się trochę i do końca się rozebrałem. Teraz nic nas już nie dzieliło.
Niemal rzuciłem się na Rose, wpijając się w jej usta.

środa, 24 stycznia 2018

Rozdział 20

- Rzucam ci wyzwanie - powiedziałam Dymitrowi, kiedy skończył sprzątać.
Spojrzał na mnie i zmrużył oczy.
- Dobra. Co tym razem? - Podszedł do mnie tak blisko, że musiałam zadrzeć głowę do góry, żeby spojrzeć mu w oczy.
Wyjęłam z kieszeni komórkę i pomachałam mu nią przed twarzą.
- Przygotowałam kilka pytań i odpowiedzi na temat różnych rzeczy. Uważam, że nie będziesz wiedział przynajmniej jednej rzeczy. Tak mówią statystyki.
Dymitr uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Skoro tak, to raczej nie odpowiem na wszystkie. Ile ich jest?
- Eeee, czekaj... Sześć. Chodź, usiądziemy sobie. - Złapałam go za rękę i pociągnęłam do salonu. Ułożyłam poduszki i wygodnie na nich usiadłam. Dymitr usiadł naprzeciwko mnie.
- Gotowy? - spytałam, zacierając ręce.
- Chyba tak - odpowiedział ze śmiechem.
- No to zaczynajmy. - Wzięłam komórkę i włączyłam pytania. -  Najpierw coś łatwego. Kto napisał "Hobbita"?
- John Ronald... Reuel Tolkien - odpowiedział. Zawahał się tylko przy trzecim imieniu.
Spojrzałam w odpowiedzi. Skubany.
- Dobrze. Lećmy dalej. Ile książek napisał Stephen King? - spojrzałam na Rosjanina znad telefonu. Specjalnie wybrałam tego autora, bo wiedziałam, że napisał wiele książek.
- Osiemdziesiąt jeden, nie licząc książek, które napisał pod pseudonimem - odpowiedział natychmiast Dymitr.
Nic nie powiedziałam, tylko spojrzałam na następne pytanie. Spokojnie, jeszcze cztery pytania, to niemożliwe, żeby odpowiedział na wszystko.
- Potomkami dinozaurów są gady czy ptaki?
- Gady.
- To było łatwe - mruknęłam, patrząc na kolejne pytanie. Może teraz się uda? - Które miejsce zajmuje USA w Księdze Rekordów Guinnessa?
- Mmm... Pierwsze - powiedział po chwili.
Zmrużyłam oczy.
- A do kogo należy drugie miejsce? - spytałam. Tego nie było na mojej liście, ale sprawdzałam ranking i pamiętam kto ma drugie i trzecie miejsce.
- Do Polski. Trzecie do Wielkiej Brytanii - wyprzedził moje pytanie.
Wydęłam usta.
- W których latach powstała muzyka pop? - spytałam z przekonaniem, że nie będzie tego wiedział.
- Hmm... Nie jestem do końca pewien, ale mocno mi się wydaje, że to były... lata sześćdziesiąte dwudziestego wieku.
Westchnęłam ciężko.
- Przecież to niemożliwe! - wyrzuciłam ramiona w górę. - Dobra, ostatnie pytanie. Przestaję wierzyć w statystyki.
Dymitr się zaśmiał. Wspominałam już, że uwielbiam jego śmiech?
- Jaki jest największy znany nauce ptak?
Rosjanin przez chwilę się zastanawiał.
- Struś?
Kąciki moich ust powędrowały w górę.
- Nie. Argentawis - powiedziałam z uśmiechem, po czym rzuciłam się na Dymitra, łapiąc przy okazji jakąś poduszkę. Zaczęłam go nią okładać ze śmiechem. - Czyli jednak jest coś, czego nie wiesz!
Zaczęliśmy się śmiać. Nawet nie wiem, kiedy zaczęła się bitwa na poduszki. Po chwili pokój wyglądał, jakby przeszło tędy tornado. Poduszki były wszędzie. Nawet nie wiedziałam, że tyle ich tu było.
- Miałaś być grzeczna - powiedział Dymitr, kiedy ledwo uniknął zderzenia z moją poduszką.
- A ty miałeś mnie pilnować - odpowiedziałam, rzucając drugą poduszką.
Nagle Dymitr pojawił się przy mnie. Dosłownie wyrósł spod ziemi, przez co się przewróciłam na kanapę. Rosjanin to wykorzystał, złapał moje nadgarstki i je unieruchomił jedną ręką. Drugą zaczął mnie łaskotać. Już nie pamiętam, kiedy ktoś mnie łaskotał.
- Przestań! Już nie chcę! Będę grzeczna, obiecuję! - zaczęłam się wyrywać z jego uścisku, ale to okazało się niemożliwe. Był niezwykle silny.
- Będziesz grzeczna?
- Tak! Eee, posprzątam ten pokój i... i sama zrobię kolację... i przeczytam wszystkie zaległe lektury!
Dymitr zaczął się śmiać, mimo że to ja byłam łaskotana.
- Dobra, wierzę ci.
Puścił mnie, a kiedy usiadłam, wybuchnął głośnym śmiechem. Spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Co jest? - spytałam.
- Gdybyś widziała swoje włosy, też byś się śmiała - powiedział, lekko się uspokajając. Lekko.
Szybko wstałam i spojrzałam w okno. Na zewnątrz było ciemno, a w salonie paliło się światło, przez co wszystko się odbijało w szybie. Wyglądałam tak, jakby poraził mnie piorun.
Spojrzałam na Rosjanina. Stał do mnie tyłem. Stanęłam na kanapie i wskoczyłam mu na plecy. Od razu zaczęłam go czochrać po głowie.
- Śmiejesz się z moich włosów? - spytałam. - Teraz ja się pośmieję!
Dymitr przestał się śmiać. Teraz mi było wesoło. Za każdym razem, kiedy Dymitr podnosił rękę, żeby mnie powstrzymać, odchylałam się do tyłu, albo delikatnie go uderzałam w dłoń.
- Rose, to nie jest śmieszne - powiedział po chwili.
- Jak to nie? Ja się świetnie bawię - powiedziałam.
Nagle Dymitr się odwrócił i gwałtownie usiadł na kanapie. Zacisnęłam mocniej ręce na jego klatce piersiowej i nogi na jego biodrach.
- Nie pozbędziesz się mnie tak szybko - szepnęłam mu złowrogo prosto do ucha.
- Tak myślisz? - spytał.
- Nie, ja to wiem - odparłam.
Nie mam pojęcia jak to się stało, ale nagle znaleźliśmy się na podłodze. Dymitr leżał na brzuchu, a ja na jego plecach. Uśmiechnęłam się.
- Ale się mnie pozbyłeś - powiedziałam głośno.
W tym momencie Dymitr się odwrócił i teraz to ja leżałam na ziemi, a on był nade mną. Trzymał moje nadgarstki koło mojej głowy i wpatrywał się w moje oczy.
- I co teraz? - spytał z szerokim uśmiechem.
Zmrużyłam oczy.
- To nie fair. Jesteś silniejszy. Tak byś nie dał sobie ze mną rady.
- Oczywiście.
Zamilkliśmy, wpatrzeni w siebie. Stwierdziłam, że oczy Dymitra mają piękny, czekoladowy odcień brązu. Przez chwilę wydawało mi się, że Rosjanin patrzył na mnie z uwielbieniem. Ale pewnie tylko mi się wydawało.
Moje serce biło szybko, ale nie ze zmęczenia. Poczułam, jak na moje policzki wpływa rumieniec.
- Emmm... To co z tą kolacją? - spytałam, przerywając ciszę.
- Już jesteś głodna?
Dymitr był tak blisko, że czułam jego oddech na policzkach. Oddychaliśmy tym samym powietrzem.
- Trochę. Poza tym chcę ci pomóc.
Jeszcze przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, po czym Dymitr wstał i pomógł mi się podnieść.
- A co chcesz zjeść? - spytał Rosjanin, kiedy poszliśmy do kuchni.
- Nie mam pojęcia... Chociaż nie, wróć. Mam ochotę na frytki. Ale nie kupne.
- Dobrze, niech będą więc frytki.

***

Wzięłam do ust ostatnią frytkę. Na nosie i policzku miałam ketchup. Zgadnijcie przez kogo. W zamian za to napisałam ketchupem na czole Dymitra swoje imię. Siedzieliśmy sobie tacy brudni przy stole.
Podczas posiłku Mason wysłał mi filmik, na którym jest klęczący Jesse. Bez wahania pokazałam go Dymitrowi. Śmialiśmy się tak bardzo, że rozbolały nas brzuchy. Powiedziałam, że nie rozmawiałam z Jessem od naszego zerwania. Minął już tydzień.
Już mieliśmy sprzątać po kolacji, kiedy rozdzwonił się mój telefon. Odebrałam, a Dymitr zniknął z naczyniami w kuchni.
- Tak?
- Rose, niestety, ale nie wrócimy na noc do domu - usłyszałam zmęczony głos ojca.
- Czemu? - spytałam, marszcząc brwi. Jeszcze nigdy nie zostawali w pracy tak długo.
- Małe problemy w pracy. Nie przejmuj się, rano będziemy w domu. Tylko bądź grzeczna. Nie roznieś domu. Chcę mieć do czego wrócić.
- Jasne. To pa.
Rozłączyłam się. Weszłam do kuchni. Dymitr już umył oba talerze i teraz wycierał ręce.
- Twoi rodzice jeszcze nie wrócili? - spytał z lekkim zdziwieniem.
- Nie. I nie wrócą na noc - odparłam, siadając na wysepce kuchennej.
- Naprawdę?
Pokiwałam głową. Spojrzałam na zegar. Było już późno, Dymitr dawno powinien iść do domu.
- Poradzisz sobie? - spytał. Nawet nie wiem kiedy do mnie podszedł.
- Jasne. Raczej niczego nie popsuję, śpiąc - uśmiechnęłam się.
Dymitr odwzajemnił uśmiech.
- W takim razie ja już idę.
Poszłam z Rosjaninem do przedpokoju. Kiedy się ubrał, spojrzał jeszcze na mnie i z uśmiechem powiedział:
- Dobranoc, Rose.
- Dobranoc.
Dymitr wyszedł, a ja zostałam sama w wielkiej willi. Można by to nazwać wolnością.
Od razu skierowałam się do łazienki na górze. Po chwili zastanowienia stwierdziłam, że wezmę szybki prysznic. Ciepła woda otuliła moje ciało, a ja zaczęłam wspominać tą bliskość Dymitra. Ciekawe czy wie, jak bardzo moje uczucia co do niego się zmieniły w tak krótkim czasie?
Wyszłam spod prysznica i umyłam zęby. Niestety zapomniałam o piżamie, więc musiałam wejść z powrotem w swoje ciuchy. Niby mogłabym iść nago do swojego pokoju, bo nikogo nie ma w domu, ale czułabym się niekomfortowo.
Wyszłam z łazienki i skierowałam się do sypialni. Złapałam za klamkę, kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Gwałtownie się odwróciłam. Może rodzice wrócili jednak szybciej?
Zeszłam powoli po schodach. Zapaliłam światło w korytarzu. Główne drzwi były zamknięte. Po co rodzice mieli wchodzić tylnymi drzwiami?
- Mamo? Tato? To wy? - skierowałam się do tylnego wejścia. To nie mógł być żaden włamywacz. Mamy alarmy, drzwi musiały zostać otwarte kluczem.
A może to wcale nie rodzice? Może Dymitr czegoś zapomniał? Ale on też raczej wszedłby głównymi drzwiami.
- Dymitr? - rozejrzałam się dookoła. Czułam się obserwowana. - Steve?
Nie, Steve już dawno był w domu... Ale też mógł po coś wrócić.
Doszłam do tylnych drzwi. Były uchylone. Do środka wpadało mroźne powietrze. Podeszłam do drzwi i je zamknęłam.
Ktoś złapał mnie w pasie.
Krzyknęłam głośno i zaczęłam się wyrywać.
- Zostaw mnie! Puść! - Światło niezbyt tu docierało, przez co nie widziałam, kto mnie trzyma.
Wiedziałam, że był wysoki i szczupły. Musiał być facetem, bo miał duże dłonie z długimi palcami. Trzymał mnie mocno. Uścisk był silny, bolał mnie brzuch.
Dymitr był silny i wysoki. Ale po pierwsze, nie był taki chudy, tylko umięśniony; po drugie, nie sprawiłby mi bólu.
Steve za to jest już praktycznie dziadkiem. To też nie mógł być on.
- Teraz będziesz moja, czy tego chcesz, czy nie - usłyszałam głos koło ucha.
- Jesse, ty dupku! Puść mnie! Wynocha z mojego domu! - zaczęłam go bić po rękach.
Błyskawicznie unieruchomił mi nadgarstki.
- Nie będziesz mi rozkazywać - warknął.
Zaczął mnie ciągnąć w stronę schodów. Musiał się porządnie wkurzyć przez ten filmik.
- Po coś tu przylazł? - syknęłam.
- Cierpliwości, kotku.
Zacisnęłam zęby. Ja mu dam "kotku"!
Zaczął się wspinać po schodach, ciągnąc mnie za sobą. Nie uśmiechała mi się wizja sturlania się po schodach, ale lepsze to, niż łapska tego idioty.
Byliśmy już na piętrze. Jesse gasił wszystkie światła. Nigdy wcześniej nie wiedziałam, że jest taki silny. Trzymał mnie jedną ręką, jakby to nie był żaden wysiłek, a ja używałam całego ciała, żeby się wyrwać, i nic mi to nie dawało.
- Masz mnie natychmiast puścić, słyszysz?
Jesse tylko coś warknął i otworzył drzwi do mojej sypialni. Dosłownie wrzucił mnie do środka i zamknął za sobą drzwi. Upadłam na dywan, ale szybko się podniosłam i spojrzałam w oczy Zeklosa.
Chłopak szybko znalazł się przy mnie i pchnął na łóżko. Nim zdążyłam się podnieść, przygniótł mnie swoim ciałem.
- Złaź ze mnie, idioto!
Chciałam go uderzyć, ale nie mogłam wydostać spod niego swoich rąk. Wtedy poczułam jego dłoń na swoim brzuchu. Zaczął podwijać moją bluzkę jedną ręką, a drugą ręką sięgnął do moich spodni i zaczął je zsuwać z moich bioder. Dotarło do mnie, co Jesse chce zrobić.
- C-co ty robisz? - jęknęłam przerażona. - Przestań, błagam...
- Ja też cię o coś błagałem - warknął Jesse. - Ale ty nie chciałaś po dobroci, to teraz nie będę taki delikatny.
- Nie! - wrzasnęłam najgłośniej, jak mogłam. Zaczęłam się szarpać, wiercić... Wszystko, byle tylko nie dopuścić do tego, co zamierzał Jesse. - Pomocy! Błagam!
Jesse się zaśmiał.
- Widzisz, w sumie twój ojczulek mi pomógł, budując się na takim... pustkowiu. Nikt cię tu nie usłyszy.
Miał rację. Mieszkaliśmy na obrzeżach. Ojciec nie chciał mieszkać w centrum. Dokoła było tylko parę mniejszych domów.
- Niech mój ojciec się o tym dowie... - zaczęłam z wściekłością.
Przerwał mi wymierzony przez Jessego policzek. Zapiekło. Przez chwilę nie wiedziałam co się stało.
- Nikomu nie piśniesz słówka, suko - warknął, zdzierając ze mnie spodnie.
Krzyknęłam. Za jakie grzechy mnie to spotyka? Czy naprawdę byłam taką złą dziewczyną?
Po chwili moja bluzka wylądowała na ziemi. Leżałam w samej bieliźnie. Po moich policzkach pociekły łzy. Jesse przyssał się do mojej szyi, a ja błagałam wszystkich znanych bogów, żeby pozwolili mi zemdleć.

DYMITR

Byłem już w połowie drogi do domu. Szedłem powoli, podziwiając nocne niebo. Wspominałem dzisiejszy dzień. Rose była taka uśmiechnięta... świetnie się z nią bawiłem. Byłem smutny, kiedy musiałem wracać do domu. Tak, kocham swoje siostry i mamę, ale Rose stała się dla mnie równie ważna.
Nagle coś mi się przypomniało. Zostawiłem klucze u Rose. Zupełnie straciłem głowę. Pokręciłem głową z cichym śmiechem i zawróciłem.
Nie chciałem budzić w domu dziewczyn, więc musiałem wrócić do willi. Miałem klucze do domu pana Mazura, a swoje klucze tam zostawiłem.
Spacerkiem wracałem z powrotem do willi. Rose nie opuszczała moich myśli. Przed oczami cały czas miałem jej uśmiechniętą twarz.
Kiedy leżeliśmy na podłodze, ślicznie się zarumieniła. Chciałem, żebym to ja wywoływał u niej takie rumieńce... Nie wiem, czemu wtedy się zarumieniła. Może po prostu było jej za ciepło? Miała dzisiaj na sobie ciepły sweterek.
Czasem, przed snem, w łóżku, wyobrażam sobie, że gdybym był bogatszy, Rose może by się mną zainteresowała. Może chciałaby spędzać ze mną każdą minutę dnia. Chodzilibyśmy na spacery, do kina, do restauracji. Kupowałbym jej piękne kwiaty i prezenty.
W sumie mógłbym odłożyć trochę pieniędzy i założyć własną restaurację. Zarobiłbym więcej pieniędzy i wtedy mógłbym zabiegać o względy Rose. Ale opuszczę willę pana Mazura, nie będę tak często widywał dziewczyny. Chociaż może przychodziłaby do restauracji po szkole. A ja, jako właściciel i szef kuchni jednocześnie, wychodziłbym z kuchni tylko do niej...
Tak bardzo chciałbym powiedzieć Rose o swoich uczuciach... Ale jestem jednocześnie jestem świadomy, że ona widzi we mnie tylko biedaka z obskurnego osiedla.
Doszedłem do willi. W całym budynku światła były pogaszone. Rose już śpi. Będę musiał wejść po cichu, żeby jej przez przypadek nie obudzić.
Wszedłem na teren willi i podszedłem do drzwi. Wsadziłem klucz do zamku i ostrożnie go przekręciłem. Wszedłem po cichu do środka, po czym zamknąłem drzwi. Gdzie ja mogłem zostawić klucze?
Już chciałem wejść do kuchni i sprawdzić szafki, kiedy usłyszałem męski krzyk.
 - Nikomu nie piśniesz słówka, suko! - głos należał do nastolatka.
Głos dochodził z góry.
Może Rose ogląda jakiś film? Dlaczego ma telewizor tak głośno?
Miałem wątpliwości, czy to tylko film. Nie słyszałem żadnych kroków. Jednak krzyk był zbyt... zbyt prawdziwy.
Skierowałem się do schodów. Zacząłem się wspinać na piętro. Moje serce zaczęło bić szybciej.
- Nie! Puść mnie! Proszę! - usłyszałem krzyk Rose. Płakała.
Wbiegłem na górę. Działo się coś niedobrego. Byłem tego pewny. Wbiegłem do sypialni Rose.
Na łóżku leżała nastolatka, a na niej chłopak. Poznałem, że to Jesse. Nie miałem zamiaru go oszczędzić. Poczułem zalewający mnie gniew. Furie.
Złapałem Jessego za kołnierz koszuli i pociągnąłem do góry. Słyszałem cichy szloch Rose. Kątem oka zauważyłem, że była naga. Odwróciłem się i wywlokłem chłopaka na korytarz, żeby Rose nie czuła się jeszcze bardziej niezręcznie. Zamknąłem drzwi do jej pokoju. Rzuciłem nastolatka na ścianę. Dłonie same zacisnęły mi się w pięści. Gdy tylko chłopak się podniósł, uderzyłem go prosto w nos, tak, że Jesse z powrotem upadł.
Nastolatek złapał się za nos i jęknął.
- Ej! Czy ty wiesz, kim ja jestem? Może trochę delikatniej? - syknął.
- Delikatniej? - parsknąłem, po czym znowu go uderzyłem. Mocniej.
Miałem ochotę porządnie go poturbować. W sumie czemu nie? Złapałem chłopaka za ramię i zrzuciłem ze schodów. Zbiegłem za nim i znów zacząłem go okładać pięściami.
- Pójdę z tym na policję! To jest pobicie! - wrzasnął Jesse. Roześmiałem się gorzko.
- Uważaj, żebym ja nie poszedł na policję. Choć i tak masz już przesrane.
Znowu go uderzyłem. Od początku mi się nie podobał, ale teraz był dla mnie niczym.
Kiedy chłopak trzymał się ledwo na nogach i był cały zakrwawiony, podniosłem go za kołnierz koszuli i wyrzuciłem za drzwi. Zamknąłem je na klucz. Oddychałem ciężko, ale w głowie miałem tylko jedno. Rose.

wtorek, 23 stycznia 2018

Rozdział 19

Prawie zaspałam. Nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Wiem na pewno, że zapomniałam ustawić budzik.Obudziło mnie pukanie do drzwi. Na początku po prostu się odwróciłam na drugą stronę i zakryłam ucho kołdrą. Jednak pukanie się powtórzyło.
Niechętnie sprawdziłam godzinę i prawie zeszłam na zawał. Wybiegłam z łóżka i szybko się przebrałam w pierwsze lepsze ubrania. Włosy związałam szybko gumką. Znów rozległo się pukanie.
Wrzuciłam niedbale książki do plecaka, chwyciłam komórkę i wyszłam z pokoju.
Przed drzwiami stał Dymitr. Już miał zamiar znowu pukać.
- Już jestem! - wykrzyknęłam energicznie, wyminęłam go i zbiegłam na dół. Na stole czekało na mnie już śniadanie.
Duszkiem wypiłam herbatę, przy okazji parząc sobie język. Wzięłam kilka dużych gryzów kanapki i popędziłam do łazienki, mijając w przejściu Dymitra. Umyłam szybko zęby i uczesałam z grubsza włosy. Wybiegłam, dokończyłam kanapkę i zaczęłam ubierać buty i kurtkę.
Dymitr stanął w progu.
- Czemu nie poprosisz Steve'a, żeby cię podwiózł? - spytał.
- Bo on przychodzi dopiero o ósmej, ewentualnie szybciej, jeżeli ojciec go poprosi - wyjaśniłam. - A ojciec mnie nie zawiezie, bo jest już z mamą w pracy. Wątpię, czy zdążę do szkoły nawet, gdybym biegła. Trudno, zdarza się.
- Jeżeli chcesz, mogę cię zawieźć. I tak miałem jechać na zakupy, bo kończą się niektóre składniki.
Spojrzałam na niego z nadzieją w oczach.
-Naprawdę?! Świetnie! To szybko, ubieraj się i idź do samochodu, ja wezmę pieniądze ze szkatułki. - Nie czekając na jego odpowiedź pobiegłam do kuchni. Wyjęłam pieniądze i schowałam je do kieszeni. Wróciłam do korytarza, złapałam swój plecak i pobiegłam do garażu. Dymitr właśnie wsiadał do samochodu. Zajęłam miejsce pasażera. Zapięliśmy pasy i wyjechaliśmy z podwórka.
- Mamy siedem minut, jak zdążysz, to nie dasz rady mnie przekonać, że jest coś, czego nie potrafisz - stwierdziłam. Od tygodnia daję Dymitrowi różne zadania i zawsze wszystko wykonuje. Ten człowiek jest niesamowity.
- Przesadzasz - powiedział, zmieniając bieg.
- Ja przesadzam? To nie ja powiedziałam "dzień dobry" w sześciu językach i to poprawnie!
- Umiem dobrze tylko dwa języki, trzeci tak średnio, a resztę zwrotów znam z książek.
Wydęłam usta.
- Dobra, ale zaraz potem kazałam ci wymienić jak najwięcej postaci z lektur szkolnych. Wymieniłeś nawet takie, o jakich ja już zapomniałam.
- To tylko dlatego, że lubię książki - odpowiedział spokojnie, zupełnie jakby to nie było żadnym wyczynem.
- No okej, ale pamiętasz, jak następnego dnia wymieniłeś wszystkie rasy koni? Sprawdzałam przecież w internecie listę i wymieniłeś dosłownie wszystko.
- Tylko dlatego, że Sonia miała bzika na punkcie koni - wzruszył ramionami.
Zmarszczyłam brwi. Już ja mu udowodnię, że jest niezwykle mądry. Spojrzałam na deskę rozdzielczą. Uśmiechnęłam się. Poklepałam ją i spojrzałam na Dymitra.
- Co to za kolor? - spytałam,
- Grafitowy - odpowiedział bez wahania.
Pokiwałam głową.
- To było proste. A to? - pokazałam na breloczek pod lusterkiem.
Dymitr przyjrzał się mu na tyle, na ile pozwalała mu jazda.
- Jaśminowy - powiedział po chwili.
- A mój plecak?
- Indygo, chociaż podchodzi pod kobaltowy.
Skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Widzisz?! Jesteś niesamowity! Nie spotkałam jeszcze faceta, który wiedziałby jak wygląda jaśminowy czy kobaltowy.
- Moja mama szyła ubrania i tylko dlatego je znam - wytłumaczył.
- W takim razie, twoja siostra i mama sprawiły, że jesteś niesamowity!
Dymitr pokręcił głową.
- Nie jestem niesamowity. Ale jeżeli tak bardzo chcesz mnie jakoś nazywać, to mów, że jestem... czarujący.
Wywróciłam oczami.
- Kiedy w końcu zrozumiesz, że jesteś wyjątkowy?
Dymitr nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się delikatnie.
Westchnęłam zrezygnowana. Wtedy usłyszałam, że w radiu zaczęła lecieć jedna z moich ulubionych piosenek. "Thinking out loud", którą śpiewał Ed Sheeran. Uwielbiałam jego piosenki. Od razu podgłośniłam.
Zaczęłam cicho śpiewać. Nie umiałam siedzieć cicho przy piosenkach Eda.
Dymitr zerknął w moją stronę.
Machnęłam ręką.
- Nie zwracaj na mnie uwagi, strasznie fałszuję - mruknęłam.
Stanęliśmy pod szkołą. Spojrzałam na zegar. Zostały mi jeszcze trzy minuty do lekcji.
- Mówiłam, że nie ma rzeczy, której nie umiałbyś zrobić.
- Nie ma za co - odpowiedział ze słodkim uśmiechem.
Już chciałam wychodzić, kiedy zauważyłam bandę Jessego z nim samym na czele przy głównych drzwiach.
- Tylko nie on - mruknęłam. - Życz mi szczęścia.
- Nie zwracaj na niego uwagi.
Skinęłam głową i otworzyłam drzwi. Zanim je zamknęłam, Dymitr pochylił się i powiedział:
- I wcale nie fałszujesz. Pięknie śpiewasz.
- Dzięki - powiedziałam cicho i zamknęłam drzwi.
Dymitr odjechał, a ja ruszyłam do drzwi. Miałam nadzieję, że nie zauważył mojego rumieńca.
Zbliżyłam się do szkoły. Jesse zaczął iść w moją stronę. Uniosłam wyżej głowę i dumnym krokiem szłam prosto do drzwi. Nie miałam zamiaru się z nim zadawać.
- Rose! - zawołał. - Spoufalasz się ze swoją gosposią?
Minęłam go. Nie odezwałam się ani słowem. On już mnie nie obchodzi. Chętnie obroniłabym Dymitra, ale nie chcę już prowadzić rozmowy z tym idiotą.
- Rose! Nie ignoruj mnie!
Uśmiechnęłam się złośliwie. Jednak coś powiem. Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy.
- Ach, do mnie mówisz? Przepraszam, myślałam, że zwracałeś się do jakiejś innej dziewczyny. Nie mam czasu.
Odwróciłam się i weszłam do szkoły.
- Rose! Posłuchaj mnie.
Wywróciłam oczami. Co za dupek.
- Powiedziałam, że nie mam czasu.
Za minutę zaczyna się lekcja. Dam radę go ignorować.
- Rose, przepraszam!
Prawie się przewróciłam. Odwróciłam się do niego. Nie próbowałam ukryć zaskoczenia i szoku.
- Co powiedziałeś? Bo wydaje mi się, że się przesłyszałam.
- Przepraszam, ja...
- Nie, jednak się nie przesłyszałam - powiedziałam.
Chłopak wywrócił oczami.
- Daj mi dokończyć. Rose, przepraszam. Zachowałem się jak ostatni idiota. Wybaczysz mi? - uklęknął i złożył ręce.
- Czy wybaczę ci to, że przez cały nasz chory związek się mną wysługiwałeś, wyzywałeś, spotykałeś z innymi dziewczynami, a mi nigdy nie okazałeś czułości? - wyliczyłam na jednym wdechu. - Nie.
Jesse cicho zaklął.
- Rose, proszę. Błagam. Wybacz mi. Zrozumiałem swój błąd, jestem już innym człowiekiem.
Rozejrzałam się dookoła. Chyba wszyscy zebrani uczniowie wpatrywali się w nas. Kilku nagrywało Jessego. Uśmiechnęłam się. Miło będzie to pociągnąć.
- Innym człowiekiem? - zagadnęłam.
- Tak. Będę codziennie dawał ci kwiaty, zabierał na kolację... Będziemy robić wszystko, na co będziesz miała ochotę. Tylko wróć do mnie.
- Hmmm, niech się zastanowię. - Skrzyżowałam ramiona na piersi i spojrzałam na sufit. Zadzwonił dzwonek, ale nikt się nie ruszył. Ludzie chcieli wiedzieć, jak to się skończy.
- Proszę, Rose.
- Widzisz... Ktoś uświadomił mi, że byłam niezwykle głupia i ślepa, kiedy z tobą chodziłam. Znam cię dobrze. Nie zmieniłeś się. Jesteś zbyt zapatrzony w siebie. Teraz to wiem. Co jutro robisz? - zmieniłam nagle temat.
- Idę na paintball z kumplami - odpowiedział bez wahania.
- Niech zgadnę. Wszyscy będą z dziewczynami, a ty nie możesz sobie żadnej znaleźć i prosisz mnie, żebym do ciebie wróciła, bo nie chcesz iść sam. Nie będziesz już w grupie samcem alfa i to cię boli. Wcale ci na mnie nie zależy.
Jesse miał otwarte usta, wpatrywał się we mnie tępo. Ruszał ustami, ale niczego nie mówił.
- Wiedziałam - odparłam, po czym odwróciłam się i ruszyłam do sali.
Uśmiechnęłam się złośliwie. Tylu uczniów ma filmik, na którym wielki i wspaniały Jesse błaga dziewczynę, żeby do niego wróciła. Muszę się dostać do tego filmiku.

***

- To było piękne - powiedziała Lissa. Siedziałyśmy przy stoliku podczas przerwy na lunch.
- Dzięki - odpowiedziałam. - Myślisz, że teraz da mi spokój?
- Jestem tego pewna. Dałaś mu takiego kosza, że koledzy będą się z niego śmiali przez wieki. Już się do ciebie nie zbliży.
Uśmiechnęłam się.
- Mam taką nadzieję. Wiesz może, kto to nagrywał? Z naszych znajomych, oczywiście.
- Mason. Nieźle się uśmiał. Myślałam, że się udusi.
- Świetnie. Będę musiała wyciągnąć od niego ten filmik.
- To raczej nie będzie trudne. W ogóle słyszałaś, że udało mu się zaprosić Mię do kina?
Uniosłam brwi.
- Naprawdę?
Lissa pokiwała energicznie głową.
- A Mia była w siódmym niebie.
Uśmiechnęłam się. Wyobraziłam sobie, że pewnego dnia Dymitr mówi, że zabiera mnie do kina. Idziemy na komedię romantyczną. W pewnym momencie (przez to, że trzeba dzielić podłokietniki z osobą z boku) łapiemy się za ręce. Albo idziemy na horror. Taki bardzo straszny. Dymitr oczywiście się nie boi, a ja trzęsę się ze strachu, przez co, kiedy wychodzimy, Dymitr musi mnie przytulać, bo prawie płaczę ze strachu. A potem, żebym zapomniała o złym potworze, całuje mnie i mija cały strach...
- Rose? Zarumieniłaś się. Wyobrażasz sobie siebie na miejscu świadkowej? - zaśmiała się Lissa.
Gdyby wiedziała, o czym myślałam, znowu zaczęłaby mi truć o włączeniu telefonu przy pierwszym pocałunku.
- Tak - skłamałam.

***

Weszłam do domu. Powiesiłam kurtkę na wieszaku i zdjęłam buty. Już w korytarzu poczułam zapach pieczonego kurczaka.
- Jak ładnie pachnie - powiedziałam, wchodząc do kuchni. Dymitr przekładał kurczaka z blachy na duży talerz.
- To idź umyj ręce i zaraz będziesz jeść.
- Się robi - zasalutowałam i poszłam do łazienki.
Obiad był tak pyszny, że nawet nie wiem, kiedy zniknął z talerza. Nawet rodzice zjedli wszystko w mniej niż piętnaście minut. A trochę tego wszystkiego było.
Po obiedzie pomogłam Dymitrowi znieść naczynia ze stołu.
- Ile żył Einstein? - spytałam.
- Siedemdziesiąt sześć lat - odpowiedział niemal natychmiast.
- Tego też cię uczyli na fizyce? - spytałam w szoku, że znał odpowiedź na to pytanie.
- Nie, sprawdziłem to, bo byłem ciekawy.
Pokręciłam głową.
- Jest coś, czego nie wiesz? - spytałam.
- Nie wiem - odpowiedział ze śmiechem.
Zmrużyłam oczy.
- Ile kosztuje czekoladowy baton Nesquik?
- Ostatnio widziałem za dolara, ale osobiście uważam, że to trochę za dużo.
- To strasznie drogo! - wykrzyknęłam. - Za batona?
- Czekoladowego.
- Tak czy siak, to drogo.
Abe wszedł do kuchni.
- Rose, musimy wrócić do pracy, nie wiem o której wrócimy. Tylko nie roznieś domu, jasne? - powiedział.
- Pewnie. Będę grzeczna.
- Mam nadzieję. Dymitrze, mógłbyś ją przypilnować do końca zmiany?
- Oczywiście, panie Mazur.
- Dzięki tato, że mi ufasz - mruknęłam.
- Też cię kocham, córcia.

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Rozdział 18

Odrobiłam szybko zadania domowe, po czym zbiegłam na dół. Wolałam rozmawiać z Dymitrem, niż nudzić się w pokoju. Odnalazłam Rosjanina w salonie. Odrywał kwiatom uschnięte liście. Stanęłam koło niego.
- Jakie miałeś oceny w szkole? - spytałam, żeby zacząć rozmowę. W sumie byłam tego ciekawa. Dobrze umiał matematykę, więc z innych przedmiotów też musiał być dobry.
- Całkiem dobre - odparł, spoglądając na mnie.
- Pewnie byłeś najlepszym uczniem, co?
Dymitr zaśmiał się cicho.
- Oczywiście, że nie. Miałem czwórki i piątki, ale czasami łapałem też dwójki i jedynki.
- Z czego byłeś najlepszy?
Rosjanin zastanowił się.
- Chyba z matematyki, fizyki i wuefu.
- Z fizyki też?! - wykrzyknęłam. - Nie mogłeś powiedzieć wcześniej?
Dymitr roześmiał się. Podobał mi się jego śmiech. Był dźwięczny. Mogłabym go słuchać cały czas.
- Mógłbyś zostać nauczycielem matematyki - powiedziałam po chwili. - Albo wuefu.
Wyobraziłam sobie Dymitra w garniturze, stojącego za biurkiem przy tablicy i papierowym dziennikiem pod pachą. Zobaczyłam, jak obrzuca klasę czujnym spojrzeniem. Rzuca dziennik na biurko i bierze kredę do ręki. Zaczyna pisać na tablicy skomplikowane wzory. Następnie odwraca się w stronę klasy i wypatruje swojej pierwszej ofiary. Wszyscy kulą się ze strachu, gdyż nikt nie umie rozwiązać tego zadania. Pada na mnie. Podchodzę do tablicy, odbieram kredę i niezwykle szybko rozwiązuję zadanie, gdyż Dymitr udziela mi korepetycji... Dobra, to jednak nierealne.
Ale gdyby był nauczycielem w-fu...Wchodzimy na salę. Dymitr stoi na środku w dresowych spodniach i czerwonym podkoszulku. Na początku każe nam biegać parę kółek, a następnie zaczyna przeprowadzać rozgrzewkę. Widzę, jak wszystkie jego mięśnie się napinają... Koniec, Rose, wystarczy.
- Nie mógłbym być - odpowiedział Dymitr. - Nie zniósłbym towarzystwa tych wszystkich pyskatych nastolatków.
- Nie wszyscy są pyskaci - zauważyłam.
- Nie wszyscy, ale zdecydowana większość.
Usłyszałam otwierające się frontowe drzwi. Po chwili w drzwiach salonu pojawiła się mama wraz z ojcem.
- Cześć. Nie zgadniecie, nareszcie dostałam ze sprawdzianu z matmy wyższą ocenę od dwójki!
- Super - mruknął ojciec, po czym wszedł do kuchni.
Spojrzałam pytająco na mamę.
- Coś się stało? - spytałam.
- To tylko małe problemy w pracy, nic takiego - odpowiedziała mama i również weszła do kuchni.
Wzruszyłam ramionami. Skoro tak, to okej.
- Chcesz się może czegoś napić? - spytał Dymitr.
- Nie, dziękuję - uśmiechnęłam się.
Usiadłam na kanapie, a Dymitr poszedł do kuchni. Sięgnęłam po pilota i włączyłam telewizor. Pojawił się kanał informacyjny. Czerwony napis głosił "DWAJ GROŹNI CZŁONKOWIE MAFII WPADLI W RĘCE POLICJI". Usiadłam po turecku i zaczęłam słuchać. Po chwili koło mnie usiadła mama.
- Zobacz - pokazałam na telewizor.
Abe także pojawił się w salonie. Wyglądał na wkurzonego.
- I świat od razu stał się piękniejsi. Dobrze, że ich złapali - powiedziałam.
- Ta, wyśmienicie - warknął Abe i szybkim krokiem ruszył do biura.
Spojrzałam zdziwiona na mamę.
- Powiedziałam coś nie tak? - spytałam.
Mama pokręciła głową.
- Nie, oczywiście że nie. Tata jest nie w humorze i tyle.
Pokiwałam głową.
- Pójdę mu coś powiedzieć - rzuciłam po chwili.
Wstałam i ruszyłam do gabinetu ojca. Abe siedział na fotelu i wpatrywał się w ścianę.
- Tato - zaczęłam - chciałam ci coś zaproponować.
Abe otrząsnął się.
- Co takiego?
Usiadłam koło niego.
- No bo widzisz, dostałam bardzo dobrą ocenę ze sprawdzianu z matematyki i to dzięki Dymitrowi. Pomaga mi w lekcjach i tłumaczy to, czego nie rozumiem. Udziela mi tak jakby korepetycji. Może by tak podnieść mu wynagrodzenie? W końcu to dzięki niemu moje oceny się poprawiają.
Czekałam na reakcje ojca.
- No dobrze.
Uśmiechnęłam się.
- Super.
Wstałam i wyszłam z biura. Odnalazłam szybko Dymitra.
- Co ty na to, żeby oblać jakoś nasz sukces? - spytałam od razu.
- Jaki nasz sukces? - spytał Rosjanin, unosząc pytająco jedną brew.
Serce zaczęło mi bić szybciej.
- No wiesz - zachichotałam nerwowo. - Pierwszy raz od jakiegoś czasu nie oblałam testu i to tylko dzięki tobie, więc to tak jakby wspólny sukces.
- Powiedziałbym, że to tylko i wyłącznie twój sukces, bo gdybyś tego nie chciała osiągnąć i zrozumieć, to nic by ci nie wyszło.
Wywróciłam oczami.
- Możesz sobie myśleć co chcesz, a ja i tak jestem i będę dozgonnie wdzięczna.
Dymitr uśmiechnął się, po czym spojrzał mi prosto w oczy.
- To jak chcesz świętować? - spytał.
- Hmm... - zamyśliłam się. - Mógłbyś zrobić nam gorącą czekoladę i dać trochę ciasta. Wydaje mi się, że widziałam jakieś w lodówce.
- Robi się. Idź do jadalni, zaraz przyjdę - powiedział i delikatnie "wypchnął" mnie z kuchni.
Weszłam do jadalni i usiadłam do stołu. Znowu powróciła do mnie pewna myśl. O tym pocałunku. Nie dawało mi to spokoju. Czy to możliwe, że byłam tak pijana, że nawet nie pamiętam, że to się stało naprawdę? Albo czy sen może być tak realny, że zastanawiam się, czy był rzeczywistością?
Najlepiej byłoby się o ty spytać Dymitra. Był trzeźwy tamtego wieczoru, więc jeżeli to się stało naprawdę, powie mi. Ale jak zareaguje na pytanie, jeżeli to był tylko sen?
Z drugiej strony, gdyby to się działo naprawdę, Dymitr by mi to powiedział. Nie milczałby. Może to naprawdę był tylko sen?
Do jadalni wszedł Dymitr. Postawił na stole dwa kubki gorącej czekolady i dwa talerzyki z ciastem, a następnie usiadł koło mnie.
Sięgnęłam po gorącą czekoladę i upiłam łyk.
- To jest przepyszne - powiedziałam. Nadal nie mogłam uwierzyć, że Dymitr umie tak gotować.
- Dziękuję - uśmiechnął się uroczo.
- Co ty na to, żeby pomóc mi zrozumieć fizykę? - spytałam. - Wiem, że i tak już robisz więcej niż powinieneś, ale jednocześnie jestem świadoma tego, że nikt nie wytłumaczy mi tego lepiej od ciebie.
- Mogę spróbować, ale niczego nie obiecuję - powiedział z rozbawieniem.
- Dziękuję! - przytuliłam go, po czym wróciłam szybko do jedzenia ciasta.
Przez następne pół godziny rozmawialiśmy, śmialiśmy się i wygłupialiśmy. Czas upłynął tak szybko, że nawet nie wiem kiedy na zewnątrz zrobiło się ciemno.
- Koniec tego dobrego. Nie mogę się dłużej obijać, bo stracę pracę - powiedział Dymitr, kładąc talerze jeden na drugim.
- Nic nie stracisz, już ja o to zadbam - zaśmiałam się. - Nawet jak znajdziesz inną pracę i będziesz chciał odejść, to będę cię tu trzymać siłą.
- Już się boję - powiedział z rozbawieniem Rosjanin, po czym zniknął w kuchni.
Wstałam z krzesła i ruszyłam do swojego pokoju. Na biurku leżała moja komórka. Zostawiłam ją tu, bo nie chciałam, żeby ktoś przeszkadzał mi w świętowaniu. Miałam dziewięć nieodebranych połączeń: osiem od Lissy i jedno od Jessego. Co on jeszcze ode mnie chce?
Westchnęłam i położyłam się na łóżku. Wybrałam numer Lissy i zadzwoniłam.
- Cześć, Rose, gdzie cię wcięło? - spytała od razu Lissa.
- Cześć. Zostawiłam komórkę na piętrze. Co się stało? Spodziewam się jakiejś poważnej sprawy, skoro tyle razy do mnie dzwoniłaś.
- Oczywiście, że poważnej! - wykrzyknęła. Dam sobie rękę uciąć, że usłyszałam też jej cichy śmiech.
- Więc?
- Niech zgadnę, byłaś zajęta, bo spędzałaś czas ze swoim chłopakiem? - powiedziała to takim tonem, jakby nie było co do tego wątpliwości.
- To nie jest mój chłopak - zauważyłam.
- J e s z c z e  nie jest twoim chłopakiem. - Niemal widziałam, jak Liss się uśmiecha.
Westchnęłam.
- Pocałowałaś go wreszcie?
Wywróciłam oczami.
- Nie. Wiesz, zastanawiam się, czy to był dobry pomysł mówić tobie o tym - mruknęłam.
- Oj przestań. Jestem twoją przyjaciółką, to normalne, że się bardziej ekscytuję niż ty. No i muszę o wszystkim wiedzieć pierwsza. Najlepiej od razu. O! Jak będziesz się już całować z Dymitrem, to musisz do mnie wcześniej zadzwonić i schować telefon do kieszeni, żebym wszystko słyszała.
- Uważaj, bo jeszcze tak zrobię.
- Mam taką nadzieję.
Przez chwilę panowała cisza.
- A ty się nie uczysz? - odezwałam się pierwsza..
- No co ty, jesteś ważniejsza niż jakaś nauka. Tym bardziej, że się dowiedziałam o miłości twojego życia.
- Lissa! Bo naprawdę znajdę sposób na wyczyszczenie ci pamięci! - podniosłam się na łokciach z oburzeniem.
- Nie zrobiłabyś tego.
- Żebyś się nie zdziwiła. Ja nie wchodzę wam do łóżka.
- Ja wam też jeszcze nie.
Opadłam z powrotem na łóżko. Nie wytrzymam z tą kobietą.
- A przytuliłaś się już do niego chociaż?
- Tak jakby. W podziękowaniu - powiedziałam powoli.
- Nie przytuliłaś się tak po prostu? W ogóle?
- W ogóle. Posłuchaj mnie uważnie, to, że ja go kocham nie znaczy, że on kocha mnie.
- Jak mógłby cię nie kochać? Jestem miła, zabawna, życzliwa i ładna. Każdy chłopak się za tobą ogląda!
- Ale jestem też bogatym bachorem z bogatej rodziny z bogatymi rodzicami. Wiem, że większość biedniejszych ludzi nami gardzi.
- Ale Dymitr chyba nie zachowuje się tak, jakby się tobą brzydził, gardził tobą, czy po prostu chciałby zachować dystans, prawda?
- To może być tylko taka przykrywka. Może po prostu nie chce mi robić przykrości? Albo boi się mojego ojca.
- Nawet ja boję się twojego taty - zaśmiała się Lissa.
- Ja tam nie widzę w nim niczego strasznego - odparłam z uśmiechem.
Rozmawiałam z Lissą przez kolejną godzinę. Później na szczęście zostawiłyśmy temat Dymitra i rozmawiałyśmy o zwykłych rzeczach. Potem Liss musiała kończyć. Rozłączyłam się.
Miałam ochotę zjeść coś niezdrowego. Zeszłam do kuchni, w której - o dziwo - nie było Dymitra. Zajrzałam do wszystkich szafek, ale nigdzie nie znalazłam żadnych chipsów, coli czy choćby batonów.
Wzruszyłam ramionami i ubrałam kurtkę. Przejdę się w takim razie do najbliższego sklepu. Ubrałam buty, wzięłam dwie dychy ze szkatułki znajdującej się w kuchni i wyszłam. Było ciemno i zimno. Dobrze, że sklep jest tylko dwie przecznice stąd.
Szłam szybko, żeby było mi trochę cieplej. Napawałam się ciszą i spokojem. Niebo było bezchmurne, więc, oprócz ulicznych lamp, księżyc oświetlał mi drogę.
Po paru minutkach widziałam już sklep. Był czynny całą dobę, co bardzo mi odpowiadało.
Pod sklepem stało czterech facetów. Na głowach mieli kaptury, a w rękach butelki z piwem. Jeden palił papierosa. Rozmawiali głośno, a co drugie słowo było przekleństwem.
Stanęłam. Zawsze bałam się takich typków. Może jednak sobie odpuszczę? Zadowolę się ciastem. Tak, to brzmi najrozsądniej.
Zawróciłam na pięcie i ruszyłam w drogę powrotną. Nie zrobiłam nawet trzech kroków kiedy usłyszałam głos za plecami.
- Hej, ślicznotko, nie uciekaj!
Przeszedł mnie dreszcz. Oglądałam za dużo seriali, żeby nie mieć teraz czarnych myśli. Wzdłuż chodnika rosło pełno krzaków. Zaczęłam sobie już wyobrażać sceny jak z horroru. Przyspieszyłam.
- Do ciebie mówię! Zaczekaj! Chcemy cię bliżej poznać! - zaakcentował mocno słowo "bliżej", przez co jego towarzysze zarechotali.
Słyszałam ich ciężkie kroki. Najważniejsze, to zachować zimną krew i nie okazywać strachu. Ale jak?
Poczułam zaciskającą się dłoń na moim nadgarstku. Krzyknęłam cicho i się odwróciłam. Instynktownie wyszarpałam rękę z uścisku. Facet stał zaledwie parę centymetrów ode mnie, a za jego plecami czekała pozostała trójka. Byli wysocy i napakowani. Śmierdziało od nich alkoholem i fajkami. Nie mam z nimi szans.
- Nie chcesz się z nami zabawić? - spytał mężczyzna, wyciągając w moją stronę łapska.
Nie myślałam o tym, co robię. Szybko kopnęłam go w krocze, błyskawicznie się odwróciłam i zaczęłam uciekać.
Słyszałam za sobą jęki i przekleństwa, a po chwili kroki. Biegną za mną.
Willa jest blisko. Zaraz będę bezpieczna. Tylko nie mogę zwolnić.
Włożyłam wszystkie siły w bieg. Słyszałam, jak faceci mnie doganiają. Mieli dłuższe nogi. Adrenalina krążyła w moich żyłach, dodając mi sił. Byłam śmiertelnie przestraszona.
Zauważyłam willę. Uda mi się. Musi mi się udać.
Dobiegłam do furtki, kiedy nagle z kimś się zderzyłam. Upadłabym, ale ktoś zdążył mnie złapać.
- Co robisz na zewnątrz? - usłyszałam znajomy głos Dymitra.
Co za ulga. Spadł mi z nieba.
Nie odpowiedziałam, tylko szybko schowałam się za jego plecami. Te typki były już tu. Tak mało brakowało, żebym wpadła w ich ręce.
- Możesz się odsunąć? Nie chcemy się kłócić. Bierzemy tylko laleczkę i spadamy - powiedział ten, którego kopnęłam.
Przerażona wtuliłam się w plecy Dymitra.
- Nie chcę tak skończyć - szepnęłam.
- Radzę wam odejść już teraz - powiedział Rosjanin niskim głosem. W domu zawsze był pogodny, teraz słyszałam jad w jego głosie. Nie bałam się tylko dlatego, że nie mówił tego do mnie.
- Mówiłem, odejdziemy, tylko oddaj nam dziewuchę.
Czekałam cała spięta. Cieszyłam się, że Dymitr tu jest, ale czy da radę mnie obronić przed czterema gorylami?
- Dziewczyna nigdzie z wami nie idzie - odpowiedział Dymitr. Byłam mu wdzięczna, że nie użył mojego imienia.
- W takim razie inaczej sobie pogadamy - warknął mężczyzna.
Usłyszałam ich kroki w momencie, kiedy Dymitr ruszył do przodu. Zamarłam w oczekiwaniu. Jeżeli coś pójdzie nie tak, to zacznę krzyczeć. Może Abe mnie usłyszy?
W ułamku sekundy wydarzyło się tyle rzeczy. Facet zacisnął dłoń w pięść i się zamachnął. Dymitr w tym samym momencie uniósł ręce i złapał ramię mężczyzny. Wygiął je do tyłu i kopnął go kolanem w plecy. Drugiego uderzył z pięści w twarz. Trzeci próbował go unieruchomić, ale i go Dymitr uderzył. Czwarty nie wiedział za bardzo co ma robić, przez co równie szybko oberwał.
Mężczyźni podnieśli się z ziemi i uciekli. Widziałam jak ten drugi trzyma się za krwawiący nos.
Dymitr odwrócił się i podszedł do mnie.
- Nic ci nie zrobili? - spytał z troską.
Wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami.
- Byłeś jeden a ich czwórka - szepnęłam z niedowierzaniem.
Kąciki ust Dymitra uniosły się w delikatnym uśmiechu.
- Dziękuję - powiedziałam po chwili, której potrzebowałam na otrząśnięcie się.
- Nie ma sprawy.
Dymitr położył dłoń na moim policzku.
- Jesteś zmarznięta. Chodź do środka, zrobię ci coś ciepłego do picia.
Nie próbowałam protestować. Grzecznie dałam się zaprowadzić do domu. Ręce miałam czerwone. Piekły mnie z zimna.
Usiadłam w salonie. Dymitr gdzieś zniknął, ale po chwili wszedł do pokoju, trzymając w dłoniach ciepły koc.
Podszedł do mnie i otulił mnie nim. Przez chwilę czułam jego oddech na swojej skórze. Rozeszła się po mnie fala ciepła. Nie wywołana kocem. Wywołana bliskością Dymitra.
- Dziękuję - mruknęłam. Miałam nadzieję, że nie zauważył mojego rumieńca.
- Zaraz przyniosę ci herbatę - powiedział łagodnie. Jego głos sprawił, że zrobiło mi się jeszcze cieplej. - Co tam robiłaś?
- Emmm... Chciałam się przejść. Pokłóciłam się z Lissą. Wiesz, musiałam... odreagować - powiedziałam najbardziej przekonująco, jak mogłam.
- Dobrze, że nic ci się nie stało. Mogłaś chociaż powiedzieć, że gdzieś wychodzisz. Gdyby ci faceci cię złapali, nawet nie wiedziałbym gdzie cię szukać.
Usłyszałam smutek w jego głosie, ale to nie to sprawiło, że się zastanowiłam. Czy świadomie użył słowa "wiedziałbym"? Nie powiedział, że on i ojciec, tylko on.
Usłyszałam gwizd czajnika. Dymitr poszedł do kuchni, a ja otuliłam się szczelniej kocem.
Po chwili Dymitr przyszedł z herbatą. Postawił ją na stoliku i usiadł koło mnie.
- Jeżeli chcesz, możesz iść do domu. Poradzę sobie. Skończyłeś na dzisiaj pracę - powiedziałam. Nie chciałam go tu trzymać. Tym bardziej, że już wychodził do domu.
- Poczekam. Chcę mieć pewność, że wszystko będzie dobrze.
Uśmiechnęłam się nieśmiało. Sięgnęłam po kubek i upiłam łyk gorącej herbaty.